Nieco dla szpasu - choć partia była w sumie poważna, bo skończyć się źle nie mogła - spróbowaliśmy, ostatniego dnia września AD 2012, swe wątłe siły szachowe w rozgrywce, skoro (po nielicznych "lekcjach ruchów bierek" w domu i bibliotece) już całość opanowana: ad rem Panny i Mężatki, Kawalerzy i Mężowie!
Podpowiedzi wszakże mile widziane były. I gra toczyła się wartko i od klasycznych reguł nie stroniła w debiucie. Pionka uszczknąć udało mi się, lecz to żadna jest przewaga, bo na Damę Czarną zasadziwszy się... w pułapkę synaczka (świadomie czy li nie, nie pora tu imaginować kwestyj) wpadłem niebogi. Więc swoją Damą na e4 staję, gdy (w wyobraźni oczywista) "SZECH!" od Gońca hetmańskiego słyszę. Pośpiesznie wycofawszy najprzedniejszą figurę na poprzednie pole d3, to samo od skoczka "SZECH!!" znów w uszach brzmi. Ooo niepodobna, zapaliłem się. To ja po Damę ruszyłem, a sam uciekać zmuszon jestem!? Dalejże szukać swobody. Znalazłem blisko na b1, z lekka w prawo na swego Monarchę zerkając. Ów jednakże Goniec parszywy "SZECH!!!" mi woła w faciatę bezczelnie. Uciekać na znane e4 musiałem w zaślepieniu. A ten psubrat Laufer jeden zaś tylko "SZECH" i "SZECH"... I z wielkich planów nici. Remisem przez repetycję potrójną przypieczętowawszy potyczkę, na soczek do kuchni pobieżeliśmy, bo nam garło wyschło od tego SZECHOWANIA.
Uczy się od najlepszych :)
OdpowiedzUsuńCzuję, że mnie ogra. A raczej czekam na to.
OdpowiedzUsuń