13 sierpnia 2015

Skwarny pkwn

Połowa sierpnia dobija nieuchronnie.
Koniec zatem bliski mojej kanikuły.
W sumie półtora miesiąca miłego luzu plus minus.
No, ale 2 tygodnie bitej wolności od pracy (co za straszne słowo!).

Piękna była Warszawa i nie zapomnę Gór Sowich.
Koniec końców jest dom,
w którym (poza moimi Krukami-stawami i Sołą) mi najmilej.
No, może jeszcze tu w Oświęcimiu lasu mi brak.

Przemyślawszy więc sprawę długiej absencji blogowej,
krótko piszę: upał cholerny zabija mnie.
Wrzucam zatem kilka zdjęć jak summę antytemperaturową,
no bo co robić, kiedy obok soku w chłodzie na balkonie leżę?