27 czerwca 2012

Różewicz codzienny


Opowiadanie o starych kobietach

Lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety

są solą ziemi

nie brzydzą się
ludzkimi odpadkami

znają odwrotną stronę
medalu
miłości
wiary

przychodzą i odchodzą
dyktatorzy błaznują
mają ręce splamione
krwią ludzkich istot

stare kobiety wstają o świcie
kupują mięso owoce chleb
sprzątają gotują
stoją na ulicy z założonymi
rękami milczą

stare kobiety
są nieśmiertelne

Hamlet miota się w sieci
Faust gra rolę nikczemną i śmieszną
Raskolnikow uderza siekierą
stare kobiety są
niezniszczalne
uśmiechają się pobłażliwie

umiera bóg
stare kobiety wstają jak co dzień
o świcie kupują chleb wino rybę
umiera cywilizacja
stare kobiety wstają o świcie
otwierają okna
usuwają nieczystości
umiera człowiek
stare kobiety
myją zwłoki
grzebią umarłych
sadzą kwiaty
na grobach

lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety

wierzą w życie wieczne
są solą ziemi
korą drzewa
są pokornymi oczami zwierząt

tchórzostwo i bohaterstwo
wielkość i małość
widzą w wymiarach właściwych

zbliżonych do wymagań
dnia powszedniego

ich synowie odkrywają Amerykę
giną pod Termopilami
umierają na krzyżach
zdobywają kosmos

stare kobiety wychodzą o świcie
do miasta kupują mleko chleb
mięso przyprawiają zupę
otwierają okna

tylko głupcy śmieją się
ze starych kobiet
brzydkich kobiet
złych kobiet

bo to są piękne kobiety
dobre kobiety
stare kobiety
są jajem
są tajemnicą bez tajemnicy
są kulą która się toczy

stare kobiety
są mumiami
świętych kotów

są małymi
pomarszczonymi
wysychającymi
źródłami owocami
albo tłustymi
owalnymi buddami

kiedy umierają
z oka wypływa
łza
i łączy się
na ustach z uśmiechem
młodej dziewczyny

1963

z tomu Twarz trzecia (1968)

To jeden z moich starych ulubionych wierszy Tadeusza Różewicza. Sam nie wiem dlaczego. Może pociąga mnie w nim ciągły dualizm: kobiety i wielcy świata, zwyczajne czynności i jedyne w historii świata czyny. Najbardziej jednak cenię w tym wierszu pochwałę codzienności, zatrzymanie się na prostych gestach, zapomnianym poświęceniu szarego dnia i to nie kogoś anonimowego, lecz własnie kobiet, starych kobiet. Sam śmieję się z tzw. moherów, nie dostrzegam zaangażowania najbliższej mi żony, pomijam rzeczy-sprawy-czyny, które "mi się należą", gdyż "zawsze tak było", bo "ktoś to musiał zrobić"... Wiem jednak - Różewicz to mi przypomina - nic, co mnie otacza, nie wzięło się tak po prostu z siebie, nie stworzyło się, nie wyskoczyło z czyjegoś planu lub decyzji woli istoty wyższej. TO wzięło się z pomarszczonych rąk, z krzątaniny tłustych nóg, z niebrzydzenia się nosa, z wychodzenia o świcie i przychodzenia późno w nocy, z ciągłego wystawania za czymś. Wstyd mi, kiedy o tym myślę. Ja wolałbym - jak pewnie wielu facetów - dużego efektu w krótkim czasie, a nie cierpliwego ucierania ciasta i czekania bez czekania na nagrody. Coraz częściej myślę sobie: to dla syna, dla żony. Bez patosu, udawania wzniosłości, po prostu "dla". A potem szybciutko wraca zwyczajny dzień z dzieckiem i noc w pracy i nie ma czasu na bohaterstwa tylko "teraz". No to idę do tego parku, bo mój syn traci cierpliwość...


15 czerwca 2012

Newsy czerwcowe

No cóż zostałem nałogowcem czyli: mam na imię intervallum i jestem nałogowym szachistą. Choć gra nie daje mi pieniędzy - przeciwnie: zabiera cenny czas, który by można wykorzystać w celu dźwignięcia budżetu domowego oraz ściąga na męską głowę błyskawice żony - poświęcam jej sporo sił nie tyko psychicznych, marnuję energię elektryczną, żeby grać na komputerze i ładuję ciągle baterię w komórce, bo tam też często korzystam z programików (wcale już nie słabych) do grania z innymi i samym silniczkiem, a także umawiam się na spotkania w bibliotece co też kosztuje niejedną złotówkę. Uff wyszło to ze mnie. Ale grać nie przestanę, mimo licznych porażek itp.

A teraz dwie informacje, które zrobiły na mnie wrażenie:

1. http://www.blog.konikowski.net/2012/06/13/40-sparkassen-chess-meeting/ Aż chce się krzyknąć: nasi do boju! Gratulacje dla Pana Bartla i powodzenia w Dortmundzie.

2. Odbywa się kolejny Memoriał Tala (Moskwa 7-18.06.2012), w którym gra 10 arcymistrzów - wszyscy z rankingiem ponad 2700. Grają także wszyscy, którzy mają obecnie ranking przekraczający 2800 (Carlsen, Aronian i Kramnik). Świetna partia Nakamury (dzięki postowi http://szacharnia.blogspot.com/2012/06/rosja-pierwsza-wygrana-nakamury-w.html) do obejrzenia także tu: http://online.russiachess.org/#2012/06/tal2012/round6/Morozevich:Nakamura.

8 czerwca 2012

Do stu tysięcy indyjskich bogów!

Później chyba się nie godzi, ale trzeba – ba! obowiązek w minimalnym stopniu, bo raczej czysta przyjemność, którą promieniuje serce miłośnika tajemniczej Caissy - złożyć przemiłe gratulacje Panu Anandowi.

Przyczyny znane. I niech mi bogowie z Półwyspu Indyjskiego wybaczą termin i formę pożal się… Z resztą muszę także wyznać ambiwalentnie, z przykrością zaprawioną szczyptą autosatysfakcji, że był to mój 1. raz: od technikum, sporadycznie ustawiając bierki na szachownicy, trwał mój niesławny sen o ideałach, aż wreszcie kur zapiał i rozpłakałem się ku nawróceniu d2-d4 np. widząc. Tak więc oparłszy głowę na królewskich łonach czarno-białych dałem się uwieść do Galerii Trietiakowskiej (oj to nie jest słowo dla nie-Słowianina – 0:1 dla Gelfanda) i tamże pozostałem niefizycznie do tie-break’u, czyli, jak chcą niektórzy polscy mistrzowie komentujący dla chessbrains 12. partię, do dogrywki („fuj z tym angielskim tie-break’iem” – cytat, czyli 1:1 tj. punkt dla Ananda, bo jak wiadomo Izrael i USA… to strefa j. ang.). Otóż to. Pantera hindusa doigrała się w końcu zwycięskiego punktu a żydowski lew doliczył się miliona w dolarach. Wilk syty…
Tak, odpowiadam, podobało mi się wszystko mimo wszystko. Tak, dziękuję, doczekałem się. Bo, jak wcześniej tu wysmarowałem w poście (dziwne słowo post), czekałem niecierpliwie na jeszcze z walki mocarzy w światowych szachach i było. A podobnie jak nb. szachista i autor bloga Psychologia i Szachy Krzysztof Jopek domyślam się totalnej niemodności pojęcia "czekać", lecz nie poddaję się wzorem jenerała Sowińskiego i - solennie przyrzekam - że cnoty owej strzec będę. Nie wiem w sumie co myśleć o tzw. poziomie, gdyż się nie znam, ale (to „ale” ma zawsze kluczowe znaczenie) próbowałem nieco sam z mistrzami popolemizować za pomocą programu szachowego Arena (który mnie zawsze „rozkłada”) i nic; a ponadto nie przekonują mnie rozróżnienia niejakiego Fischera Roberta nt. mistrza FIDE i świata, że niby to co innego. Może mi kto wyjaśni? Dla mnie to wsio rawno. Obaj są masterami co by tu nie naargumentować i kropa. Słusznie też GM Gajek podsumował ich walkę do wagi ciężkiej w boksie. Krwi nie było dużo. Chodzi o punkty. Na nokaut nikt pewnie liczył. Wreszcie na szczęście wspomniana szerzej dogrywka wyzwoliła nieco rumieńców - jeśli nie okolicznościowych pysznych, że palce lizać, wypieków – i sprawa (oj na licach Borysa! Stąd punkt dla Wisziego i mamy 2:1!) po śląsku mówiąc się rypła. Obyło się w naszym ostatnim roku Ziemi – przypominam o naglącym proroctwie Majów 12-12-(20)12 czy jakoś tak (więc: 3x6x2 czyli podwójne 6+6+6 strach się bać) - bez armagedonu skądinąd ciekawego do bólu.

Summa summarum: żyje król, niech żyje król!
Vivat Anand!
I może co jeszcze
w innej formie o tym zamieszczę,
bo katastrofizm Ildefonsa G.
porusza bardzo mnie
i za nos mnie wodzi
po Moskwie gdyśmy byli młodzi
tj. za czasów Imć Wolanda,
vel Ananda,
vel Gelfanda…
Zobaczy się jak bóg da
i nie będzie draw.