25 sierpnia 2011

Nie czytałem

Warto poczytać czego nie czytamy...

Polityka Kultura

Justyna Sobolewska
15 sierpnia 2011

Arcydzieła literackie, które omijaliśmy z daleka

Ranking książek najbardziej nieprzeczytanych

Nie przeczytałeś „Ulissesa”, wciąż sobie obiecujesz, że zajrzysz do Prousta? Nie przejmuj się, jesteś w dobrym towarzystwie.
W powieści „Zamiana” Davida Lodge’a kadra uniwersytecka po kolacji umilała sobie czas grą w „upokorzenie”. Wygrywał ten, kto przyznał się do nieznajomości najbardziej znanej książki. Dziekan anglistyki, jak się okazało, nie czytał Miltona, ale to jeszcze nic. Jeden z wykładowców „nagle walnął pięścią w stół, podniósł się około sześć stóp nad stołem i powiedział: »Hamlet«”. Co z tego, że wygrał, skoro kilka dni później, kiedy jego zwycięstwo stało się głośne, stracił pracę.
Nieczytanie było modne onegdaj w kręgach krakowskich. – W latach 80. na polonistyce założyliśmy Koło Prawdziwych Znawców Literatury. Członkiem mógł zostać ten, kto udowodnił, że nie przeczytał pięciu ważnych książek z kanonu. Próbował się do nas dostać prof. Marian Stala i w mękach wyznał, że nie przeczytał w całości „Józefa i jego braci” Manna, którego ja też nie czytałem. To było jednak za mało i nie przyjęliśmy go – opowiada Jerzy Pilch. – Ja, niestety, nie pamiętam wszystkiego, co przeczytałem. Nie jestem pewien, jak to było ze Stendhalem, „Młodzikiem” Dostojewskiego czy Parnickim. „Ulissesa” czytałem, Joyce próbował zabić powieść i prawie mu się udało. To „prawie” oczywiście ma wielkie znaczenie.

20 sierpnia 2011

Żyję

Właśnie wróciłem ze sklepu.
W jednej ręce syn, w drugiej ciężka siatka. W sumie, to dobrze, że ciężka.
Przede mną wolno posuwa się staruszka. Ona tez niesie zakupy. W obu rękach. Dobrze - myślę - że ciężkie.
Życie to ma swój niepowtarzalny ciężar.
Razem chwilę idziemy bez słowa. Idziemy i dźwigamy te siaty.
Po co my dźwigamy? - myślę.
(Aż dziwne, że takie myśli z rana. W końcu świeci ładnie słońce. Wiatr wyjątkowo wesoły. A chodnik z ulicą nowiutkie i gładkie.)
Dźwigamy, żeby jeść.
Mówię to samo do synka.
A potem dodaję głośno jak własna matka: trzeba jeść, żeby dźwigać taki ciężar.
Przerażająca pętla.

19 sierpnia 2011

Opałka po drugiej stronie liczb

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Opałce pomyślałem: Dlaczego dopiero teraz? Ale od kilku lat zadaje sobie podobne pytania, więc bez zdziwienia zacząłem oglądać Jego obrazy. Krótko mówiąc/pisząc zdębiałem. Ten świat postępu koloru oraz liczb odpowiadał mi. Nie rozumiałem go jednak. A może to jakiś dziwak? - myślałem. Teraz żałuję, że nie zszedłem głębiej. Opałka wrócił do świata idei. Jak to ująć... Przecież nie wierzę w inny świat. Dobrze, że po Artyście zostało dzieło.

Zmarł polski malarz Roman Opałka

...
Roman Opałka, jeden z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich malarzy, zmarł w sobotę w szpitalu pod Rzymem w wieku 80 lat - poinformował PAP przyjaciel artysty Sławomir Boss.
Jak dodał, malarz przed kilkoma dniami trafił do szpitala w trakcie wakacji we Włoszech. Wywiązało się u niego zakażenie ogólnoustrojowe, które było przyczyną zgonu.

- Jeszcze dwa tygodnie temu widzieliśmy się w jego pracowni, oglądaliśmy ostatnie prace. To wielka strata dla kultury polskiej - powiedział Boss.

- 27 sierpnia miał mieć wielkie przyjęcie w Wenecji z okazji 80. urodzin. Rozesłano już zaproszenia - dodał.

Przyjaciel artysty przypomniał, że w ostatnim czasie w paryskim Centrum Georges'a Pompidou zawieszono na stałej ekspozycji trzy prace Opałki.

Roman Opałka, to jeden z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich twórców, malarz, który od kilkudziesięciu lat konsekwentnie tworzył obrazy, a w zasadzie jeden wielki, nieskończony obraz składający się z poszczególnych płócien, na których zapisywał czas za pomocą liczb.

Roman Opałka urodził się 27 sierpnia 1931 r. w Abbeville-Saint-Lucien na północy Francji. Repatriowany wraz z rodziną do Polski w 1946 r., powrócił do Francji w 1977 r. Od początku lat 90. często przyjeżdżał do Polski.

12 sierpnia 2011

Do gwiazd

...a skąd? Znad morza. Bo to już koniec rodzinnych wakacji. Remonty, raty, praca z szarą codziennością. Chociaż... nie znowu z taką szarą. Sporo przede mną nowości. A oto jedna z nich - oby niebo bez chmur dopisało - PERSEIDY. Troszkę jednak przereklamowane, ale jak zawsze intrygujące śliczne i w ogóle. Głowy do góry!

Artykuł z GW plus ładny (!!!) film z YT:



Perseidy: łzy, które zdobią niebo

...
Bezchmurna noc, choć jedna, jest teraz na wagę złota. Bo właśnie nachodzi kulminacyjny punkt tego lata w kalendarzu miłośników nieba, kiedy całymi garściami spadać będą gwiazdy
Według obliczeń astronomów ta doroczna ulewa setek meteorów kreślących w sierpniowe noce jasne smugi na niebie osiągnie swoje maksymalne natężenie w nocy z piątku na sobotę. Ponieważ zdają się one wybiegać z gwiazdozbioru Perseusza, zwane są Perseidami.

Skąd się biorą?

Wspominają o nich już starożytne kroniki dalekowschodnie. Nasza tradycja ludowa wiązała je ze św. Wawrzyńcem, który zginął męczeńską śmiercią 10 sierpnia 258 roku, kiedy w Rzymie za panowania cesarza Waleriana miały miejsce nowe prześladowania chrześcijan.

Tego dnia prefekt Rzymu miał go po raz ostatni spytać: "Gdzie są skarby Kościoła?". Kilka dni wcześniej ścięci zostali papież Sykstus II i jego czterej diakoni. Wawrzyńca, skarbnika chrześcijańskiej gminy, na razie oszczędzono. Ale że nie wyjawił majątku Kościoła (ponoć oddał wszystko rzymskiej biedocie), okrutnie go potraktowano. Był torturowany na via Tiburtina na rozżarzonej do czerwoności kracie ściekowej. Legenda głosi, że mimo to szydził z oprawcy: "Czy nie widzisz, że ciało jest już dość przypieczone? Obróć je na drugą stronę!". I płakał, ale nie z bólu, lecz nad grzechami ludzkości. Teraz każdego roku w rocznicę tej męczeńskiej śmierci "łzy św. Wawrzyńca" lecą z nieba w postaci spadających gwiazd.

Prawdziwe wyjaśnienie jest nie mniej baśniowe. Źródłem meteorów są błąkające się w przestrzeni międzyplanetarnej malutkie odłamki komet lub asteroidów, zwykle nie większe od ziaren piasku. Kiedy napotkają na swej drodze Ziemię, wlatują w jej atmosferę z prędkością kosmiczną - kilkadziesiąt kilometrów na sekundę - rozgrzewają się i płoną, zostawiając za sobą jasny ślad. Trwa to zwykle około sekundy, po czym znikają 60-100 km nad naszymi głowami.

Niektóre przewyższają blaskiem najjaśniejsze gwiazdy. Te bardzo jasne, których przelotowi towarzyszy czasem świst, a nawet detonacja, noszą nazwę bolidów; niewtajemniczeni biorą je za UFO.