Chandra


Szanowna Pani Redaktorko!

O czarnej chandrze i innych słowach na „cz” i „ch”.


Jeśli spodziewa się Pani pochwały karawaniarskiego trybu życia i zachęty do radosnego spijania figlarnych minutek, które wesoło rozniecają skaczące węgielki tzw. ogniska domowego… To nie. Od razu proszę podjąć decyzję: czy i jak pozbyć się tej nieznośnej kartki papieru? Polecam zatem tradycyjnie zasilić podpałką mieszkalny kominek – byle nie dymiący! – lub nieco ekologiczniej złotą tasiemką obwiązać, pokaźny pewnie, stosik wypocin piewców optymizmu i zanieść do składziku makulatury. Owszem służę – zero czterdzieści pięć gr. za kg.
Kto, Szanowna Pani, nie lubi jabłek? Ja też. Takie mam i je dam na przekór Adamowi, co ledwie wziął Ewiny owoc zagryzł i zgrzeszył, a w zgodzie z Parysem mitycznym robię bigos. Samym jabłkiem, którego nie dam wesołej Afrodycie ani zadowolonej Atenie ani Herze. Poprawka do pradziejów: złote jabłko dla Chandry. A jakże, bo ja wolę chandrę z jej kolorami.


Primo natura.

Popatrzmy smutnym okiem (bo czym innym?) na florę i faunę. Ile tu pomijanych opuszczonych zwierzątek. Choćby zapomniane ukochane kotki „szarobure obydwa”. Albo Siwek vel Łysek z pokładu dla przykładu. Albo burek, co gdy szczeka budzi a gdy nie szczeka to już zły pies. Ludzie złoci, jedyna w stadzie czarna owca, to perła między wieprzami! Jeszcze wierzy w nas Kłapouchy: ciężko być realistą bez przyklejonego uśmiechu Tygryska, bez modnego niestety różu Prosiaczka, bez rozumku Kubusia bez rozumku i bez ogonka. Przestroga – tylko na czarnym jak smoła niebie świecą gwiazdy.
Wracając jednak do zwierzęcoznawczego językoznawstwa dwa okazy i to latające. Szanujmy sępa, który oczyszcza łono matki natury z padłej zgnilizny  i nie straszmy dobrej sowy, co w nocy oświetla ślepiami drogę wędrowcom barowym. Może więc czas odchwaścić słownik ojczysty z niesprawiedliwych czasowników zasępić się i osowieć?

Secundo homo.

Chcę zatem – wobec brzemiennych apatią argumentów – postawić na nogi ważki postulat Drugiego Etapu Równouprawnienia. W skrócie (nb. DER), Pani Redaktorko, rzecz ma się tak: dawno temu zrozumieliśmy, że człowiek żółty, czerwony, czarny, biały i czekoladowy to człowiek i kropka. Pora na drugi krok dowartościowania czarnego humoru i czarnego charakteru, szarych dni i szarego końca, a nawet, jak wyżej wymieniłem, pechowego czarnego kota (bo prawie każdy pożąda czarnego węgla i małej czarnej porannej lub wizytowej). Mało tego. Chodzi bardziej o docenianie braków. Tak, tego, czego nie ma albo jest za słabe, za wiotkie, szaroburonijakie, bez siły i chęci. Każdy ma prawo do takich białych – w życiu nie pamięci – plam na czarno, do luksusu nicnierobienia, do nierywalizacji i niepośpiechu w labiryncie pędzących (za czym?) szczurów. Uff, Drodzy Czytelnicy, się rozpisałem. A konkrety? Są.
Taki Marek Aureliusz (121-180) człowiek niepospolity i wielkich ambicji. Europa u jego stóp. A on? Siedzi an der schönen blauen Donau i duma. „Pradziadkowi – zawdzięczam to, żem do szkoły publicznej nie chodził, lecz miałem dobrych nauczycieli w domu; (…) powinno się na to nie żałować grosza” (I, 4). Ten passus bliski był ministerstwu edukacji i wielu znękanym uczniom… Nie łudził się ów cesarz urokami życia, których mu nie brakowało. Np.: „Zaczynając dzień powiedz sobie:  Zetknę się z człowiekiem natrętnym, niewdzięcznym, zuchwałym, podstępnym, złośliwym, niespołecznym” (II, 1). Nie był jednak zrzędą, ciszył się wręcz każdą chwilą dnia, cenił wszelkie przejawy życia z jednym ALE: nie przesadzać. „Życie – to wojna i przystanek chwilowy w podróży” (II, 17). Zadajmy sobie pytanie: co pozwoliło Aureliuszowi zachować harmonię ducha i zdrowy osąd? Niech sam odpowie: „Tylko jedno – filozofia” (II, 17), czyli umiłowanie mądrości, nauka poznania zła i dobra oraz medytacja. Ostatnie słowo zbliża nas do zrozumienia i zaakceptowania chandry. Lecz o nim później, bo nadciąga Rosynant.
Znany jest nam doprawdy (o)błędny rycerz Don Kichote. Kiedy słucham jego przygód pękam ze śmiechu. A wycierając oczy mokre od łez mruczę pod nosem: to mi coś przypomina… To… JA!  Wydaje mi się, że to warowny zamek, smoki i urodziwe niewiasty. Mógłbym się załamać, wycofać, spłonąć. Nie, Rycerz Posępnego Oblicza każe mi stawić czoła ciemnej piwnicy, walczyć z komarami w środku czarnej nocy itp. Szare nazywać złotym, miękkie brać za żelazne. To samooszustwo! – słyszę. Nie, Rycerz Posępnego Oblicza (z akcentem na sęp) wie tylko, że widzieć całą prawdę o sobie znaczy patrzeć inaczej. No nie bądźmy bezdennymi superrealistami pokroju Sancho Pansy. Brzuch pełny i miękkie łoże to nie wszystko.
Nie mylił się rycerz pióra podobny imieniem Mikołaj Sęp Szarzyński (ok. 1550-1581). (Znów pożyteczny sęp i szarość, jaki to melancholijny zbieg słów.) Pisał  „O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”, także „O nietrwałej miłości rzeczy świata tego”. W Sonecie II zaś, wspominając biblijnego Hioba, tak:

Z wstydem poczęty człowiek, urodzony
Z boleścią, krótko tu na świecie żywie,
I to odmiennie, nędznie, bojaźliwie,
Ginie, od Słońca jak cień opuszczony.

            I co czynić? Miotać się w klatce życia jak zwierz cyrkowy na chwilę przed… Właśnie,  przed czym dalej? Wokół marność nad marnościami i sama marność. Oj, ciężkie działa wytoczone, czarna chandra się rozsiadła. Ukraiński poeta tymczasem podaje słowa, inni dodają walca a całość przedstawia Violetta Villas (ur. 1938):

Очи черные, очи страстные!
Очи жгучие и прекрасные!
Как люблю я вас! Как боюсь я вас!
Знать увидел вас я в недобрый час!

Łzy się kręcą. Ach te oczy… Głębokie, bezkresne jak astronomiczna czarna dziura; tajemnicze, nieosiągalne jak astronomiczna czarna materia. Efemeryczne, śliczne jak – kłująca róża Małego Księcia na planetoidzie B-612. Nic bowiem nie jest jednoznaczne na szczęście. Szczęśliwy pech i pechowe szczęście chodzą parami. Oto epitafijny przykład anonimowego autora:

            Nagrobek kominiarza w Rypinie
                        Póty tarł,
                        Aż zmarł.
                                   Wdzięczna żona Weronika
Dodajmy jeszcze, ważny z humanistycznego punktu wiedzenia, argument muzykologiczny. Mam trzy przykłady deptanych artystów: Black Sabath, Czerwono-Czarni lub Niebiesko-Czarni (bez znaczenia) i polisz smuut dżez (wiem tylko jak się to czyta, to smuutne). Do rzeczy. Melancholia, muza artystów, twardo obchodziła się z francuskim kompozytorem Erykiem Satie (1866-1925). Nie był rozumiany ani opłacany. Pomógł mu Claude Debussy (1862-1918) i fortepianowe Gymnopédie stały się podstawą do nowego modnego nurtu zwanego obecnie ambientem. Jest to muzyka jak tło dla codzienności, jak „dodatkowy mebel domowy”, delikatna, nastrojowa, zwyczajna.
Jeden z pierwszych kompozytorów w stylu ambient Brian Eno (ur. 1948) tak opisywał swoje odkrycie tej muzyki: W styczniu 1975 roku miałem wypadek samochodowy. Nie byłem ciężko ranny, ale musiałem leżeć w łóżku na wznak i byłem unieruchomiony. Moja przyjaciółka, Judy Nylon, odwiedziła mnie wtedy i przyniosła płytę z XVIII-wieczną muzyką na harfę. Kiedy już wyszła, z wielkim trudem nastawiłem płytę i położyłem się z powrotem. Okazało się, że wzmacniacz nastawiony był na minimalną głośność i jeden kanał był kompletnie głuchy. Ponieważ nie miałem siły, by się podnieść i wyregulować głośność, dźwięki dochodzące z głośnika były na granicy słyszalności. Wtedy zdałem sobie sprawę, iż można słuchać muzyki w zupełnie inny sposób: traktować ją jako element otoczenia, w ten sam sposób, co kolor światła i dźwięk deszczu (za Wikipedią).
Nie twierdzę, że to idealna muzyka. Nie ma takiej, są – upodobania. Lecz kiedy ją porównuję do szaleńczych histerii wczesnego big-beatu The Beatles. Inna atmosfera koncertów, inne nastroje. Zupełnie inny rytm. W ambiencie rytm idzie za pulsem dnia. Naśladuje jakby bicie serca, prąd rzeki etc. Muzyka staje się normalną czynnością ludzką a nie popisem, komercją. Jest bliska medytacji wschodniej mędrca z czotkami w ręku, który coś mamrocze. Widzimy jak miarowo oddycha, przesuwa koraliki, trwa na modlitwie. W tym miejscu przypominam filozofa Aureliusza i luźno cytuję hasło z 1. tomu (gdzie jest 3.?) wiekopomnego Etymologicznego Słownika Języka Polskiego (s.123) autorstwa Andrzeja Bańkowskiego (ur. 1931):

CHANDRA – u Henryka Rzewuskiego w 1848 roku; z języka ukraińskiego, rosyjskiego – chandrá ‘głęboki smutek, apatia’; niejasne pochodzenie, może najpierw o typowym zachowaniu żebraka, siedzącego bez ruchu pod cerkwią, por. ewentualnie niemieckie hände-ringen w podobnym znaczeniu; ewentualnie też nowogreckie chántra ‘paciorek różańca, koralik’ [wymawiaj chandra]. Niezasadnie upatrywano tu salonowy skrót z rosyjskiego słownika medycznego ipochóndrija.


Tertio i ostatnio – patria.

„Bo, panowie, myślmy najpierw o tym, ażeby podźwignąć nasz nieszczęśliwy kraj…” – zwykł mawiać zatroskany Książę w nieśmiertelnej Lalce. Obserwując ów biedny zakątek środkowej Europy od ponad 300 lat wiedzę niestety i słyszę jej rozbiorowy płacz, ciemny wiek XIX nieudanych (a jakże) powstań i usiądź, (proponuję teraz chóralną recytację Hymnu Słowackiego) Smutno mi Boże…, potem dwie obolałe światowe rany wojenne, że nie pomnę 50 lat przygnębiającej apatii w raju gruzińskiego  Marksa. Nie koniec. Ciągle wokół szlochy, wypominki, drętwota tragedii lotniczych. I jak twórczo. Nowe społeczne ruchy, fundacje, akcje i obronne szańce… Dla Polaków chandra to droga. Żadne nam podrygi, idylle, wesela, polonezy, kujawiaki, mazury, Beskidy. Tylko nokturn na mszy pro defunctis. Aż dziw bierze, że nasz hymn narodowy wykonujemy w tonacji F-dur. Tu uwaga dla studentów medycyny: Proszę nie kojarzyć niczego z durem brzusznym lub gorzej z czarną ospą!
Nie ma sensu chandryczyć się z myślącymi inaczej. Trzeba nam stanąć na szarym końcu optymistów. Opuszczamy solidarnie głowy i melancholijnie – jak pamiętamy z podstawówki genialnie żałosne Treny Jana spod Czarnoleskiej lipy – śpiewajmy: Goo-rzkiee żaa-lee przyy-byy-waaj-cie!
Tutaj małe 3 uwagi do ostatniej propozycji:
1.      Szary koniec nie jest najgorszy, gorzej się szarogęsić. Z resztą, czy to ważne jakie są gęsi? Szare czy białe? Byle tylko nie zielone! Precz z zieloną gęsią!
2.      Lipa – chodzi o sens botaniczny, z łac. Tilia – popularne u nas obok dębu drzewo liściaste; nie w znaczeniu slangowym (warszawskim?) z ok. 1905 r. „namiastka, falsyfikat, podrobiony towar” lub dalej jako „kłamstwo, oszustwo”, co włączyli do pisarstwa choćby Jarosław Iwaszkiewicz (1894-1980) i Adolf Rudnicki (1909-1990 – nie mylić z żyjącym Januszem)
3.      Ja też się zastanawiam jaki, poza gorzkim, może mieć smak żal?
Kiedy się już naśpiewamy  weźmy się wreszcie do społecznej roboty. Przecież możemy, jako naród, zaproponować wspólnocie świata Międzynarodowy Dzień Bez Różu. W uzasadnieniu  łatwo wykazać bezużyteczność tego koloru, jego szkodliwość wręcz i naturalną niespotykalność. Drodzy Czytelnicy, kto widział różowe świnki trzy lub różową panterę? Bez komentarzy.
            Inną propozycją wspólnej pracy niech będzie Międzynarodowy Dzień Bez Uśmiechu. Nie, żeby zaraz agresywnie ze ściskoszczękiem i błyskawicami w czarnych oczach. Po polsku – szczery uśmiech bez sztucznego uśmiechu, bez wyuczonej miny przetrenowanej na kursie dla telemarketerek (bo, Drodzy, w telefonie uśmiech też słychać!), dzień bez serowego (przypominam: cheese:) uśmiechu do zdjęcia, bez uśmiechu kasjerki w sklepie (miałyby łatwiej), bez botoksowego uśmiechu gwiazd bez ubytków. Słowem – uśmiech bez uśmiechu. Za to z minorem, taki splinowy uśmiech po polsku. Welcom.

Na koniec, Pani Red., muszę przyznać, że sam nie wiem, co począć. Tzn. nie zamierzam rodzić – fizyka z anatomią nie puszcza. Z chandrą jak z żoną (z mężem do wyboru). Nie wiadomo co jeszcze wymyśli. Brak zasad. Spontaniczny tygiel chimer. Strach myśleć z resztą o mitologicznej niepokonanej Chimerze. Sam nie wierzę. Lwia paszcza, kozi tułów, ogon węża a z gardzieli ogień. Biedy Bellerofont, choć ją pokonał. Biedny Pegaz, co aż na niebo uciekł. I biedny Parys. Nagonił się za Heleną, nawojował łukiem i nic. Achilles nieżywy, miasto płonie, a ona nazad do Sparty. Porażka. Parysie, przegapiłeś w gonitwie czarnego konia nb. trojańskiego, niestałego, zwodniczego. I jest klamra: bo boska chandra beztroska jest czarnym koniem-klaczą, która zwycięża, a której strzec będę piórem, gdyż:

ego sum defensor chandrae in saecula saeculorum.
Lament.

PS       Wobec bliskich wakacji polecam Pani Redaktorce plaże na Morzem Czarnym.
PPS     Albo wycieczkę do Czarnogóry lub osławionego Czarnolasu (najtaniej w Polsce).
PPPS   Są tam pyszne chandrogenne jony.
L.

********************
Tekst na konkurs literacki we wrześniu 2011 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz