7 czerwca 2015

Tak rzekł pan Z.

Leżę na kocu nad rzeką. Dziwne, że brak zajęć, czas bez zegarka, tyko książka trochę kusi na trawie. Nawet syn znalazł kolegów daleko od domu. Rzadka pozycja obserwacji. Obłożnie chorzy wiedzą o niej wszystko. Ja nie umiem nic nie robić. Leżeć. Patrzeć. Co dalej? Pytam co chwilę, rozglądam się, szukam jakiegoś punktu zaczepienia. Drzewo. Niebo. Chmura. Potem trawa. Podlewam ją mową Zaratustry. Klikam zdjęcia. Kładę się na brzuchu, pod Słońce, na boku. Uciekam. Wszystko za blisko. Za daleko także. Ludzie przechodzą obok. Ptaki, psy, mrówki. Nie umiem tego objąć. Gubię się. Gubię siebie. Łudzę się, że jestem przyjacielem przyrody. Nie pasuję do niej. Podbiegł syn, przytulił się. I pobiegł znów na karuzelę. Po co kombinuję. Wszystko już było.















6 czerwca 2015

Piękna Zieleń

Znów mnie i syna pociągnęło szlakiem Soły. Od Kruków do Zamku oświęcimskiego. Ryzyko było jasne: zarośla przed latem. Dawno nie widziałem pokrzyw wyższych ode mnie albo takich traw albo liści łopianu metrowej średnicy. Ale pokonaliśmy. Nie przyrodę. Siebie. Własny strach, wstręt, zmęczenie, wodę w butach, rany i pieczenie na rękach. Obyło się bez męczęństwa. Soła bardzo niska, prawie bez prądu, usiana jakimś puchem... Wszystko żywe, zielone. Widać, że jeszcze wyżej i szerzej urośnie. A my tu (chyba jedyni przedstawiciele homo sapiens od tygodnia/i) z lichymi kijkami, lornetką, kakao w termosie chcemy zdobywać łęgi solskie? Za miesiąc tam już nie pójdę. Może w październiku kiedy uschnie zielone? Piękne jednak było doświadczenie buszu tak blisko miasta. A pomyśleć, że chcieliśmy zobaczyć nową osadę bobrów nad Sołą. Nierealne.