Saturn - recenzja

Przychodzi Goya do lekarza…

Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya, Jacek Dehnel, W.A.B.,
Warszawa 2011.

Goya mówił o sobie, że miał „trzech mistrzów: Rembrandta, Velazqueza i naturę”. Niepowtarzalny styl, bystre oko, wrażliwość, a także bezczelna odwaga wyłuskania prawdy z popsutego społeczeństwa (Kaprysy), w środku wojny (Okropności wojny) lub między nadętymi modelami (słynne serie portretów) dały mu sławę i pieniądze. A Jacek Dehnel w Saturnie podejmuje to niełatwe wyzwanie. Losy i twórczość Geniusza z Fuendetodos zawarł w historii rodzinnej, męskiej historii. Pierwszym planem powieści jest konflikt z mitologicznymi korzeniami ojca i syna. Niecierpliwy Francisco doczekał się syna, lecz Javier to jabłko, które dość daleko upadło od artystycznej jabłoni. Ojciec jest sobą w pełni – płodzi, maluje, zarabia na dom, wyjeżdża i wraca, grzeszy i modli się, kocha, płaci i wymaga. Syn – to przeciwieństwo ojca. Javier nie wie czego chce, raczej czyta, woli porozmawiać niż malować, wstydliwy i pobożny, zbyt delikatny na plany ojca. Popchnięty w objęcia żony kapituluje, kiedy trzymając nowonarodzonego syna stwierdza ponuro: „podobny do dziadka…” Stary Goya jest tytułowym Saturnem. Pożera swe dzieci trucizną malarską, bielą ołowianą, a potem samego Javiera, który wraca cudem do życia jak niedotrawiona wymiocina. Lecz już do końca pozostanie, nawet w ustach Mariano, tłustą „kluchą” i głupkiem z „babskim tyłkiem”. Tymczasem urodzony na ulicy Rozczarowania jedyny żywy syn Goi podczas lektury Proroctwa Pirenejów, patriotycznego wiersza, wpada w uniesienie. Chwyta za pędzel i tworzy słynnego Kolosa. Pierwszy obraz, przy którym wielki de Goya pomyślał: „Ech skurczysyn. Się chował. Że niby nic, że gładziutko, ładniusio. Jak u biskupa na obiedzie. A tu pazury pokazał. (…) Jeszcze będziemy razem malować plafony w Escorialu!” Jest to jeden z najciekawszych fragmentów całej powieści. Znajdujemy w nim tajemnice natchnienia, prozę malarską i urocze śmieszne scenki rodzinne. Chorobliwa acedia „Kluchy” wzięła niestety górę. Mariano wyrósł na bystrego i świadomego finansowo mężczyznę, a Francisco z Domu Głuchego na stałe powędrował w 1824 r. za granicę, do Bordeaux. Cztery lata później królewski malarz Karola IV umarł. Javier pomieszkując w ojcowskim Quinta del Sordo przelewa na ściany swe poniżenie. Tak, według Jacka Dehnela, powstają słynne Czarne obrazy, „destylat z najgorszych sennych koszmarów”.
Witkacy sądził, że „Goya musiał znać peyotl”. Nie musiał… Chyba nie ma zresztą na świecie osoby, która na widok tych obrazów w Muzeum Prado wie co robić: zostać czy uciec? Historyk sztuki prof. Maria Poprzęcka tak je charakteryzuje: „…dopatrywano się w nich świadectwa obłędu. Później uznano jednak, że obrazy te nie są tylko bezkształtnym majakiem zrodzonym przez wyobraźnię pozbawioną kontroli rozumu. W halucynacyjnej formie miały w nich dojść do głosu idee od dawna przewijające się przez sztukę Goi: okrucieństwa życia, Czasu, który niszczy i unicestwia wszystko, udręki artystycznego geniuszu rządzonego mrocznymi siłami kosmicznymi, przeklętego losu dzieci Saturna” (Gazeta Wyborcza). Mariano, po śmierci Javiera, sprzedał Dom Głuchego belgijskiemu arystokracie i bankierowi. Ten zlecił przeniesienie Czarnych Obrazów ze ściany na płótno. Gdy Luwr nie zainteresował się ich losem, zostały podarowane madryckiemu muzeum Prado. Lecz kto naprawdę jest ich autorem? Stawia tę kwestę w posłowiu sam Dehnel cytując wyniki prac prof. Junquery, który w 2003 r. postawił hipotezę o wątpliwym autorstwie fresków z Quinta del Sordo. Powieść Saturn jest więc artystyczną formą rozwinięcia owoców pracy historyka sztuki. Być może dlatego Marta Cuber w Twórczości (8/2011) określa tę książkę jako „nienapisany esej”.
Ponad 260 stron Saturna to powieść warta przeczytania z różnych względów: forma, język i atmosfera każą czytać. Narrację tworzą wewnętrzne monologi trzech „mężczyzn z rodziny Goya”. Jakby wywiad na zadany temat przypomina wizytę u psychoanalityka, ale o tym szerzej pod koniec. Podobną konstrukcję powieści, z relacji świadków bez udziału narratora, można dostrzec w znanej książce noblisty Orhana Pamuka Nazywam się Czerwień i naszego Jerzego Andrzejewskiego Idzie skacząc po górach. To jednak trzy różne ujęcia literackie tematu słynni malarze. Dehnel robi coś jeszcze: między rozdziałami umieszcza 14 reprodukcji i komentarzy do Czarnych obrazów. Pochodzą one od jednego z Goyów, lecz – jak przyznaje sam autor dla Magdaleny Hajdysz (cjg.gazeta.pl, Trójmiasto) – „…ktoś, kto akurat tworzy, jest zawsze kimś nieco innym niż ta sama osoba przez resztę dnia. Sam akt malowania, podobnie jak akt pisania, jeśli wykonywany jest w największym napięciu, pozwala dotrzeć, niekoniecznie świadomie, do rzeczy, których "na sucho" nie wiemy, których nie jesteśmy w stanie przeniknąć, pojąć. (…) Sprawia wrażenie magii.”. Część ekfraz jest zwyczajna, ale niektóre poruszające jakby z „jakichś głębszych partii odczuwania i postrzegania”.
Po Saturna trzeba sięgnąć także dla jego języka. Zwłaszcza Francisco daje popis oślinionych bezwstydem smaków Madrytu. Trudno szukać w naszym języku wszystkich soczystych słów, które pieszczą każdy skrawek przejawów ciała. Goya pod piórem Dehnela to językowy arcymistrz. Dosadny, dopieprzony, dopracowany, kiedy należy wyrafinowany, melancholijny, albo ironiczny, romantyczny i wulgarny – wielość stylów może nas naprawdę zachwycić.
Na koniec trzeba koniecznie podjąć kwestię, czy nie najważniejszą z punktu widzenia oceny pracy literackiej. Chodzi o kompozycję i włączenie tematu homoseksualizmu Geniusza z Fuendetodos. Pod koniec powieści (s. 221) Javier odkrywa listy ojca do przyjaciela Martina Zapatero. Kilkudziesięcioletnia przyjaźń okazuje się związkiem seksualnym dwóch ustatkowanych, szanowanych mężczyzn. Listy są pełne obrzydliwych rysunków, grubiańskich haseł, błędów ortograficznych etc. Wcześniej nic nie wiemy o homoerotycznych upodobaniach. Czy Dehnel popełnił taki szkolny błąd? Wątpliwe, że Goya krył to aż tak przed sobą samym. Kochał Pepę i Martina – to pewne. Ale po co ów seksualny skandal na końcu powieści? Przecież Javier nie odczuł złej satysfakcji, my lepiej nie zrozumieliśmy Goi, a kompozycja utworu się załamała. Na szczęście nie przeszkadza to w lekturze…
Spróbujmy jednaj nieco inaczej spojrzeć na tę powieść. W trzyczęściowym modelu aparatu psychicznego Zygmunta Freuda znajdujemy światło dla wyjaśnienia. Monologi mężczyzn przypominają terapeutyczny seans u psychologa. Francisco, jako centrum wydarzeń i mózg rodziny zająłby oczywiście miejsce EGO; rolę SUPEREGO bierze Javier – sumienie domu, w opozycji do ojca; tymczasem Mariano, pozbawiony wyższych celów i nastawiony na zysk i przyjemność zaszczytów, reprezentowałby ID. Taką interpretację (choć nieznacznie zmienioną) zaproponował na antenie radiowej Dwójki krytyk literacki Tomasz Burek. Dehnel więc celowo wszystkie treści wkłada w starego Goyę. Dla Javiera zostaje jakiś materiał wtórny, przetrawiony przez ojcowski brzuch, a wnukowi właściwie nic nie zostaje z ideałów. Wnioski są proste: powieść musi się załamywać, wytracać w efektach i napięciu, bo sam Francisco słabnie i umiera pozostawiając cienie siebie w męskich następcach.
Widać jak bardzo fascynuje ów madrycki malarz. I to stanowi przesłankę dla nas czytelników: warto wiele razy pochylać się nad wielkim Goyą i dlatego trzeba czytać Saturna. Przecież o nim i z jego natchnienia pisali tacy mistrzowie jak Musset, Huysmans, Huxley, Malraux, Čapek, Ortega y Gaset, Hugo, Hemingway oraz sam Charles Baudlaire:
Goya: Sen wyuzdany, zmora niepojęta,
płód ludzki podczas sejmów szatańskich warzony,
staruchy z zwierciadłami i gołe dziewczęta
wdziewające pończoszkę, by kusić demony.
(Les fleurs du mal, przekład Czesława Kozłowskiego)

************
Tekst z września 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz