29 listopada 2012

W potrzasku blasku



Od wielu dni pogoda mnie nie rozpieszcza, zwłaszcza tu, w rodzinnym makroregionie fizycznogeograficznym w Kotlinie Oświęcimskiej, listopadowe mgły zdaje się niemal osaczają pieszego, kierowcę i wprawiają w zdumienie choćby obserwatora balkonowego jakim czasem jestem. Z większą więc chęcią wytaszczyłem na wspomniany balkon teleskop systemu pana Newtona (dumna krajowa produkcja: Uniwersał Żywiec), by 28 listopada roku bieżącego już o godzinie 21:00 miejscowego czasu we wschodniej części horyzontu, gęsto usianego niestety lampami ulicznymi i światłami z bloków osiedlowych, łatwo odszukać (a raczej nie dać się porazić) blask koniunkcji Księżyca dobę przed pełnią, Jowisza i nieco przyblakłego czerwonego Oka Byka (jak lubię mówić na Alfa Tauri) czyli Aldebarana. Wiedziałem jednak, że to nie pora na obserwacje. Za jasno. Ale ciepło (7 stopni C) i prawie bezchmurne niebo nie pozwoliły mi siedzieć nad 4. posunięciem białych Sb1 na b3 w partii włoskiej lub przed Primo Levim albo Internetem. Szkoda wieczoru, pomyślałem dokręcając soczewkę okularu, ad astra! No i było jak przewidywałem. Aldebaranek +0.85 magnitudo, kilkadziesiąt razy większy od naszego Słońca – autentyczny czerwony olbrzym, ledwo puszczał oczko w blasku niemiłosiernego Księżyca (-12 mag.). O bykowym Ainie (Epsilon Tauri) z wielkością gwiazdową +3.5 mag. nawet nie miałem co marzyć. Jowisz całkiem ładnie prezentował się blisko z kompletem swych (a może Galileuszowych?) księżyców, z których Ganimedes niepokornie odstawał od linii pozostałych trzech (nie wiem co to za gwiazdka miała świecić obok Callisto, ale i tak jej nie mogłem dostrzec). Niezrażony spodziewanym niepowodzeniem zobaczenia czegokolwiek z powierzchni Księżyca (chociaż… ale to na inny post) w niemal pełni blasku, brnę w mleku światła do Woźnicy już widząc jego Kapellę, lecz nie tam chciałem coś upolować. Zamarzył mi się wymyślony czworobok, jakże nierealny w taką nieładną astronomicznie noc!, złożony z:

  1. zachodni róg: Theta Aurigae (θ Aurigae, 2.7 mag.) o rzadko używanej nazwie Mahasim,
  2. północny róg: gromada M 38 (poniżej podobna M 36),
  3. wschodni róg: Beta Tauri (Alnath, 1.7 mag.),
  4. południowy róg: gromada M 37.
 Piękne wszystkie wymienione gromady otwarte odkrył w XVII wieku włoski astronom Giovanni Batista Hodierna, a mnie na początku XXI trudno je znów odkryć, tym razem przed własnymi oczami. Cóż?! Do zobaczenia Byku i Woźnico podczas innej, tym razem czarnej nocy. (Obrazy z niezawodnego programu Stellarium). Olśniło mnie: szachowa partia, chemik z Auschwitz i gromady z Woźnicy łączy jedno - słoneczna Italia. Brrr...wracam do pokoju. Przecież mam wolne od pracy z notabene Włochami w tle...

27 listopada 2012

Subsecivae horae


Tak jest. Raz pod wozem raz taxi albo stopem. Ale w sumie nolens volens żyję, ostatnio bardziej zawieszony w czasie. Mam na myśli jego upływ, utrwalanie się w rzeczach, jakby jego przystanki w różnych miejscach (czasem wręcz długi postój) albo nagłe przyspieszenia. Nie wiem jak to jest z czasem. Bo miesza się on z poczuciem czasu innych ludzi. Ten „mój” czas jest ostatnio bardzo elastyczny. Skraca się i wydłuża nieproszony. Co z nim zrobić? Często słyszę, że najważniejsze jest „teraz”. Lecz „teraz” nie ma. To  jasne. Chodzi chyba o jakieś „teraz” rozciągnięte w czasie – suma punktów (punkt nie ma długości) tworząca odcinek (który już ma określoną długość). Staram się więc cieszyć tą chwilą, błagając ją – o ile jest tego warta – żeby trwała. Przeczuwam, że szybko przeminie z wiatrem jesiennym, przynosząc długie mniej miłe godziny i dni. Właśnie, niepewność należy do istoty czasu, o którym można powiedzieć z pewnością, że jest, płynie, trwa, ucieka…


CHWILA 

Idę stokiem pagórka zazielenionego. 
Trawa, kwiatuszki w trawie 
jak na obrazku dla dzieci. 
Niebo zamglone, już błękitniejące. 
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy. 

Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów, 
skał warczących na siebie, 
wypiętrzonych otchłani, 
żadnych nocy w płomieniach 
i dni w kłębach ciemności.

Jakby nie przesuwały się tędy niziny 
w gorączkowych malignach, 
lodowatych dreszczach. 

Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza 
i rozrywały brzegi horyzontów.

Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego. 
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie. 
W dolince potok mały jako potok mały. 
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze. 
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen, 
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie. 

Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila. 
Jedna z tych ziemskich chwil 
proszonych, żeby trwały.

Wisława Szymborska