Tak jest. Raz pod wozem raz taxi albo stopem. Ale w sumie nolens volens żyję, ostatnio bardziej
zawieszony w czasie. Mam na myśli jego upływ, utrwalanie się w rzeczach, jakby
jego przystanki w różnych miejscach (czasem wręcz długi postój) albo nagłe
przyspieszenia. Nie wiem jak to jest z czasem. Bo miesza się on z poczuciem
czasu innych ludzi. Ten „mój” czas jest ostatnio bardzo elastyczny. Skraca się
i wydłuża nieproszony. Co z nim zrobić? Często słyszę, że najważniejsze jest
„teraz”. Lecz „teraz” nie ma. To jasne.
Chodzi chyba o jakieś „teraz” rozciągnięte w czasie – suma punktów (punkt nie
ma długości) tworząca odcinek (który już ma określoną długość). Staram się więc
cieszyć tą chwilą, błagając ją – o ile jest tego warta – żeby trwała.
Przeczuwam, że szybko przeminie z wiatrem jesiennym, przynosząc długie mniej
miłe godziny i dni. Właśnie, niepewność należy do istoty czasu, o którym można
powiedzieć z pewnością, że jest, płynie, trwa, ucieka…
CHWILA
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.
Wisława Szymborska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz