21 października 2014

Tatry drugi raz

W tym roku to była nasza rodzinna kolejna eskapada w Tatry. Urlopy były i deszcz też. Kto nas jednak zatrzyma? Tym razem - wspominając poprzedni w sumie nieciekawy rajd szynowy na Gubałówkę - żona miała chęć na coś większego: Kasprowy Wierch i Morskie Oko, czyli klasyk! Poczułem, że łyknęła bakcyla górskiego, lepiej - tatrzańskiego. Syn mnie zaskoczył. Nie narzekał na nudną długa drogę i parł do przodu. Mam nadzieję że kiedyś to sobie przypomni... I co nam zostało? Poza zdjęciami, wspomnieniami, pełną głową Tatr - tęsknota. Już planuję następną rajzę, trudniejszą. Bo trzeba w górę. Hej, Poeto, masz rację:

Wirszyczkami,
Turniczkami,
Za orłami,
Kozicami,
Od krzaka do krzaka
Z buczaka na pniaka!
Hej!
















12 października 2014

Przez mgłę

Do trzech razy sztuka i wreszcie  udało nam się wstać  na późny notabene wschód  słońca w październiku. Słusznie  liczyłem na pogodę w minionym tygodniu, choć kilka chmurkę dodałoby kolorytu pokazowi. Sobotni ranek ciepły z czystym niebem przywitał mnie i syna mgłą tak gęstą, że naprawdę inaczej oddychaliśmy, a w powietrzu wisiał dziwny zapach. Mokra ławeczka wędkarska a przed nią tylko brzeg jeziora i prawie wszystko. Jak dla ośmiolatka niewiele atrakcji. Wytrzymał na szczęście do wschodu, także raczej nie imponującego. Dla mnie i tak rewelacja.

Chciałem, zamiast samemu pisać, umieścić tu wiersz pod internetowym hasłem: mgła-jezioro-wiersz-Gałczyński (lub bez niego), ale przeraziłem się  nadmiarem propozycji,  banałami...





















10 października 2014

Wczesna jesień

Byłem zatopiony w letnim morzu nad Łebą. Potem chorowaliśmy we wrześniu rodzinnie, czyli wszyscy solidarnie po kolei. Aż tu nagle jesień. Uciekłem przed chaosem nad stawy, na Kruki moje kochane. Spotkałem jezioro nasycone światłem i ciepłem. Zapraszało do spaceru, kusiło dojrzałymi owocami. Było tak ciche - jakby zapatrzone w siebie. Czułem to. Rozmyśla o pracowitych miesiącach lata. A teraz wyciąga do mnie serdeczną dłoń pełną kolorów. Poszedłem więc szukać barw wczesnojesiennych. I zaskoczyła mnie soczysta zieleń brzóz oraz jaskrawożółte kwiaty paradujące przed taflą wody. Wiedziały, że w ten sposób są najlepiej widoczne. Jakby sobą chciały zasłonić resztę świata. Krzaki dzikich jeżyn, wyschłe już, skąpane w słońcu. Po liśćmi dębu nieznane mi "jabłka", czerwone, okrągłe, ale niepokojące. Pełno traw ukrywających wczorajszy deszcz. Mam już mokre buty. W zagajniku para sójek i "łzy" na pajęczynie sytego właściciela. Niewiele pszczół, os, nawet brak szerszeni, które lubiły tu dawniej przylatywać. Wychodzę spod cienia dużego drzewa wprost do rzeki światła nad brzegiem stawu. Pełno różowych kwiatów pochylonych w rytmie promieni. Dalej pośród krzaków te same kwiaty wyższe ode mnie szukają słońca rosnąc bez opamiętania. Dotykam ich twardych łodyg. Mijam "Pana z żelaza" i dostrzegam nerkę jeziora, odciętą, z boku. Oddycha z trudem, mieni się srebrem, czeka. Idę nad Sołę. Wał rozkopany, mnóstwo ciężarówek, błoto. A Soła ta sama. Wesoło spada ze sztucznego progu. Lecz chwilę wcześniej zwalnia głaskana słońcem, paruje, z nadmiaru przystaje. Dwa brzegi, nie ma gdzie uciec. Rusza przed siebie. Jak ja. Jeszce spojrzenie na bukiet polnych kwiatów, lichy, ale mi wystarcza. Dawno tam nie byłem. Gęstwina coraz większa nie pozwala mi wejść. Ziemia wilgotna i śliska. Krzaki zamykają się nade mną. Chcą czegoś więcej. Chcą zapomnieć o nadchodzącej zimie, o upływie czasu, o chłodzie. Samowystarczalne i pyszne oszukują mnie. Płoszą intruzów, nowinkarzy. Gąszcz rozrasta się niepokojąco. Brnę starą ścieżką do skrótu nad wałem Soły. Nade mną wielkie stare drzewo poorane piorunami. Konary uginają się, skrzypią. W stronę brzegu rzeki małe przejścia dla dzikich wędkarzy. Zmierzam jednak w przeciwną stronę. Wyrywam się gęstwinie. Wracam, żeby zdążyć na zachód.