27 października 2011

Żeby nie było, że nie było.

Drogi ekranie mojego, burczącego ostatnio, komputera (o cholera!)!
Nie piszę.
To fakt.
Ale w ogóle piszę. I to sporo.
Nie wierzysz.
No cóż. Wiara to wiara i na ra.
No nie: żarcik.
Co piszę?
Już już się spowiadam: zaczęło się od chandry, znaczy się od konkursu na chandrę (lub za chandrą w końcu demokracja yes nie?); potem był dłuuugi remont najnieszczęśliwszej łazienki naszej, który chyba po wyleczeniu przecieków się dopełni (a jeszcze długi), teraz zaś rzeczy dwie:
1 - astrofizyka i piękno (artykuł)
2 - Saturn Dehnela (recenzja).
Więc kończę bo plączę a Goya czeka krótko.
Odezwę się.
Pa.

27 września 2011

Aktualności? - nie, raczej nie

27 września to jeszcze dziś dla mnie e-piszącego. Przy okazji muszę właśnie dziś nieco dodać - wśród Saturna Dehnela, odwiecznych szachów i poremontowej łazienkowej dłubaninie o czym obszerniej później - o:
  1. okrągłej rocznicy śmierci Stefana Kisielewskiego,
  2. urodzinach Google,
  3. i nowym dziś wydanym tomiku poetki Julii Hartwig.
ad.1. Panie Kisielu, ze wzruszeniem słuchałem dziś wieczór na Dwójce Pana syna Jerzego. On też się wzruszył kiedy wspomniał, że to już 20 lat od śmierci Pana.

ad.2. Nie wiem czy życzyć trzynastolatce Google wielu prawdziwych wielbicieli czy tylko podglądaczy? Bo sprawdziłem co to w końcu znaczy po ang.

ad.3. Pani Julia Hartwig mnie zachwyca. Czuję, że jej poezja ma to coś, ale ciągle szukam i może o to chodzi, że mnie zwodzi. A niżej kopia z www Instytutu Książki:
"Gorzkie żale" to z jednej strony zbiór charakterystycznych dla Julii Hartwig motywów, z refleksją nad skomplikowaniem ludzkiej natury i istotą poezji na czele, ale równocześnie, być może przede wszystkim, świadectwo doświadczeń granicznych, choroby, śmierci, ułomnej cielesności.
Znajdziemy tu temat akceptacji życia w całej jego złożoności, potrzeby znalezienia harmonii rozumianej jako równowaga między szczęściem i bólem, cnoty rozwagi i ceny jaką płacą poeci, paradoksu zachwytu.
Spotkamy też znajomych – Zbigniewa Herberta spacerującego po królewskiej Sienie, Mantegnę i Belliniego, Blake’a i Szostakowicza i poczujemy się przynależni do wspólnego dziedzictwa Europy.
Delikatność i wyrafinowana prostota utworów zebranych w nowym tomie emanuje z każdej frazy, jest to poezja doskonała w swej formie."
(a5 Kraków, wrzesień 2011 62 strony 148x210)

26 września 2011

Piękna jest jesień 2011 roku

Jesień

Jabłka świecą na drzewach jak węgle w popiele,
wiatrak pęka ze śmiechu i powietrze miele.

Jak na fryzie klasycznym dziewczyny dostojne
z różowymi żądzami mężną wiodą wojnę.

Już kasztan się osypał i ochłodły ranki;
o, młody przyjacielu, poszukaj kochanki

z małym domkiem, ogródkiem, sennym fortepianem,
która by włosy twoje czesała nad ranem,

z którą byś po śniadaniu czytał Mickiewicza -
niech będzie silna w ręku, a piękna z oblicza,

jak jesień zamyślona, jak Jesień śmiertelna
i jako jabłka owe cierpka i weselna.
 

Konstanty Ildefons Gałczyński


Zdjęcie własne z wycieczki po kasztany etc. a tekst wiersza KIG dzięki stornie http://strony.aster.pl/mira1/poezja-jesien/galczynski2.htm

9 września 2011

Bauman o Europie we Wrocławiu i GW

Czego nas uczy centralna Europa?

...
Zygmunt Bauman* 2011-09-08,

Wykład prof. Zygmunta Baumana, który zainaugurował Europejski Kongres Kultury: polityczna przyszłość Unii zależy od tego, czy Europa nauczy się traktować różnorodność jako zaletę
Co centralnego w centralnej Europie? Zanim zabierzemy się do odpowiedzi na to pytanie, wypada zastanowić się nad tym, gdzie szukać Europy i gdzie ją znaleźć... To bynajmniej nie tak proste zadanie, jak by się na pierwszy rzut oka zdawało, a wszak trzeba się z nim wziąć za bary, jeśli chcemy wiedzieć, z jakiej racji przypisać możemy "centralność" centralnej Europie, i jakiej to części Europy ów określnik "centralna" przysługuje...

W jej współczesnym użyciu nazwa "Europa" odnosi się do trzech odrębnych i niekoniecznie pokrywających się nawzajem zjawisk. Jedno z nich jest geograficzne. Inne polityczne. Jeszcze inne kulturalne. Pozwólcie mi Państwo przyjrzeć się im bliżej w tej kolejności.

Światowe wojny Europy

"Ktokolwiek mówi o Europie, jest w błędzie; Europa to pojęcie geograficzne", orzekł z górą sto lat temu Otto von Bismarck - i nie trzeba szczególnie ostrego słuchu, by się tonu lekceważenia i pogardy w jego głosie dosłuchać. Bismarck był na wskroś zwierzęciem politycznym; nie dziw więc, że geografia jako taka, polityką nienadbudowana, nie wzbudzała jego szacunku. A Europa w czasach Bismarcka nie była zaiste pojęciem politycznym. Ba, jeszcze niemal sto lat po Bismarcku inny rasowy polityk, Henry Kissinger, drwił sobie, iż choć serdecznie pragnie uzgadniać swe posunięcia z Europą, uczynić tego nie może, bowiem nie ma telefonu, na który można by zadzwonić, aby z Europą porozmawiać.

25 sierpnia 2011

Nie czytałem

Warto poczytać czego nie czytamy...

Polityka Kultura

Justyna Sobolewska
15 sierpnia 2011

Arcydzieła literackie, które omijaliśmy z daleka

Ranking książek najbardziej nieprzeczytanych

Nie przeczytałeś „Ulissesa”, wciąż sobie obiecujesz, że zajrzysz do Prousta? Nie przejmuj się, jesteś w dobrym towarzystwie.
W powieści „Zamiana” Davida Lodge’a kadra uniwersytecka po kolacji umilała sobie czas grą w „upokorzenie”. Wygrywał ten, kto przyznał się do nieznajomości najbardziej znanej książki. Dziekan anglistyki, jak się okazało, nie czytał Miltona, ale to jeszcze nic. Jeden z wykładowców „nagle walnął pięścią w stół, podniósł się około sześć stóp nad stołem i powiedział: »Hamlet«”. Co z tego, że wygrał, skoro kilka dni później, kiedy jego zwycięstwo stało się głośne, stracił pracę.
Nieczytanie było modne onegdaj w kręgach krakowskich. – W latach 80. na polonistyce założyliśmy Koło Prawdziwych Znawców Literatury. Członkiem mógł zostać ten, kto udowodnił, że nie przeczytał pięciu ważnych książek z kanonu. Próbował się do nas dostać prof. Marian Stala i w mękach wyznał, że nie przeczytał w całości „Józefa i jego braci” Manna, którego ja też nie czytałem. To było jednak za mało i nie przyjęliśmy go – opowiada Jerzy Pilch. – Ja, niestety, nie pamiętam wszystkiego, co przeczytałem. Nie jestem pewien, jak to było ze Stendhalem, „Młodzikiem” Dostojewskiego czy Parnickim. „Ulissesa” czytałem, Joyce próbował zabić powieść i prawie mu się udało. To „prawie” oczywiście ma wielkie znaczenie.

20 sierpnia 2011

Żyję

Właśnie wróciłem ze sklepu.
W jednej ręce syn, w drugiej ciężka siatka. W sumie, to dobrze, że ciężka.
Przede mną wolno posuwa się staruszka. Ona tez niesie zakupy. W obu rękach. Dobrze - myślę - że ciężkie.
Życie to ma swój niepowtarzalny ciężar.
Razem chwilę idziemy bez słowa. Idziemy i dźwigamy te siaty.
Po co my dźwigamy? - myślę.
(Aż dziwne, że takie myśli z rana. W końcu świeci ładnie słońce. Wiatr wyjątkowo wesoły. A chodnik z ulicą nowiutkie i gładkie.)
Dźwigamy, żeby jeść.
Mówię to samo do synka.
A potem dodaję głośno jak własna matka: trzeba jeść, żeby dźwigać taki ciężar.
Przerażająca pętla.

19 sierpnia 2011

Opałka po drugiej stronie liczb

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Opałce pomyślałem: Dlaczego dopiero teraz? Ale od kilku lat zadaje sobie podobne pytania, więc bez zdziwienia zacząłem oglądać Jego obrazy. Krótko mówiąc/pisząc zdębiałem. Ten świat postępu koloru oraz liczb odpowiadał mi. Nie rozumiałem go jednak. A może to jakiś dziwak? - myślałem. Teraz żałuję, że nie zszedłem głębiej. Opałka wrócił do świata idei. Jak to ująć... Przecież nie wierzę w inny świat. Dobrze, że po Artyście zostało dzieło.

Zmarł polski malarz Roman Opałka

...
Roman Opałka, jeden z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich malarzy, zmarł w sobotę w szpitalu pod Rzymem w wieku 80 lat - poinformował PAP przyjaciel artysty Sławomir Boss.
Jak dodał, malarz przed kilkoma dniami trafił do szpitala w trakcie wakacji we Włoszech. Wywiązało się u niego zakażenie ogólnoustrojowe, które było przyczyną zgonu.

- Jeszcze dwa tygodnie temu widzieliśmy się w jego pracowni, oglądaliśmy ostatnie prace. To wielka strata dla kultury polskiej - powiedział Boss.

- 27 sierpnia miał mieć wielkie przyjęcie w Wenecji z okazji 80. urodzin. Rozesłano już zaproszenia - dodał.

Przyjaciel artysty przypomniał, że w ostatnim czasie w paryskim Centrum Georges'a Pompidou zawieszono na stałej ekspozycji trzy prace Opałki.

Roman Opałka, to jeden z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich twórców, malarz, który od kilkudziesięciu lat konsekwentnie tworzył obrazy, a w zasadzie jeden wielki, nieskończony obraz składający się z poszczególnych płócien, na których zapisywał czas za pomocą liczb.

Roman Opałka urodził się 27 sierpnia 1931 r. w Abbeville-Saint-Lucien na północy Francji. Repatriowany wraz z rodziną do Polski w 1946 r., powrócił do Francji w 1977 r. Od początku lat 90. często przyjeżdżał do Polski.

12 sierpnia 2011

Do gwiazd

...a skąd? Znad morza. Bo to już koniec rodzinnych wakacji. Remonty, raty, praca z szarą codziennością. Chociaż... nie znowu z taką szarą. Sporo przede mną nowości. A oto jedna z nich - oby niebo bez chmur dopisało - PERSEIDY. Troszkę jednak przereklamowane, ale jak zawsze intrygujące śliczne i w ogóle. Głowy do góry!

Artykuł z GW plus ładny (!!!) film z YT:



Perseidy: łzy, które zdobią niebo

...
Bezchmurna noc, choć jedna, jest teraz na wagę złota. Bo właśnie nachodzi kulminacyjny punkt tego lata w kalendarzu miłośników nieba, kiedy całymi garściami spadać będą gwiazdy
Według obliczeń astronomów ta doroczna ulewa setek meteorów kreślących w sierpniowe noce jasne smugi na niebie osiągnie swoje maksymalne natężenie w nocy z piątku na sobotę. Ponieważ zdają się one wybiegać z gwiazdozbioru Perseusza, zwane są Perseidami.

Skąd się biorą?

Wspominają o nich już starożytne kroniki dalekowschodnie. Nasza tradycja ludowa wiązała je ze św. Wawrzyńcem, który zginął męczeńską śmiercią 10 sierpnia 258 roku, kiedy w Rzymie za panowania cesarza Waleriana miały miejsce nowe prześladowania chrześcijan.

Tego dnia prefekt Rzymu miał go po raz ostatni spytać: "Gdzie są skarby Kościoła?". Kilka dni wcześniej ścięci zostali papież Sykstus II i jego czterej diakoni. Wawrzyńca, skarbnika chrześcijańskiej gminy, na razie oszczędzono. Ale że nie wyjawił majątku Kościoła (ponoć oddał wszystko rzymskiej biedocie), okrutnie go potraktowano. Był torturowany na via Tiburtina na rozżarzonej do czerwoności kracie ściekowej. Legenda głosi, że mimo to szydził z oprawcy: "Czy nie widzisz, że ciało jest już dość przypieczone? Obróć je na drugą stronę!". I płakał, ale nie z bólu, lecz nad grzechami ludzkości. Teraz każdego roku w rocznicę tej męczeńskiej śmierci "łzy św. Wawrzyńca" lecą z nieba w postaci spadających gwiazd.

Prawdziwe wyjaśnienie jest nie mniej baśniowe. Źródłem meteorów są błąkające się w przestrzeni międzyplanetarnej malutkie odłamki komet lub asteroidów, zwykle nie większe od ziaren piasku. Kiedy napotkają na swej drodze Ziemię, wlatują w jej atmosferę z prędkością kosmiczną - kilkadziesiąt kilometrów na sekundę - rozgrzewają się i płoną, zostawiając za sobą jasny ślad. Trwa to zwykle około sekundy, po czym znikają 60-100 km nad naszymi głowami.

Niektóre przewyższają blaskiem najjaśniejsze gwiazdy. Te bardzo jasne, których przelotowi towarzyszy czasem świst, a nawet detonacja, noszą nazwę bolidów; niewtajemniczeni biorą je za UFO.

31 lipca 2011

Tempelton w opałach PR

Godny polecenia temat do dyskusji: kosmologia, nauka, Bóg, Tempelton, pieniądze etc. jak zawsze w niezawodnej Polityce:
Polityka Nauka

Karol Jałochowski 22 lipca 2011

Martin Rees laureatem nagrody Templetona

Bonus za absolut

Nagroda Fundacji Templetona, przyznawana za przełamywanie barier między nauką i religią, od lat budzi kontrowersje. W tym roku wyjątkowo ostre.
Niecodzienna to sytuacja, gdy za „wyjątkowy wkład w afirmowanie duchowego wymiaru życia” wystawia się czek wart ponad 3 mln zł. Od 1973 r. amerykańska Fundacja Johna Templetona przyznaje nagrody tej wysokości uczonym i myślicielom, którzy jej zdaniem zdają się sugerować, iż barierę między nauką a religią można pokonywać w obie strony. Jury (zasiadał w nim niegdyś arcybiskup Józef Życiński) „zachęca do postępu w dziedzinie wysiłków ludzkości w zrozumieniu wielu zróżnicowanych manifestacji tego, co boskie”.
W tym roku nagroda trafiła w ręce barona Reesa of Ludlow, bardziej znanego jako Martin Rees, wybitnego brytyjskiego kosmologa, który z racji swej umiarkowanej (by nie powiedzieć zerowej) atencji wobec wiary i religii wydawał się jedną z ostatnich kandydatur, które warto było obstawiać. Jak sam stwierdził w niedawnej rozmowie z tygodnikiem „Nature”: „Nie było dla mnie nawet do końca jasne, że mam bilet wstępu”. Chwilę po ogłoszeniu orzeczenia fundacji w prasie zawrzało – nie tylko w naukowej czy popularnonaukowej. Słynny biolog ewolucjonista Richard Dawkins, z wielką energią zwalczający wszelkiego rodzaju teizmy i przejawy myślenia magicznego w edukacji czy debacie publicznej, nie oszczędził Reesowi słów krytyki. Wyraził „przyjacielską” troskę o wpływ nagrody – przyznawanej zdaniem Dawkinsa każdemu uczonemu, który jest skłonny powiedzieć coś dobrego o religii – na reputację wybitnego kosmologa.
Nagroda Templetona jest powodem sporów o intensywności nierzadko przewyższającej tę związaną z pokojową Nagrodą Nobla. W tym roku sporów wyjątkowo zażartych. Zasadnie?
Religijne kalkulacje
Nagroda trafiła w ręce (i na konto) Reesa dość skomplikowaną ścieżką, odzwierciedlającą idiosynkratyczną osobowość jej fundatora – zmarłego przed paroma laty Johna Templetona. Ten utalentowany inwestor urodził się w prowincjonalnym mieście Winchester, w niewielkim rolniczym stanie Tennessee. Okazał się człowiekiem zdolnym (studia na Yale, w Oksfordzie) i przedsiębiorczym. Pierwszą fortunę zbił tuż przed wybuchem II wojny światowej, jeszcze przed trzydziestką. Był pionierem branży funduszy inwestycyjnych. Część z tego, co zarabiał, oddawał. Sama tylko istniejąca od 1987 r. fundacja jego imienia wydaje rocznie ponad 70 mln dol. na rozmaite granty, nagrody i badania naukowe (bywało, że kuriozalne, jak choćby te dotyczące skuteczności modlitwy w leczeniu chorych na serce). Templeton łączył zdolność chłodnej kalkulacji, dość solidną, zdroworozsądkową (odrzucał np. kreacjonizm) wiedzę ogólną z głęboką, ale ekumeniczną religijnością. Mimo że pozostawał wiernym członkiem Kościoła prezbiteriańskiego, zdefiniował kryteria przyznawania nagrody fundacji tak, by uwzględniały też inne Kościoły i wierzenia.
Ustanowioną w 1972 r. nagrodę przyznawano początkowo za nieco enigmatycznie brzmiące „postępy w religii”. Pierwszą laureatką była Matka Teresa z Kalkuty, którą przywołują wszyscy krytycy nagrody. Mówią, że jakkolwiek by patrzeć na osiągnięcia tej zakonnicy z Albanii, trudno się w nich doszukać dowodów jakiejkolwiek „postępowości w dziedzinie religii” (a tym bardziej próby zbliżenia nauki i religii). Niektórzy, jak pisarz i felietonista Christopher Hitchens, oskarżali Matkę Teresę, która uważała cierpienie za dar od Boga, o fundamentalizm skrajny nawet w kategoriach katolickiej ortodoksyjności. Obecność tej postaci oraz Billy’ego Grahama – kaznodziei z Ameryki, słynącego tyleż z gorliwych deklaracji wiary, co z antysemityzmu – na liście nagrodzonych przez wiele lat skutecznie uniemożliwiała rozpatrywanie nagrody Templetona w jakichkolwiek kategoriach, choćby ogólnie zbliżonych do nauki.
Z czasem jednak fundacja zaczęła wyróżniać naukowców – i to tych dobrych: fizyka i filozofa Carla Friedricha von Weizsäckera, fizyka i znakomitego popularyzatora nauki Paula Daviesa, matematyka Freemana Dysona. Trend ten został potwierdzony zmianą hasła przewodniego. Od 2001 r. nagrodę przyznawano już nie za postępy w religii, a za (niestety, równie mgliście brzmiące) „postępy w poszukiwaniu i odkrywaniu duchowych rzeczywistości”. Do laureatów dołączyli biochemik i postępowy teolog Arthur Peacocke, fizyk i anglikański ksiądz w jednej osobie John Polkinghorne, noblista z fizyki Charles Townes, kosmolog i świetny pisarz naukowy John Barrow, polski prezbiter katolicki, filozof i kosmolog Michał Heller, zasłużony w walce z kreacjonistycznymi banialukami biolog Francisco J. Ayala i wreszcie zamykający stawkę Martin Rees.

17 lipca 2011

O Saturnie Dehnela

Kupiłem tę książkę niedługo odkąd się ukazała na rynku. Znałem tylko jej "wersję Dwójkową". Najkrócej: zaskakująca, inspirująca. Teraz przymierzam się do jej recenzji i znalazłem piękny i najbardziej chyba miarodajny artykuł Prof. Marii Poprzęckiej:


Maria Poprzęcka* 2011-03-08


Który Goya jest autorem słynnych "Czarnych malowideł" z Prado? Genialny Francisco czy jego nieudany syn Javier? Jacek Dehnel osnuł wokół tego pytania swoją nową, świetną powieść. Od środy w księgarniach
''Saturn.Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya'' Jacek Dehnel, W.A.B., Warszawa

Kalendaria, biografie, podręczniki historii sztuki przez lata podawały zgodnie: w 1819 r. 73-letni Francisco Goya opuścił Madryt i zamieszkał pod miastem w domu nazywanym Quinta del Sordo - Dom Głuchego (zrządzeniem losu poprzedni właściciel był głuchy, podobnie jak malarz). Stary, chory, nękany obsesjami artysta pokrył ściany kilku pomieszczeń malowidłami, których groza i ohyda nie miały sobie równych w sztuce hiszpańskiej, tak przecież lubującej się w obrazach eschatologicznej makabry. Nazwano je „Las Pinturas negras” - „Czarne malowidła”.

W połowie XIX w. Dom Głuchego został wystawiony na sprzedaż przez wnuka Goi - Mariano. Nabył go belgijski arystokrata i bankier Frederic Emil d'Erlanger, który zlecił malarzowi i konserwatorowi Salvadorowi Martinezowi Cubbelsowi zdjęcie ze ścian wykonanych farbami olejnymi na tynku obrazów i przeniesienie ich na płótno. Publicznie "Czarne malowidła" zostały po raz pierwszy pokazane na Wystawie Światowej w Paryżu (1878). Luwr nie był zainteresowany zakupem, obrazy ostatecznie zostały podarowane madryckiemu muzeum Prado, gdzie znajdują się do dziś.

"Czarne malowidła" doczekały się wielu uczonych interpretacji. Choć zdawano sobie sprawę, że obrazy z Domu Głuchego musiały ulec daleko idącym zmianom przy bardzo trudnym technologicznie i konserwatorsko transferze na płótno (ujawniły to zdjęcia wykonywane w podczerwieni), ich stan nie miał szczególnego wpływu na badania skupione na rozszyfrowywaniu ich treści. Apokaliptyczna groza malowideł takich jak "Saturn pożerający swe dzieci" czy "Pielgrzymka do San Isidro" sprawiła, że często dopatrywano się w nich świadectwa obłędu. Później uznano jednak, że obrazy te nie są tylko bezkształtnym majakiem zrodzonym przez wyobraźnię pozbawioną kontroli rozumu. W halucynacyjnej formie miały w nich dojść do głosu idee od dawna przewijające się przez sztukę Goi: okrucieństwa życia, Czasu, który niszczy i unicestwia wszystko, udręki artystycznego geniuszu rządzonego mrocznymi siłami kosmicznymi, przeklętego losu "dzieci Saturna".

Tak było do czasu, gdy w 2003 r. profesor Juan Jose Junquera, piszący na zamówienie muzeum Prado książkę o „Czarnych malowidłach”, wysunął hipotezę, że obrazy nie są dziełem Goi. Dowodził, że część domu, w której się znajdowały, została wybudowana w roku 1830, czyli po śmierci malarza, z okazji wesela jego wnuka. Przypuszczalnym autorem malowideł był syn artysty Javier, o którym nic nie wiadomo. Rewelacje ogłoszono nie bez oporów ze strony Prado - żadne muzeum nie lubi tracić wielkich imion. Javier, a nie Francisco Goya, to zupełnie co innego. Oczywiście ruszyła uczona machina polemiczna. Wypowiadali się znawcy twórczości Goi, konserwatorzy, muzealnicy i media łase na kompromitację uczonych autorytetów.

16 lipca 2011

Kraków 2011

Dziś byliśmy rodzinnie w Krakowie. Żal, że nie w Muzeum Narodowym oglądać złoto z Hiszpanii, albo choć... a z resztą. Najważniejsze: razem. Na wylocie Floriańskiej zadarłem głowę. Było wcześnie, tzn.jak na nas z prowincji z podróży do wielkiego miasta, około 9:30. Pierwsze tłumiki ludzkie, meleksy (kiedyś tak się to nazywało) już szalały i chłód. Patrzę więc a tu Murzyni odmalowani jak ta lala. Zapachniał mi jeszcze książeczka z poezją Gałczyńskiego rocznik 1948 (!) wydawnictwo Czytelnik - z MBP. No właśnie:


Karol Szymanowski

(poetycka wersja rozmowy na Rynku krakowskim w pobliżu domu Pod Murzynami w nocy z dnia l na 2 kwietnia 1947)

Annie Iwaszkiewiczowej
Tak. To tu;
koło tych Murzynów z Konga;
pod tą gwiazdą, co tak śmiesznie bzyka.
I ten wiatr, co chciałby coś powiedzieć, a się jąka:
Mu-,
mu-,
mu-,
muzyka.
A w muzyce flażolety,
z flażoletów tkaniny perskie,
rozumie pani? chromatyczna nuta -
tylko słuchać... (polskiej biedy),
długo słuchać... (aż do śmierci).
I ten smak w ustach,
jak dojrzałego,
z raju spadającego
grejpfruta.


1947

A potem kilka "zaczarowanych dorożek" nafranciszkańskiej, Grodzkiej i w końcu na Rynku. Ładne są, zadbane. Dorożkarze z paniami parami. Poziom europejski konia, drewna, techniki powożenia i zapachu ma się rozumieć też. Ordnung jak za Pana Kaisera sto jedenaście lat temu.

Zaczarowana dorożka (fragment)

Allegro ma non troppo
Przystanęliśmy pod domem "Pod Murzynami"
(eech, dużo bym dał za ten dom)
i nagle patrzcie: tak jak było w telegramie:
przed samymi, uważacie, Sukiennicami:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.

Z Wieży Mariackiej światłem prószy.
A koń, wyobraźcie sobie, miał autentyczne uszy.

I jeszcze, żebym nie zapomniał jak wisienka na torcie Miłosz nieoczekiwany awangardowy. Nad Wisłą blisko Wawelu (powiedziałbym kiedyś, ze od strony Jubilata) sztuka. Ślad. Zastanawia mnie jaki ślad zostawi Miłosz za te dajmy 50 lat? Nie chodzi mi o jakąś żywość słowa Poety. To bzdety. Słowo jest martwe. Papier lub eter nieważne. Chodzi mi o poruszenie w człowieku. Odzew. a to pewnie zależy od nas biednych i głupich czytelników.

Murzyni plączą się pod konnicą.
Słowa wzlatują na wawelskie poziomy i...
do wody.
Do Wisły!
Dla ochłody.
Zalani falami pytań metafizycznych.
Zasłuchani w Szymanowskiego
i jazz w lipcu A.D. 2011 Pod Baranami!
...
Obok chłopcy skaczą na deskach.
Lecą z procy na kolana.
Hulajnoga po ławce.
Huk. Prędkość. Młodość do cholery.
Zawody.

6 lipca 2011

Start w oświęcimskiej Galerii Książki!!!

http://mbp-oswiecim.pl/
Wreszcie otwarte. Nowy piękny gmach GALERII KSIĄŻKI - bo taka jest nowa nazwa tej nowoczesnej biblioteki w Oświęcimiu - zaprasza do środka. "Nie tylko do czytania" - tak też mogłoby brzmieć motto obecnych bibliotek. Miejsca zabawy małych i większych dzieci, komputery z internetem na każdym kroku, gry dla młodzieży, spokojne miejsca do czytania (pachnie świeżością:), przejrzysty układ sal, windy, gazety, zebrane katalogi książek z całego miasta a nawet parking podziemny czy zwykłe (nie całkiem) toalety w środku osiedla to ważne, a wokół ławki ławki ławki, których tak bardzo tu brakuje z miejscem do spacerów np. w kierunku sklepów etc. Czysta przyjemność, koszerna przyjemność, dzika przyjemność. Śmiałem się często mówiąc żonie lub czytającym (bo są inni też) kolegom, gdy pokazywałem im budowę, że to to "moja nadzieja". To prawda. Wypełniło się. Skłaniam głowę. Teraz mogę umrzeć. I umieram... z obawy czy to chwyci. Na razi ruch, bo to nowe i wakacje. A rzeczywistość książki jest trochę szara jak kartki papieru po użyciu. Chwyci powtarzam sobie widząc tłumy młodych. Siedzą, jeżdżą na desce, zaglądają na półki. Chwyci. Przecież chodzi o oswojenie z jakimś rodzajem kultury, o zasypanie pop-przepaści. Nie samą książką... Wiem. Nic jednak nie poradzę. Sam internet nas nie zbawi. Tyle świństw nie widziałem gdzieś indziej. Trzeba wybierać - słyszę. No dobra, lecz wyborów trzeba się uczyć, np.: tutaj. Wchodzę prowadząc synka za rączkę. Wybiera piłki w bawialni. OK. Dorośnie, wybierze 1. i może 2. piętro.

4 lipca 2011

Poniedziałkowe pobudzenie

Czasem człowiek potrzebuje czystej energii na dzień tydzień pracy. I jaka to energia? Ekologiczna. No i jeszcze sentyment do Kóz, które troszkę znam. Z resztą przeczytajmy sami cały art. w GW...

Kozy na drodze PiS. Macierewicz nie groził nożem

...
Małgorzata Goślińska 2011-07-04
Usiadłam strategicznie pod ścianą z oknem. Aparatu fotograficznego nie odważyłam się wyciągnąć, dyktafon ukryłam w dłoni pod nogą, a i tak mnie rozpracowali! Uległam atmosferze spisku
Sobotnia wizyta Antoniego Macierewicza w Kozach koło Bielska-Białej miała charakter zebrania wiejskiego. Z tym że nikt nie śmiał spierać się z gościem, jak nazywano posła PiS (mówiono też: minister). Pomijając pewnego byłego żołnierza, który został jednak szybko przywołany do porządku przez resztę.

Remiza strażacka wypełniła się po brzegi. Ludzie w wieku powyżej 50 lat zajęli sto krzeseł, a młodzi obstawili ścianę z tyłu. - Czy już jest? - szeptali z namaszczeniem.

Wszyscy witali się serdecznie i nie była to tylko grzeczność. Widać było, że znają się dobrze. Jak to na wsi, można by powiedzieć, gdyby nie fakt, że Kozy liczą prawie 12 tys. mieszkańców.

Gość spóźnił się kwadrans i otrzymał gromkie brawa na stojąco. Rozdano obrazki z wizerunkiem świętej pamięci pary prezydenckiej, na których po spotkaniu poseł będzie składać autografy.

30 czerwca 2011

To trzeba przeczytać w Gazecie Wyborczej.

Cytuję cały rewelacyjny urodzinowo-miłoszowy artykuł z Gazety Wyborczej polecając tamtejsze zdjęcia (!):

Tony, syn Miłosza

...
Donata Subbotko 2011-06-30
Rozmowa z Anthonym Oscarem Miłoszem. "Ojciec siedział cały czas tu. W Polsce. Jedną nogą był zawsze w Polsce. Tą, na którą przenosił cały swój ciężar"
Nie mylą pana z Czesławem Miłoszem?

- Nie sądzę, by ktoś nas mylił. Jestem do niego podobny, ale trochę mi sypnęło - szczęśliwie i nieszczęśliwie - także ze strony mamy. Choć może z wiekiem coraz bardziej wchodzę w jego skórę

Jaki pierwszy obraz ojca pan pamięta?

- Jest coś dziwnego w tym, jak technologia zmienia nasze wspomnienia. Pamiętam jakieś obrazy z Waszyngtonu, gdzie się urodziłem, ale mam też z tego okresu zdjęcia, i trudno mi rozróżnić, co pochodzi z moich oczu, a co z soczewki aparatu. Na przykład ojca dobrze pamiętam jako wychodzącego do biura - z teczką, w marynarce, krawacie i kapeluszu, bo wtedy panowie chodzili w kapeluszach. Bardzo mi się podobał ten kapelusz. Ale mam też zdjęcie, na którym jako mały chłopiec idę właśnie w tym jego kapeluszu. Więc skąd ten obraz ojca z teczką, w kapeluszu, czy z fotografii, czy z pamięci, nie wiem.

Niech żyje 100 lat! Niewielka mowa (jakże nieśmiała) dla Jubilata Czesława Miłosza.

Szanowny Nasz Jubilacie, Panie Czesławie Miłoszu!
Minęło 100 lat od Twych urodzin. I co?
Chyba mało tu zmian.
U Ciebie jednak znacznie więcej.
W końcu posiadłeś (czy w pełni?) Wiedzę,
i jakby nie nazwać stałeś się częścią Wszechświata
ostatecznie i na zawsze zjednoczony z kamieniem
z gwiazdą i z wszelkimi możliwymi żyjącymi.
Nie śmiem pytać co u Ciebie...
Właściwie nie spodziewam się jakiekolwiek odpowiedzi.
Przecież uczyłeś nas, krnąbrnych uczniów,
raczej dobrze pytać
niż się wymądrzać.
Za sto lat na pewno poznam
to, co Ty teraz.
Więc do zobaczenia etc.
i kolejnych stu lat życzę nieśmiało.

25 czerwca 2011

Jazzarium.pl i wszystko gra.

Tak jazzarium.pl to fantastyczna strona jazzowa. Są oczywiście inne wspaniale jak choćby http://www.diapazon.pl/, http://www.jazzforum.com.pl/, http://www.adamiakjazz.pl/, http://jazzavacafe.blogspot.com/ lub http://erajazzu.eu.



Na jazzarium.pl polecam wpis z aktualności czasopisma Guardian oraz oczywiście przejście do oryginału nawet bez znajomości języka ang. Jazz w pigułce i to smakowitej.