Godny polecenia temat do dyskusji: kosmologia, nauka, Bóg, Tempelton, pieniądze etc. jak zawsze w niezawodnej Polityce:
Martin Rees laureatem nagrody Templetona
Bonus za absolut
Nagroda Fundacji Templetona, przyznawana za przełamywanie barier między nauką i religią, od lat budzi kontrowersje. W tym roku wyjątkowo ostre.
Niecodzienna to sytuacja, gdy za „wyjątkowy wkład w afirmowanie duchowego wymiaru życia” wystawia się czek wart ponad 3 mln zł. Od 1973 r. amerykańska Fundacja Johna Templetona przyznaje nagrody tej wysokości uczonym i myślicielom, którzy jej zdaniem zdają się sugerować, iż barierę między nauką a religią można pokonywać w obie strony. Jury (zasiadał w nim niegdyś arcybiskup Józef Życiński) „zachęca do postępu w dziedzinie wysiłków ludzkości w zrozumieniu wielu zróżnicowanych manifestacji tego, co boskie”.W tym roku nagroda trafiła w ręce barona Reesa of Ludlow, bardziej znanego jako Martin Rees, wybitnego brytyjskiego kosmologa, który z racji swej umiarkowanej (by nie powiedzieć zerowej) atencji wobec wiary i religii wydawał się jedną z ostatnich kandydatur, które warto było obstawiać. Jak sam stwierdził w niedawnej rozmowie z tygodnikiem „Nature”: „Nie było dla mnie nawet do końca jasne, że mam bilet wstępu”. Chwilę po ogłoszeniu orzeczenia fundacji w prasie zawrzało – nie tylko w naukowej czy popularnonaukowej. Słynny biolog ewolucjonista Richard Dawkins, z wielką energią zwalczający wszelkiego rodzaju teizmy i przejawy myślenia magicznego w edukacji czy debacie publicznej, nie oszczędził Reesowi słów krytyki. Wyraził „przyjacielską” troskę o wpływ nagrody – przyznawanej zdaniem Dawkinsa każdemu uczonemu, który jest skłonny powiedzieć coś dobrego o religii – na reputację wybitnego kosmologa.
Nagroda Templetona jest powodem sporów o intensywności nierzadko przewyższającej tę związaną z pokojową Nagrodą Nobla. W tym roku sporów wyjątkowo zażartych. Zasadnie?
Religijne kalkulacje
Nagroda trafiła w ręce (i na konto) Reesa dość skomplikowaną ścieżką, odzwierciedlającą idiosynkratyczną osobowość jej fundatora – zmarłego przed paroma laty Johna Templetona. Ten utalentowany inwestor urodził się w prowincjonalnym mieście Winchester, w niewielkim rolniczym stanie Tennessee. Okazał się człowiekiem zdolnym (studia na Yale, w Oksfordzie) i przedsiębiorczym. Pierwszą fortunę zbił tuż przed wybuchem II wojny światowej, jeszcze przed trzydziestką. Był pionierem branży funduszy inwestycyjnych. Część z tego, co zarabiał, oddawał. Sama tylko istniejąca od 1987 r. fundacja jego imienia wydaje rocznie ponad 70 mln dol. na rozmaite granty, nagrody i badania naukowe (bywało, że kuriozalne, jak choćby te dotyczące skuteczności modlitwy w leczeniu chorych na serce). Templeton łączył zdolność chłodnej kalkulacji, dość solidną, zdroworozsądkową (odrzucał np. kreacjonizm) wiedzę ogólną z głęboką, ale ekumeniczną religijnością. Mimo że pozostawał wiernym członkiem Kościoła prezbiteriańskiego, zdefiniował kryteria przyznawania nagrody fundacji tak, by uwzględniały też inne Kościoły i wierzenia.
Ustanowioną w 1972 r. nagrodę przyznawano początkowo za nieco enigmatycznie brzmiące „postępy w religii”. Pierwszą laureatką była Matka Teresa z Kalkuty, którą przywołują wszyscy krytycy nagrody. Mówią, że jakkolwiek by patrzeć na osiągnięcia tej zakonnicy z Albanii, trudno się w nich doszukać dowodów jakiejkolwiek „postępowości w dziedzinie religii” (a tym bardziej próby zbliżenia nauki i religii). Niektórzy, jak pisarz i felietonista Christopher Hitchens, oskarżali Matkę Teresę, która uważała cierpienie za dar od Boga, o fundamentalizm skrajny nawet w kategoriach katolickiej ortodoksyjności. Obecność tej postaci oraz Billy’ego Grahama – kaznodziei z Ameryki, słynącego tyleż z gorliwych deklaracji wiary, co z antysemityzmu – na liście nagrodzonych przez wiele lat skutecznie uniemożliwiała rozpatrywanie nagrody Templetona w jakichkolwiek kategoriach, choćby ogólnie zbliżonych do nauki.
Z czasem jednak fundacja zaczęła wyróżniać naukowców – i to tych dobrych: fizyka i filozofa Carla Friedricha von Weizsäckera, fizyka i znakomitego popularyzatora nauki Paula Daviesa, matematyka Freemana Dysona. Trend ten został potwierdzony zmianą hasła przewodniego. Od 2001 r. nagrodę przyznawano już nie za postępy w religii, a za (niestety, równie mgliście brzmiące) „postępy w poszukiwaniu i odkrywaniu duchowych rzeczywistości”. Do laureatów dołączyli biochemik i postępowy teolog Arthur Peacocke, fizyk i anglikański ksiądz w jednej osobie John Polkinghorne, noblista z fizyki Charles Townes, kosmolog i świetny pisarz naukowy John Barrow, polski prezbiter katolicki, filozof i kosmolog Michał Heller, zasłużony w walce z kreacjonistycznymi banialukami biolog Francisco J. Ayala i wreszcie zamykający stawkę Martin Rees.
Ateista półprofesjonalny
Rees należy do absolutnej światowej czołówki kosmologów. Obok George’a Ellisa, Stephena Hawkinga i Brandona Cartera wchodził w skład prowadzonej przez mistrza Denisa Sciamę, brytyjskiego fizyka i kosmologa, grupy, bez której trudno wyobrazić sobie dzisiejszą kosmologię. To właśnie ci młodzi (w latach 60.) naukowcy z Cambridge wbijali gwoździe do trumny tzw. teorii stanu stacjonarnego, zakładającej, że Wszechświat nie zmienia się (prawie) z upływem czasu. Śmiało wprowadzali do kosmologii kontrowersyjną wówczas ideę Wielkiego Wybuchu. Rees poszedł nawet dalej – konsekwentnie rozważał możliwość, że nasz Wszechświat nie jest jedynym, jaki istnieje. Pomysł ten, początkowo uważany za niedorzeczny, dziś – w dużej mierze za sprawą naukowej i popularyzatorskiej aktywności Reesa – zyskał status poważnej naukowej teorii.
Tegoroczny laureat jest autorem pół tysiąca publikacji naukowych. Wychował setki naukowców – na University of Cambridge, Leicester University, w Imperial College of London. Od 1995 r. jest Astronomem Królewskim, przez kilka lat był rektorem szacownego Trinity College w Cambridge, zasiada w radzie naukowej British Museum. Napisał kilka książek, dziesiątki artykułów, wystąpił w serialach dokumentalnych poświęconych fizyce i kosmologii. Powtarza niestrudzenie, że nauka, którą uprawia, jest częścią kultury i że nieznajomość teorii Darwina oraz współczesnej kosmologii to rodzaj intelektualnego zubożenia. Mówiąc krótko i konkretnie: nienachalnie charyzmatyczny, a zarazem niebywale skromny i prywatnie czarujący Rees jest gigantem współczesnego świata nauki. A przy tym pozostaje zdeklarowanym niewierzącym, przeciwnikiem nauczania religii w szkołach, który do kościoła chadza wyłącznie ze względu na uczelniane i rodzinne tradycje oraz dlatego, że chór Trinity College uznawany jest przez fachowców za jeden z najlepszych na świecie. I to wszystko właśnie – w kontekście nagrody – bardzo niepokoi Dawkinsa i innych „zawodowych ateistów” (jak nazywa ich Rees).
Nagroda fundacji rozmywa granicę między nauką a religią, czyni cnotę z wiary bez dowodu, uważa Richard Dawkins. W zeszłym roku przyrównał Reesa do Vidkuna Quislinga, słynnego faszystowskiego kolaboranta, premiera Norwegii podczas II wojny światowej. Zrobił to, ponieważ Martin Rees, wówczas szef szanowanego, istniejącego od blisko 450 lat Towarzystwa Królewskiego, poważnie rozważał możliwość udostępnienia jego siedziby do ogłoszenia nazwiska laureata nagrody. Równie ostro wypowiada się Jerry Coyne z University of Chicago, biolog amerykański, aktywny krytyk idei inteligentnego projektu. Pisał w brytyjskim „Guardianie”, że w swoich próbach zainstalowania wartości religijnych w nauce Fundacja Templetona jest bardziej przebiegła niż kreacjoniści: „Misja fundacji poważnie psuje naukę – jak lek homeopatyczny rozcieńcza jądro przedsięwzięcia nauki, która osiągnęła sukces traktując wątpliwość jako zaletę, a wiarę jako wadę”. Harry Kroto z Florida State University, laureat Nagrody Nobla z chemii, wzywał Reesa w „The Timesie”, by nie przyjmował nagrody, ponieważ w ten sposób spełnia zasadniczy cel fundacji, czyli „podważanie najcenniejszej cechy nauki: tego, iż jest to jedyna konstrukcja filozoficzna, którą możemy się posłużyć, chcąc dojść do prawdy”. Pojawiły się też głosy znacznie bardziej bezwzględne. Publicysta Nick Cohen z „Observera” nazwał postępowanie Reesa aktem intelektualnego tchórzostwa, bo przyjął nagrodę z rąk instytucji kojarzonej z Kościołem odpowiedzialnym lub współodpowiedzialnym za akty przemocy i pomniejszanie godności kobiet czy homoseksualistów. Co na to Rees?
Druga tajemnica
Rees, Brytyjczyk w każdym calu, zachowuje dystans. Zawsze unikał – i do dziś konsekwentnie tak postępuje – jakichkolwiek intelektualnych wycieczek w stronę religii. Nie bierze udziału w debatach na temat jej ewentualnych związków z nauką, twierdząc, że dziedziny te mają się do siebie mniej więcej tak jak nauka i muzyka. „Nie mam pewności, jak wiele produktywnej interakcji może między nimi zachodzić” – opowiadał niedawno w „Guardianie”. Jednocześnie zarzuty mówiące o tym, że Fundacja Templetona finansuje wątpliwej jakości badania naukowe, określa mianem przesadzonych. Przypomina, że dzięki niej właśnie uruchomiono na przykład projekt, który ma na celu zdigitalizowanie i przerobienie na interaktywną, powszechnie dostępną w Internecie bazę danych całej korespondencji Karola Darwina (przy okazji: Michał Heller przeznaczył całą swoją nagrodę pieniężną na założenie Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych, instytucji badawczo-dydaktycznej przy Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i Uniwersytecie Jagiellońskim).
Dręczony przez dziennikarzy Rees wyznaje, że gdyby już musiał zidentyfikować jakąś część wspólną nauki i religii, to być może byłaby to „świadomość istnienia tajemnicy”, która nie ma jednak nic wspólnego z wiarą. Jak powstał Wszechświat? Dlaczego prawa natury są, jakie są, a nie inne? Dokąd zmierza gatunek ludzki? Czy Wszechświat będzie trwał wiecznie? Takimi „świeckimi” tajemnicami zajmuje się Rees. I jeszcze jedną – być może największą: jak to się stało, że nasze mózgi, które wyewoluowały na afrykańskich sawannach, są w stanie wszystkie te pytania z godnym uwagi powodzeniem formułować, a na niektóre znajdować nawet sensowne odpowiedzi. Rees bez wątpienia „poświęcił swe życie i talenty, by poszerzać naszą wizję sensu ludzkiego istnienia oraz prawdziwej natury rzeczywistości” (cytat ze statutu fundacji), ale bez żadnych koncesji na rzecz wiary, jakiejkolwiek religii czy Kościoła.
Wyróżnienie dla Martina Reesa można więc odczytywać na co najmniej dwa sposoby. Być może to kolejny sygnał korzystnej, ewolucyjnej przemiany Fundacji Templetona, która niegdyś przyznawała nagrody osobistościom kontrowersyjnym, a dziś poszukuje nowej, oświeconej drogi. Można też uważać nagrodę dla Reesa jako dowód cynicznego wyrachowania ze strony fundacji, która nagradzając ostatnio ogólnie szanowanych uczonych, bardziej niż owych nagrodzonych próbuje nobilitować samą siebie. Jak jest naprawdę? To dopiero jest tajemnica.
PS: POLITYKA rozmawiała z kilkoma wyróżnionymi naukowcami: Michałem Hellerem (nr 52/04), Paulem Daviesem (42/08), Martinem Reesem (18/09), Johnem Polkinghornem (51/09) i Freemanem Dysonem (12/11). Rozmowy są dostępne w naszym internetowym archiwum: www.polityka.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz