30 listopada 2009

Skale poznania

Znam zasadniczo dwie skale poznawania świata: jedna idzie w głąb odkrywa sprawy mikro (choć one skutkują często w znacznie znacznie większym zasięgu), a druga wiedzie na zewnątrz odsłaniając ogrom wiedzy w skali makro (co nie znaczy, że nie ma związku z tzw. normalnym dla ludzi wymiarem życia). Oto ciekawa prezentacja jednej z dróg do środka na witrynie Uniwersytetu w Utah oraz wybrane dwa filmy z YT o kosmosie:



A oto niezłe dziełko uczniów klasy 3A Gimnazjum nr 1 we Wschowie:

29 listopada 2009

Kultura + kasa

Ograniczę się znowu do przedruku w całości dla potomności ważnego tekstu ważnego człowieka. Antoni Wit w GW:

Wysoka kultura biednych ludzi

Antoni Wit 2009-11-28, ostatnia aktualizacja 2009-11-27 20:46:39.0

Pierwszym rezultatem wprowadzenia w Polsce zasady prywatnego sponsoringu będzie nagła zapaść większości instytucji kultury - pisze Antoni Wit*

Prof. Leszek Balcerowicz w wywiadzie udzielonym Romanowi Pawłowskiemu ("Gazeta Wyborcza" z 6 listopada 2009) stwierdził: "Głównym miernikiem wartości dzieła kultury nie może być to, że ludzie nie chcą za nie zapłacić". Trudno o bardziej nonsensowną wypowiedź na temat kultury i przykro, że wyszła ona z ust człowieka uważanego - i słusznie - za bohatera naszych przemian lat 90.

Dam przykład jednej z ostatnich ważnych imprez Filharmonii Narodowej - koncert Filharmoników Berlińskich. Występ zespołu uważanego za jeden z najlepszych na świecie był sponsorowany przez Deutsche Bank i firmę Dr Oetker, a i tak koszty, jakie musiała wyłożyć nasza instytucja, były bardzo duże. Jeślibyśmy chcieli, aby sprzedane bilety pokryły nasze koszty, to cena biletu musiałaby przekroczyć 500 zł. A gdyby koncert nie był hojnie sponsorowany, cena ta byłaby co najmniej dwukrotnie wyższa.

Podobnie jest ze zdecydowaną większością koncertów, przedstawień operowych i dramatycznych, produkcją filmową czy działalnością muzeów. Publiczność filharmoniczna nie rekrutuje się z najbogatszych warstw - są to najczęściej nauczyciele, lekarze, emeryci, młodzież. Przypominam sobie tłumy chętnych, gdy kilka lat temu w okresie letnim nasza Filharmonia organizowała serię koncertów o symbolicznych cenach wstępów. Niestety, z przyczyn ekonomicznych musieliśmy tę serię zlikwidować.

Zdaniem prof. Balcerowicza: „Są dzieła wielkie, które trafiły do mas, choćby »Ziemia obiecana « Andrzeja Wajdy”. Ja znam także filmy Wajdy, które do mas przypuszczalnie nie trafią, jak chociażby „Tatarak” - arcydzieło, lecz niekoniecznie dla masowego widza. Czy należałoby na ten film nie dawać pieniędzy? Zresztą zanim powstała „Ziemia obiecana”, ktoś wyasygnował spore fundusze na jej realizację, choć nie było pewności, że film „trafi do mas”.

Krytykując finansowanie instytucji kultury przez państwo, prof. Balcerowicz wymienia patologie obecnego systemu - mają one polegać na "klientyzmie, etatyzmie i rozrzutności, a także - często - silnej roli związków zawodowych. Normą jest wydawanie przydzielonego budżetu do ostatniej złotówki. Gdyby instytucja coś zaoszczędziła, utrudniłoby to walkę o budżet w następnym roku". Takie niebezpieczeństwo istnieje. Pamiętam z pracy w Polskim Radiu, że dokonanie jakichkolwiek oszczędności groziło zmniejszeniem dotacji w roku następnym. Ale to była polityka wynikająca z nieudolności władz tej instytucji. Pracując w instytucji Ministerstwa Kultury, nie zauważyłem tego rodzaju praktyk. Nie należy skutkami niekompetencji organów założycielskich obciążać instytucje, które czynią wiele, aby szczupłe środki należycie zagospodarować.

W wielu krajach pozycja związków zawodowych jest jeszcze silniejsza niż u nas (chociażby w USA czy Niemczech), a przecież każdy zna znakomite zespoły symfoniczne i operowe działające w tych krajach. Problem polega na tym, że kompetencje związków zawodowych są tam ściśle określone. W Polsce uregulowania prawne i praktyka też powinny pójść w tym kierunku. Zanim tak się stanie, kierownictwo instytucji należy powierzać osobom mającym autorytet niezbędny do uporania się z sytuacjami, które stwarzają niejasno określone uprawnienia związków zawodowych.

Prywatny sponsoring, który w odniesieniu do orkiestr i teatrów funkcjonuje w USA, rozwijał się tam w ciągu 100-200 lat. Jeśliby podobną zasadę wprowadzić u nas, to jej pierwszym rezultatem będzie nagła zapaść większości instytucji kultury - może po 100 latach odrodzą się znowu. Tymczasem w Hiszpanii w ostatnich 30 latach powstało kilkanaście znakomitych orkiestr i kilkanaście wspaniałych sal koncertowych, jakości i wielkości których pozazdrościć może chociażby Warszawa. Czyżby to finansował prywatny sponsor?

*dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Narodowej w Warszawie. W PWSM w Krakowie studiował dyrygenturę u Henryka Czyża, kompozycję u Krzysztofa Pendereckiego. Drugie miejsce w międzynarodowym konkursie dyrygenckim Herberta von Karajana w Berlinie w 1971 roku zapoczątkowało jego karierę. W przeszłości był m.in. szefem Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji.

Antoni Wit


Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA

22 listopada 2009

Tomasz Stańko i nowa płyta

Na portalu Polskiego Radia w dziale serwisów tematycznych Muzyka zamieszczono wartościowy artykuł do słuchania. Zaczyna się tak:

"Nazywany europejskim Milesem Davisem, przez wielu uznawany obecnie za pierwszą trąbkę świata Tomasz Stańko 20 października 2009 roku wydał swój długo oczekiwany album "Dark Eyes".
Wśród dziesięciu utworów, które znalazły się na płycie, są między innymi te najnowsze, które Stańko stworzył już jako mieszkaniec Nowego Jorku. To miasto to dla artysty niewyczerpane źródło inspiracji, Stańko kocha jego rytm, puls, barwność, życie, bogactwo sztuki - muzeów, koncertów. Jeden z utworów został zatytułowany "The Dark Eyes of Martha Hirsch", a jego inspiracją był obraz Oskara Kokoschki i ciemne oczy tajemniczej kobiety.
Obok Tomasza Stańki na płycie grają dwaj fińscy muzycy: pianista Alexi Tuomarila i perkusista Olavi Louhivuori, oraz dwaj Duńczycy: gitarzysta Jakob Bro i basista Anders Christensen. Wszystkie kompozycje należą do Tomasza Stańko, oprócz "Dirge for Europe" i "Etiudy Baletowej nr 3" autorstwa Krzysztofa Komedy.
O nowym wydawnictwie i płytach które leżą w bezpośrednim sąsiedztwie jego odtwarza Tomasz Stańko opowiedział w programie Prywatna Kolekcja."

Choć warto też zajrzeć na inną stronę o tym muzyku, gdzie jest coś ciekawego (rozmowa Jerzego Kisielewskiego) do ściągnięcia.

19 listopada 2009

O języku polityków

Trafiłem na interesującą rozmowę o języku z prof. Michałem Głowińskim w GW z 2009-11-15. Oto cała treść:

Degeneracja, wulgaryzacja


Nie umiałbym opisać stylu PO czy Donalda Tuska. Nie jest tak wyrazisty jak styl PiS-u czy Jarosława Kaczyńskiego. I chwała Bogu

Adam Leszczyński: Jak zmienił się język polityki po PiS-ie?

Prof. Michał Głowiński: Zostały po nim - tak jak po PRL - powiedzenia, które weszły do języka i są traktowane jako cytaty: „My jesteśmy tu, a oni tam, gdzie stało ZOMO”, „układ”. Tych formuł są dziesiątki. Nie wiem, czy nie nastąpiła ich depolityzacja, bo przestały cokolwiek znaczyć. Niektóre z nich przestawały zresztą cokolwiek znaczyć jeszcze za PiS-u.

Zakładając, że w ogóle coś znaczyły na początku. Bo co może znaczyć "rewolucja moralna"? Albo "moralne wzmożenie"?

- Kiedy słyszę, że polityk mówi "rewolucja moralna", ogarnia mnie niechęć i przerażenie, bo od razu widzę w tym wielki fałsz. Zresztą zapomina się, że takim ideologiem moralistą był w połowie lat 80. któryś z generałów z kręgu Wojciecha Jaruzelskiego. Chyba się nazywał Józef Baryła... Twórcy PiS-u nie pamiętali, że w Polsce Ludowej władze też mówiły o odrodzeniu moralnym.

Język PiS-u stał się językiem o wyraźnej pieczęci partyjnej. Inni mogą się nim posługiwać jako wyrażeniami, wobec których zaznacza się dystans. Wybitna uczona Maria Renata Mayenowa stworzyła pojęcie "wyrażenia cudzysłowowe" - czyli takie, których się używa tylko wtedy, kiedy się podkreśla cudzysłów. Bez cudzysłowu nie funkcjonują. Wydaje mi się, że wiele z tego, co składa się na język PiS-u, stało się dziś właśnie wyrażeniami cudzysłowowymi. Przytacza się je z dystansem, zmrużeniem oka, czasem z kpiną, ale nie bierze poważnie.

Układ?

- Właśnie, układ. To wieloznaczne słowo. Funkcjonuje w języku medycyny, fizyki, prawa międzynarodowego. W konkretnej rozmowie dotyczącej konkretnej sprawy słowo "układ" na szczęście nie zostało przez politykę zepsute.

Słyszał pan ostatnio kogoś, kto słowo "układ" w kontekście politycznym traktuje serio? Nawet Jarosław Kaczyński go nie używa.

- Bo zostało ośmieszone. "Rewolucja moralna" też zanikła, kiedy pojawiła się koalicja z Giertychem i Lepperem. To byli wielcy sojusznicy w rewolucji moralnej!

Takich wyrażeń jest dużo, ale wydaje mi się, że po przegranych przez PiS wyborach ich lista przestała się powiększać.

PO zastąpiło ją własnym językiem?

- Nie umiałbym opisać stylu PO czy Tuska. Nie jest tak wyrazisty. I chwała Bogu, że nie jest - bo na ogół wyraziste style polityczne bywają na ogół stylami ugrupowań, z którymi wiąże się takie czy inne zagrożenie. Inaczej jest tylko w nadzwyczajnych sytuacjach - takich jak np. rok 1989.

Może język polityki jest nijaki, bo przestał znaczyć cokolwiek? Politycy coś mówią, ale to tylko szum w telewizorze. Z góry wiem, nie mają mi nic istotnego do powiedzenia. Taka mowa-trawa.

- Wolę już tego rodzaju defekt niż taką aktywność językową jak panów Kaczyńskich i ich zwolenników. Dzieliła społeczeństwo i prowadziła do piętnowania ludzi.

Czy jednak nie można sobie wyobrazić czegoś lepszego? Debaty? Dyskusji? Jest taki styl komentarzy politycznych w prasie i w telewizji, którego nie znoszę, gdzie się komentuje politykę jak boks: "Proszę, jak poseł X przyłożył posłowi Y".

- Też tego nie znoszę. Media szukają sensacji, robią z igły widły w byle sprawie. Muszę się przyznać: za czasów PiS-u śledziłem dokładnie język polityki, teraz stało się to dużo mniej ciekawe i śledzę go dużo mniej uważnie.

Zamiast autorytarnego dyskursu PiS-u mamy watę. Komentują go coraz częściej specjaliści od PR i mówią: "Ten polityk użył dobrego słowa, bo to zrobi dobre wrażenie na jego grupie docelowej". Tak powinno być?

- Mówienie i o polityce, i w polityce staje się częścią kultury masowej, w której element agonu - walki - jest coraz istotniejszy. Jak w jakimś brutalnym, sensacyjnym filmie. Wypowiedzi polityczne są traktowane jako element spektaklu telewizyjnego.

Nie używałbym zresztą terminu "mowa-trawa". Wprowadziło go w 1955 r. w "Po prostu", i to oznaczało tyle, co bełkot stalinowski. Język polityki po PiS-ie jest mniej konfliktogenny. Bardziej usypia niż podsyca.

Może na tym polega groźba? To chyba nie jest dobre dla demokracji, kiedy polityka obywateli usypia.

- Być może, ale wolę to od moralnego wzmożenia i moralnej rewolucji. Ale to jest język nijaki. Najtrudniej jest mówić o tym, co jest nijakie.

Język powieści realistycznej - np. Marii Dąbrowskiej - jest dla historyka literatury trudniejszy do opisania niż język Kadena-Bandrowskiego, który był ekspresjonistą i używał mocnych wyrażeń. Tu jest pewnie podobnie.

Kiedy w ostatniej książce porównałem styl PiS-u do stylu PZPR, spotkałem się z opinią, że to nadużycie. W pewnym sensie tak, ale różnica leży nie w naturze tych języków, tylko w sytuacji. Język PZPR funkcjonował wówczas, gdy działała cenzura. Za PiS-u jej, całe szczęście, nie było. Można było przeciw niemu protestować i go opisywać. Ale są elementy kontynuacji.

Często im wypowiedź jest bardziej antykomunistyczna, tym bardziej jest bliska regułom, które obowiązywały w propagandzie komunistycznej. Dobrym przykładem jest "Nasz Dziennik", który można analizować tymi samymi metodami, co kiedyś "Trybunę Ludu".

My sobie nie zdajemy sprawy, że często mówimy wyrażeniami ukształtowanymi w PRL. Przed dojściem do władzy Gierka słowa "decydent" nie było w polszczyźnie. Łatwo było wytłumaczyć, dlaczego się pojawiło po 1971 r. Za Gierka wprowadzono slogan: "Rząd rządzi, partia kieruje". Rząd wydaje zarządzenia, ale ci, co naprawdę decydują, urzędują w Domu Partii. Stąd się wzięli decydenci. Do dziś spotykam to słowo w prasie, chociaż sam nigdy bym go nie użył.

Czasem dotyczy to drobiazgów. Mało kto pamięta, że formuła "atak zimy" - która weszła do współczesnej polszczyzny - pojawiła się, chociaż tu stuprocentowej pewności nie mam, zimą z roku 78-79.

W czasie zimy stulecia?

- Co to była za zima stulecia! Spadło trochę śniegu i Polska się zaczęła rozlatywać. Jakoś w propagandzie trzeba było to zwerbalizować, a że w polszczyźnie PRL metafory militarne - zwłaszcza w okresie stalinowskim, ale później też - odgrywały ważną rolę, trzeba było powiedzieć "atak zimy". Bo atak jest z natury rzeczy niespodziewany - czy to atak w sensie wojskowym, czy atak serca. To weszło do języka. Dziś byle trzy stopnie mrozu są - i mamy "atak zimy".

Pewne rzeczy z języka PRL zostały, inne wypadły. Nie mówi się "załatwiłem szynkę"...

- ...ani "dostałem mieszkanie". Prawda.

Ale dalej mamy decydentów, tylko dziś z różnych partii. Dalej mamy "ataki zimy", które co roku "zaskakują drogowców".

- Z języka PRL znikło to, co się wiązało z najszerzej pojętym życiem codziennym. Pamięta pan jeszcze? "Co tu dają?", "wystałem"... Nie ma kolejek. Jedyną kolejkę w Warszawie widuję przy Pięknej, przed ambasadą amerykańską, po wizy. Świetny wiersz Barańczaka, parodiujący mowę kolejkową ("Pani tu nie stała"), jest już dziś mało zrozumiały.

Za to rozszerzają się granice tego, co jest dopuszczalne w języku polityki. Janusz Palikot pisze w blogu, że prezydent to kurdupel. Ma proces, ale nikt się przesadnie nie oburza.

- Nie sympatyzuję ze sposobem mówienia pana Palikota, ale on funkcjonuje na "wariackich papierach". Przyznaje sobie prawo mówienia różnych rzeczy. Podobnie jak Stefan Niesiołowski.

Prezydent nie jest wysoki. Ale to nie powód, żeby nazywać go kurduplem.

- Oczywiście. Ma pan rację: nastąpiło potworne obniżenie stylu. Pełno jest - i to nie tylko w polityce - wyrażeń piętnujących. Niedawno absolutnie zdziwiła mnie ekspertyza językowa prof. Jerzego Bralczyka, który oświadczył, że słowo „pedał” - gdy nie odnosi się do roweru czy fortepianu, ale do osoby - jest dopuszczalne. Jest przecież potwornie obraźliwe! Kiedy publicznie aprobuje je telewizyjny profesor i celebryta, to oczywiście sprzyja piętnowaniu pewnej grupy ludzi i zarazem obniża standardy językowe. Sens wypowiedzi Bralczyka był taki: „słowa »pedał « można używać i jeśli za to ciągnie się kogoś do sądu, to niesłusznie”. W ten sposób gwiazda telewizji mówi milionom „możecie tak mówić”.

Czy przyzwolenie na wulgarność wiąże się z ujawnieniem, jak naprawdę rozmawiają politycy? To efekt uboczny mody na podsłuchy. Wiemy, jak mówił Oleksy z Gudzowatym albo politycy PO z biznesmenami od hazardu: dość brzydko.

- Dla mnie takim błahym, ale charakterystycznym przypadkiem była wypowiedź pani Olgi Johann, która jest ważną osobą w samorządzie warszawskim. Niedawno bardzo ostro i wulgarnie wypowiedziała się o przeciwnikach zmiany nazwy jakiejś uliczki. Poczuli się urażeni. Przeprosiła. Tłumaczyła, że tak mówiła, bo nie wiedziała, że jest nagrywana! To znaczy, że według niej w prywatnej rozmowie to w porządku! Otóż dla kogoś o pewnym stopniu kultury to nie jest w porządku! Pani Johann - o której nic nie wiem, nie pamiętam nawet, z której jest partii - tłumaczy się tak, jakby całe życie spędziła na bazarze Różyckiego za straganem, bo tam pewnie tak się mówi.

Może po prostu politycy używają języka ludowego. Utrzymują tylko, i to nieudolnie, fikcję, że posługują się językiem inteligenta. Naprawdę jednak wszyscy wiemy, że to gra.

- Rozumiem, że dla pana demokratyzacja języka jest jego poszerzeniem. Że wprowadza do niego mowę nowych warstw społecznych. Ale to nie może oznaczać równania w dół. Kiedy wysoko postawiona w hierarchii osoba mówi tak wulgarnie, nie wprowadza żadnego ludowego języka. Ona psuje język.

Może z politykami jest trochę tak jak z młodymi ludźmi. Widziałem kiedyś taką scenę w tramwaju. Jechało dwóch piętnastolatków, którzy mówili między sobą dość okropnie. W pewnym momencie starsza pani zwróciła im uwagę. Ich reakcja była zdumiewająca. Nagle zaczęli mówić normalną, inteligencką polszczyzną. Jest taki termin językoznawczy "diglossia" - posługiwanie się dwoma typami języka w zależności od sytuacji i od tego, z kim się rozmawia.

Można czasem użyć wulgarnego słowa, jak się człowiek zdenerwuje. Ale to nie może być element mowy publicznej.

Narodowi uszy nie więdną?

- Myślę, że to narodu tak bardzo nie obchodzi. Ale świadczy o ogólnym poziomie kultury, który się obniża. O zupełnym rozchwianiu kulturowej normy językowej.

Mimo to mówi pan, że język polityki po PiS-ie stał się mniej agresywny?

- Myślę, że tak. Trochę. Degradacja języka polityki jednak trwa. Tyle że miejsce agresywności zajęła wulgaryzacja.

17 listopada 2009

Podróż przez siebie



wracam do domu
siedzę miękko lekko mi
choć właściwie wszystko ciężkie na mnie
tylko rozum czuwa i ucho
łapie chciwie rytm Jazz Suite Tykocin
niesie mnie Nostaligic Journey Włodka Pawlika
dobrze mi ciepło
wokół - brak sygnału wyciszenie
mijam pomarańczowe światła lamp sodowych
droga ucieka wartko
czuję że tonę

16 listopada 2009

Parole parole

Mój syn we wrześniu ukończył 3 lata. Odważyłem się spisać jego słowa w oryginalnym (o ile to możliwe) brzmieniu. Pewnie niektóre wyleciały mi z pamięci. Obok podaję czasem nasze (czytaj: rodziców) rozumienie tych słów.
  1. mama
  2. tata
  3. cioci
  4. auto
  5. Maś - Max
  6. icha - koń
  7. łała - pies
  8. kwa kwa - kaczka
  9. kra kra - wrona (czarny ptak)
  10. pi pi - ptak
  11. mu - krowa
  12. be be - baran, owca
  13. miś
  14. iji - kredka
  15. oko
  16. baji - bajka (do czytania i oglądania w tv)
  17. pśi pśi - sen, spać
  18. pśi - zniszczone, nie rusza się
  19. myć - myć się
  20. ćap ćap - brać prysznic
  21. plum plum - brać kąpiel
  22. brium brium - jadące auto
  23. am - jeść
  24. pić
  25. jajo - jajko
  26. ćiu ćiu - cukierek, ciastko, cukier
  27. ślu - sól
  28. śi - boli, gorące
  29. ała - boli
  30. oj - coś się dzieje
  31. bam - coś spadło, leży
  32. świeci
  33. jedzie, jedź
  34. pa pa
  35. dać
  36. daj
  37. dajyć - wstawać ze snu
  38. blee - niedobre (jedzenie)
  39. bee - niedobre (cokolwiek)
  40. śi śi - chcę śiku
  41. a aa, e ee - chcę kupkę
  42. buti - buty
  43. mniam - dobre (jedzenie)
  44. ćii - cicho!
  45. dzidzi - dziecko, dzieci
  46. bajić - bawić się
  47. idę
  48. apa! - do góry (weź mnie)
  49. krendi - coś się kręci
  50. boji - boję się, boi się
  51. ta
  52. tam
  53. tu
  54. ta - tak
  55. nie
  56. chce - chcę
  57. lata - coś leci
  58. moja
  59. móój
  60. kulki, kugi - kulki
  61. bij - bić
  62. ti ta - zegar
  63. tii - dziękuję
  64. bam bam - grać na bębnie, uderzać
62, 63 i 64 z ostatniej chwili - po spacerku (17-11-2009, g.17:00:)

7 listopada 2009

Trochę jazzu

Dzięki radiowej oczywiście Dwójce odżyły we mnie wspomnienia o jazzie. Kiedyś słuchałem przypadkowych płyt winylowych. Był tam Krzysztof Ścierański i coś orleańskiego... Miałem około dwunastu lat. Dopiero teraz się budzę. Odkrywam dla siebie nazwiska: Davis ("Kind of Blue" z 1959 r. a jakże!), Al DiMeola, Możdżer, Soyka, Stańko ("Dark Eyes" - a szkoda, że do Bielska-Białej nie pojadę na premierę podczas 7. JAZZOWEJ JESIENI), Coltrane, Glasper, Kaczmarczyk, Herdzin, Vandermark, Djangirov, McFerrin, Corea, Gayle, Ptaszyn. Na dzisiejszą noc przygotowuję interpretacje Chopina i Words Możdżera oraz Litanię Stańko. Szukam też czegoś więcej o Kaczmarczyku. Dobrze, że wróciłem.

5 listopada 2009

Co za noc!

Rzadko we Frustracjach Znormalizowanych piszę coś pozytywnego. Raczej gości tu narzekanie i romantyczna walka słowem, by nie bić głową w mur rzeczywistości. Ale to jednak była piękna noc, czyli 3 zmiana w pracy. Na uszach słuchawki a tam radio. Czasem lubię jak ktoś mówi do kogoś o czymś. Najgorzej jeśli nikt mówi o niczym do nikogo... Od 22:00 do północy w Radiowej Jedynce o kulturze Majów (język, upadek, społeczność, polityka, odkrycia polskie...) - po prostu miód na duszę. W trakcie fragment książki L. Tyrmanda oraz audycja o Cmentarzu wileńskim na Rossie, co przypomniało mi piękny czas na Litwie przed laty. Po północy w Szkole Bardzo Wieczorowej Radia Katowice spotkanie z panią prof. na temat twórczości Bolesława Leśmiana:

A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą --

I udają, że znaczą coś więcej, niż znaczą!...

Po wykładzie - w Jedynce cd. spotkania na temat snu (gościem był Michał Skalski - dyrektor Poradni leczenia zaburzeń snu przy Klinice Psychiatrii UM w Warszawie). Fascynujące, ile jeszcze nie wiem :) i jak bardzo mogę być zaskoczony ludzką naturą. Punkt 3:00 blok wiadomości dla zagranicy, ale mi wsio rawno, jeśli po naszemu. Na dalszą część nocy włączyłem sobie mp3 z Mini wykładami o maksi sprawach prof. Leszka Kołakowskiego (oj brakuje go). Pierwsze trzy o władzy, o sławie i o równości - jeśli się nie mylę. Od 5:00 do końca zmiany gościła Trójka, bo rolnictwo nie zawsze mi pasuje w Jedynce, na klasykę trochę za wcześnie i zbyt zmęczonym, a różaniec na Em nie dla mnie. Przy okazji usłyszałem, że 05-11 ur.się Adams, Garfunkel, Staszczyk i Chojnacki. Taka to noc fana Dwójki. No i już rano. Pora spać!

4 listopada 2009

Claude Lévi-Strauss o świecie

Słynny antropolog, jeden z największych umysłów XX wieku gorzko powiedział w jednym z ostatnich wywiadów telewizyjnych w 2005 roku:

Zauważam straszliwe zniszczenia, stopniowe zanikanie całych gatunków roślin i zwierząt, a także to, że ludzkość z powodu swej rosnącej liczebności żyje w stanie wewnętrznego zatrucia. Świat, w którym kończę egzystencję, nie jest światem, który mógłby mi się podobać.

1 listopada 2009

Niemiecka witryna poezji

Przeczytałem na kulturaonline.pl o jubileuszu niemieckiej witryny poezji w wydaniu wielojęzycznym i multimedialnym (tez audio!). Strona Lyrikline.org jest naprawdę niezła, choć trochę liczę, że poza polskimi czterema autorami (Tadeusz Dąbrowski, Adam Pluszka, Piotr Sommer, Adam Zagajewski) rozszerzy spektrum naszej poezji. Bardzo polecam! A dla "niespecjalnie niepoetyckich" można poćwiczyć prawie dowolny język na ładnych tłumaczeniach etc.

Poniżej dwa wiersze laureata nagrody Kościelskich z 2009 roku Tadeusza Dąbrowskiego:


Łąka

Igła skrzypu opada co i rusz na starą
płytę słońca z dźwiękami natury: szum wiatru, plusk
wody, plus świergot ptaków. Wycieraczki
trzcin regularnie rozmazują horyzont.
Ryby w przypływie energii pikują w niebo,
by wstępnie się rozeznać, dokąd pójdą (popłyną)
po śmierci. Zlepione ważki przedrzeźniają
nasze zabawne ruchy i oblatują cały
staw z tym przedstawieniem, wzbudzając gromki rechot.
Burza wyładowuje się na nas i poza strachem
nic nas już nie łączy, gdy uciekamy z łąki,
by nieopodal niepotrzebnie zginąć
pod kołami nocy.


***

To nieprawda, że świat jest bezustannym powrotem
(kiedyś zgubiłem klucze i nie znalazły się, trzeba
było wymieniać wszystkie zamki). Myślimy
tak, bo szukamy podobieństw, a przecież wiosna

nie bardziej podobna do drugiej wiosny niż do
zimy. Nie masz prawa mówić, że jesteś tym,
kim byłeś wczoraj, choćby dlatego, że wczoraj padał
śnieg, a dzisiaj pada deszcz, który nie jest

ani słońcem za chmurami, ani wodą z nieba.
Niebo zresztą też nazywasz niebem z braku
lepszych określeń. Bo sam chcesz być niebem,

a nie tylko słowem „niebo”, trzymającym
błękitną gąsienicę dla zabawy w ustach.