21 lipca 2014

Na Magurkę mimo wszystko!

To była nasza - syna i moja - pierwsza wspólna we dwoje wyprawa górska. Choć górska prawie, bo Magurka... strasznie zdeptana, okropnie zajechana rowerami i gąsienicami i traktorami i chyba czym się da w służbie cywilizacji. Ale jest las, szlak, schronisko i klimat Beskidu Małego. Wybrałem podejście z Wilkowic kolorem zielonym na szczyt a zejście czerwonym do Mikuszowic. Po drodze jest taka liczba bocznych ścieżek, dróg nawet, tras zwózki drewna i transportu kamieni, że łatwo o pomyłki i nasze błądzenie było uzasadnione. Szkoda, że Wietrzna Dziura nam się schowała. Kolejny raz ją znajdziemy, a było blisko. Wiele zmian na Magurce. Narciarze ostro zajęli teren. Widziałem jakieś ogromnie szerokie drogi kamienne. Po co tam? W schronisku PTTK tymczasem syn wziął frytki a ja kwaśnicę. Lecz mało było i na dokładkę w bielskiej Sferze jeszcze do Maca. Mamie przez to (bo zabrakło czasu) umknęła słynna bielska bułka z pieczarkami na PKP. Prawdziwy apetyt na góry jednak dopiero przed nami. Tak myślę: syn ma mnóstwo siły a moje kolano na razie cicho sza.

A przy okazji postanowiłem zebrać górskie osiągnięcia syna (za 2 miesiące 8 lat!) w kolejności chronologicznej:

  1. Wielka Czantoria
  2. Szyndzielnia
  3. Klimczok
  4. Błatnia
  5. Gubałówka
  6. Magurka











11 lipca 2014

Wśród drzew Soły

Postanowiłem - tym razem bez syna, który pierwszy raz na kolonii moczy nogi nad morzem - udać się w moje miejsce znane z ingerencji bobrów solskich. Fotorelacja z poprzedniej wyprawy tu Wyprawa-długo-oczekiwana oraz drugi odcinek Wyprawa-bobrowa. Był wtedy grudzień, teraz pełnia lata i to stanowi różnicę. Musiałem zrezygnować z trasy zimowej. Chaszcze, gąszcze jeżyn i krzaków, wyższe ode mnie rośliny na wiotkich łodygach, wielkie skupiska traw i wiele innych oznak bujniej przyrody. Z ledwością uszedłem na pociętych nieco nogach 50 metrów. Z trudnością odnalazłem pierwszą osadę bobrów - ścieżka była ciągle widoczna na ziemi i wydreptana! Powiedziałem sobie: koniec, porażka, dalej nie mogę iść... Zawróciłem na przeciwpowodziowy wał Soły, który był nieźle przygotowany dla pieszych (po wale Wisły sprzed tygodnia można było jechać rowerem). Pociągałem pokonany w kierunku Starego Miasta mając nadzieję, że uda mi się wrócić na zarośniętą ścieżkę nad rzeką. Udało się dotrzeć tam koło mostu kolejowego a potem łatwiej już prawie do końca. Kilka zdjęć z tych okolic: zachwycające drzewa w królestwie prawie dzikiej (to znaczy dawno przez człowieka nie dotykanej) przyrody nadrzecznej. Na koniec, po trudach, na pociechę trafiłem na pyszny napój cedrowy w byłym domu Szymona Klugera, czyli Cafe Bergson w Oświęcimiu... miły klimat, wnętrze z historią, spokój i smacznie też.