Tej nocy miałem sen. W sumie zazwyczaj coś śnimy. Nic dziwnego. Choć zazwyczaj nie pamiętamy. Ale było inaczej. Zapamiętałem i to samego Garriego Kasparowa. Tak! Przyjechał do mojego ubogiego duchem Oświęcimia. Więcej! Przyjechał do mnie. Po co? Proste. Żeby pograć w szachy. A na dodatek wybrał niewybredne miejsce. Obok starego asfaltowego boiska stoi trzepak (ech, za dziecioka łaziło sie na klopsztaga), a za nim metalowy płot. A za płotem osiedlowy śmietnik. Właśnie koło śmietnika stoczyliśmy pierwszą partię. Wyniku nie pamiętam. Właściwie nie trzeba pamiętać. Wynik był oczywisty. Chodziło o grę. To nie koniec. Druga rozgrywka (może rewanż?) odbyła się tuż za ulicą. Na niedużym trawiastym i niestety zaniedbanym placu dla dzieci. Niewielkie wzniesienie (dobre, gdy śnieg leży), dzika śliwa, karuzela i huśtawki z pamiętnych czasów oraz, wewnątrz dwóch ławek, hit maluchów – piaskownica. No tak, ale akurat piaskownicy nie było. Sen ją wyczyścił, by w jej miejsce postawić stolik szachowy. Tam Kasparow zasiadł ustawiając szybko bierki. Zdziwienie. Dokładnie przypominam sobie: tylko piony i skoczki na przemian białe i czarne, wszystko w kształcie krzyża greckiego. Koniec. A było tak pięknie… Byłbym zapomniał. Garri był młody, z lat 90.
Mnie się kiedyś śniło że Akiba Rubinstein uczył mnie końcówek. Po lekcji powiedział tylko - jak będziesz kiedyś grał końcówkę, pamiętaj, ja będę wtedy z Tobą. I teraz gdy zdarzy mi się grac końcówkę przypominam sobie niekiedy ten sen i czuję się pewniejszy ;)
OdpowiedzUsuńA Garri milczał, tylko grał, sny są not fair :()
OdpowiedzUsuń