Kto czyta, ten frajer
Donata Subbotko 2010-08-21
Nasi politycy potrafią publicznie się przyznać, że nie czytają książek. A gdyby tak zacytowali Słowackiego w Roku Słowackiego i Miłosza w Roku Miłosza i zainteresowali się, dlaczego Polacy właściwie nie znają tych pisarzy, i wyciągnęli z tego wnioski? Rozmowa z Beatą Stasińską*
Donata Subbotko: W najbliższym czasie Komisja Europejska ma zdecydować, czy od 2011 r. w Polsce zostanie utrzymany zerowy podatek VAT na książki. Mówi się, że książki zostaną jednak opodatkowane VAT-em w wysokości od 5 do 8 proc. Co to praktycznie oznacza?
Beata Stasińska: W krajach, w których wprowadzono VAT na książki, ich sprzedaż spadła okresowo o podobny punkt procentowy. Możemy zatem oczekiwać 5-8-procentowego spadku sprzedaży. To uderzy w cały łańcuch, który zaczyna się od autora, tłumacza, redaktora, a kończy na księgarzu i czytelniku, który kupi mniej książek. Ceny wzrosną, wszyscy mniej zarobią, a Polak będzie jeszcze mnie czytał. Polska nie jest przygotowana na opodatkowanie książek.
Ktoś powie, że dzięki pieniądzom wpływającym z tego podatku do budżetu można w kryzysie pomóc biednym.
- Biednym najbardziej pomaga się, nie skazując ich i ich dzieci na bycie niewykształconymi pariasami we współczesnym świecie. Rządy zachodnie nie oszczędzają w kryzysie na nauce i edukacji. Pytanie do polskich polityków: dlaczego?
PO właściwie bez społecznej debaty - bo ta za sprawą mediów od dłuższego czasu dotyczy wyłącznie krzyża - podniosła VAT. W kilku ostatnich latach liczba urzędników państwowych wzrosła w naszym kraju o 60 tys. Jeden z ekonomistów, który ponoć doradza obecnemu rządowi, twierdzi, że kosztują oni tyle, ile zyskuje budżet państwa na tym 1 dodatkowym procencie VAT. Czy dzięki tej rzeszy urzędników państwo jest sprawniejsze?
W Polsce najłatwiej oszczędza się na edukacji i kulturze. Zamknąć kilka tysięcy przedszkoli, dwa tysiące bibliotek, ograniczyć pieniądze na zakupy biblioteczne przychodzi polskim politykom łatwo i, co dziwne, obywatele się z tym godzą. Gdyby Polska była krajem, w którym inwestuje się w biblioteki i nowoczesne szkolnictwo, przywiązuje wagę do umiejętności czytania i wysławiania się, to lepiej byśmy sobie poradzili z VAT-em na książki. I być może spadek sprzedaży byłby krótkotrwały. Ale Polska takim krajem nie jest.
Dlatego ministrowie kultury Bogdan Zdrojewski i finansów Jacek Rostowski ciągle zabiegają w UE o utrzymanie zerowego VAT-u.
- Kibicuję im i czekam na czasy, kiedy deklaracje polityczne zostaną poparte działaniami na rzecz walki z funkcjonalnym analfabetyzmem. Potrzebujemy - na wzór innych społeczeństw - narodowego programu upowszechniania książki i czytelnictwa adresowanego do różnych grup wiekowych. Na razie nie widzę woli politycznej, żeby się tym zająć. W USA programy takie od przeszło 60 lat inicjują prezydenci i gubernatorzy stanów.
Polska od 20 lat ma inne problemy.
- Tak, wiem, pielęgniarki i górnicy. Ale i te pielęgniarki, i ci górnicy mają dzieci. Unikanie myślenia dziś o tym, jak kolejne pokolenia Polaków dadzą sobie radę w świecie, jest szkodliwe. Czekam na takiego męża stanu, który będzie się bił o edukację, naukę i kulturę w Polsce jak o niepodległość.
Z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w ciągu roku ponad połowa Polaków nie ma kontaktu nawet z jedną książką. Może nasi "mężowie stanu" też nie czytają?
- Nasi politycy potrafią, zresztą wzorem Berlusconiego i Sarkozy'ego, publicznie się przyznać, że nie czytają książek. A gdyby tak zacytowali Słowackiego w Roku Słowackiego i Miłosza w Roku Miłosza i zainteresowali się, dlaczego Polacy właściwie nie znają tych pisarzy, i wyciągnęli z tego wnioski? Zrozumieliby, dlaczego amerykańscy prezydenci raz na jakiś czas na oczach całej Ameryki czytają dzieciom w przedszkolu bajki.
Na razie panuje u nas neoliberalny, prymitywny dyktat, że rodacy jakoś sobie poradzą (zacisną pasa i wyślą dziecko do prywatnej szkoły albo na studia do miasta bez szans na stypendium), a jak sobie nie poradzą, to znaczy, że nie zdali egzaminu z kapitalizmu. Wówczas najwyżej staną pod krzyżem i się pomodlą.
Mamy coraz więcej "orlików" i coraz mniej bibliotek z coraz uboższymi księgozbiorami. Życzyłabym sobie jako obywatelka niezainteresowana piłką nożną, by traktować kulturę fizyczną jako ważną część kultury - ale z zachowaniem właściwych proporcji.
Polska potrzebuje programu promocji czytelnictwa na poziomie przedszkolnym i nauczania początkowego rozpisanego na przynajmniej 15 lat. By był on skuteczny, potrzebuje także kampanii społecznej uświadamiającej rodzicom, nauczycielom i politykom znaczenie umiejętności czytania ze zrozumieniem i wysławiania się w rozwoju krytycznego i twórczego myślenia. Edukacji kulturalnej i dostępu do kultury potrzebujemy bardziej niż festiwalowej karuzeli, kongresów, akademii ku czci i fajerwerków.
Zwłaszcza że część tej garstki czytających Polaków sięga tylko po tzw. bestsellery, które trudno traktować jako literaturę.
- Gdy byłam na oddziale położniczym w 1988 r., umęczone porodem kobiety nic nie czytały. Cztery lata później prawie wszystkie miały w rękach harlequiny. Dobre i to, bo podtrzymuje zdolność czytania. I sprawia, że dziecko widzi rodzica z książką. Badania mówią, że lepsze wyniki w testach osiągają dzieci, w których domach są książki i których przynajmniej jeden rodzic ma średnie lub wyższe wykształcenie. Biblioteka w domu oznacza, że dziecko będzie miało więcej szans w życiu. Pytanie: czy biblioteka z samymi sezonowymi bestsellerami wystarczy?
Powieść wymaga skupienia, tymczasem przez telewizję, internet przyzwyczajamy się do lakonicznych informacji, zatracamy powoli tę zdolność koncentracji. Może to nieunikniony kierunek ewolucji?
- Internet sprawił, że człowiek wrócił do alfabetu, ćwiczy sztukę czytania. Problemem jest co innego. Polscy politycy obciążyli podatnika wprowadzeniem np. religii do szkół, a nie mają woli, żeby - wzorem społeczeństw zachodnich - wprowadzić lekcje biblioteczne czy inwestować w księgozbiory bibliotek. Przecież w Polsce istnieją biblioteki, które mają pieniądze na zakup ledwie siedmiu książek rocznie! Jeśli wejdzie VAT, będą kupować jeszcze mniej.
Większość państw europejskich - z wyjątkiem Wlk. Brytanii, Irlandii i Norwegii - ma książki mniej lub bardziej opodatkowane, Dania ma aż 25-procentowy VAT.
- I fantastyczne czytelnictwo, a biblioteki - jedne z najlepszych w Europie. W krajach skandynawskich - o czym pisała ostatnio w "Tygodniku Powszechnym" prof. Jadwiga Kołodziejska - biblioteki publiczne i czytelnictwo od stu lat są priorytetem polityki kulturalnej. Społeczeństwo duńskie jest świadome znaczenia kultury w jego rozwoju. Jest też zamożniejsze i może taki VAT unieść. Podobnie jest w Niemczech, w których 7-proc. VAT nie zachwiał pierwszym miejscem Niemców na świecie, jeśli chodzi o zakup książek na głowę mieszkańca. Statystyczny Polak nie kupuje nawet pół książki rocznie, a Niemiec aż trzy, cztery. Mamy za sobą 20 lat ignorancji. I nie stać nas na więcej.
Jednak niemiecki czytelnik zarabia kilka razy więcej niż statystyczny Polak.
- Ma też inną kulturę książki. To kraj, w którym spotkanie z pisarzem jest wydarzeniem, tak jak pójście do kina czy teatru, Niemcy płacą za spotkania autorskie i uważają, że to jest jak najbardziej na miejscu. U nas ludzie są ubożsi, ale też nie mają zwyczaju inwestowania w książki. Nie mamy też takich edukatorów bibliotecznych, jakich dorobił się Zachód. Przecież tam także mówi się o kryzysie czytelnictwa, ale oni postanowili się ratować.
Państwa zachodnie mają specjalne programy edukacyjne, kampanie społeczne i inny podział pieniędzy budżetowych. Np. we Francji jest ustawa o książce i cena katalogowa, czyli ta, którą na książce drukuje wydawca, i nikt nie ma prawa jej zmieniać, chyba że książkę przeceni sam wydawca. Odrębne prawa regulują górne granice marż hurtowników i księgarzy i nie można ich podnosić. Tego w polskim prawie nie ma. Dalej: Francja, widząc, że duże sieci niszczą małe księgarnie, wprowadziła prawo, która te mniejsze chroni. Tam nie można z dnia na dzień zamknąć księgarni, która działa 50 lat, a władzom zależy na tym, żeby na mapie miasteczka były nie tylko bank i sklep telefonii komórkowej.
Jak zachowa się polski rynek, jeśli VAT wejdzie?
- Do końca nie wiadomo. Najpewniej cena książki wzrośnie o VAT, być może niektórzy wydawcy zdecydują się na jakiś czas zmniejszyć jej rentowność. To byłoby ryzykowne, bo polski rynek jest płytki. Być może paleta tytułów zubożeje - o klasykę i książki ambitne, bo wydawnictwa chętniej będą sięgać po literaturę popularną, światowe bestsellery.
Są wśród wydawców opinie o Vacie jako narzędziu porządkowania rynku, czyli eliminowania małych i średnich wydawnictw. To zgubne myślenie. Mali i średni wydawcy bywają zdolni do dużego ryzyka, przykładem wspaniałe małe polskie oficyny skoncentrowane na literaturze dziecięcej, które wyznaczają jej wysoki poziom edytorski.
Inne prognozy dotyczą relacji cenowej między książką elektroniczną i papierową. VAT miałby ceny te wyrównać. Dzisiaj mamy w Polsce 22-procentowy VAT na audiobooki i e-booki, co jest kolejną aberracją. Ujednolicenie podatku do tych 5-8 procent mogłoby wywołać skokowy rozwój rynku książki elektronicznej. Ale do tego też potrzebna jest wola polityczna.
Pozostaje jeszcze pytanie: czy wzrost cen podręczników o VAT, często jedynych książek, jakie trafiają do polskich domów i mają - z nie do końca dla mnie zrozumiałych powodów - jednoroczny żywot, zmieni politykę zakupów? W Kalifornii uczniowie korzystają z podręczników zakupionych ze stanowych funduszy w drodze przetargu i umieszczonych w internecie. W ten sposób oszczędza się pieniądze m.in. na biblioteki szkolne. Dla nas to jest pieśń przyszłości.
Jestem tym, co czytam - mawiał Brodski. A pani mówi, że wizerunek człowieka z książką to w Polsce kiepski wizerunek.
- U nas książka jest nieobecna w życiu publicznym. Celebryci, VIP-y niechętnie pokazują się z książką. Ile jest postaci w naszych serialach, które czytają książkę, żartują, spierają się na jej temat? Amerykanie robią zabawne filmy o klubach czytelniczek Jane Austen. BBC w sobotnim prime-timie puszcza godzinny program o książkach, który nie spada, dlatego że drgnęły wyniki oglądalności, bo konkurencja transmitowała mecz piłki kopanej. W Polsce ten, kto czyta, stał się w medialno-ludowym odbiorze jakimś, za przeproszeniem, frajerem, który nie wie, na czym polega prawdziwe życie, gdzie są pieniądze i, jak to się teraz elegancko mówi, fun.
*Beata Stasińska współzałożycielka wydawnictwa W.A.B. W 2002 roku wraz ze wspólnikami otrzymała od "Polityki" wyróżnienie Kreator Kultury. W 2006 - Order Kawalera Zasługi od prezydenta Francji za promowanie literatury francuskiej i europejski program wydawniczy. W 2008 - Brązowy Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", w tym samym roku "Polityka" przyznała jej pierwsze miejsce w rankingu najbardziej wpływowych postaci w dziedzinie promowania literatury polskiej.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
Donata Subbotko 2010-08-21
Nasi politycy potrafią publicznie się przyznać, że nie czytają książek. A gdyby tak zacytowali Słowackiego w Roku Słowackiego i Miłosza w Roku Miłosza i zainteresowali się, dlaczego Polacy właściwie nie znają tych pisarzy, i wyciągnęli z tego wnioski? Rozmowa z Beatą Stasińską*
Donata Subbotko: W najbliższym czasie Komisja Europejska ma zdecydować, czy od 2011 r. w Polsce zostanie utrzymany zerowy podatek VAT na książki. Mówi się, że książki zostaną jednak opodatkowane VAT-em w wysokości od 5 do 8 proc. Co to praktycznie oznacza?
Beata Stasińska: W krajach, w których wprowadzono VAT na książki, ich sprzedaż spadła okresowo o podobny punkt procentowy. Możemy zatem oczekiwać 5-8-procentowego spadku sprzedaży. To uderzy w cały łańcuch, który zaczyna się od autora, tłumacza, redaktora, a kończy na księgarzu i czytelniku, który kupi mniej książek. Ceny wzrosną, wszyscy mniej zarobią, a Polak będzie jeszcze mnie czytał. Polska nie jest przygotowana na opodatkowanie książek.
Ktoś powie, że dzięki pieniądzom wpływającym z tego podatku do budżetu można w kryzysie pomóc biednym.
- Biednym najbardziej pomaga się, nie skazując ich i ich dzieci na bycie niewykształconymi pariasami we współczesnym świecie. Rządy zachodnie nie oszczędzają w kryzysie na nauce i edukacji. Pytanie do polskich polityków: dlaczego?
PO właściwie bez społecznej debaty - bo ta za sprawą mediów od dłuższego czasu dotyczy wyłącznie krzyża - podniosła VAT. W kilku ostatnich latach liczba urzędników państwowych wzrosła w naszym kraju o 60 tys. Jeden z ekonomistów, który ponoć doradza obecnemu rządowi, twierdzi, że kosztują oni tyle, ile zyskuje budżet państwa na tym 1 dodatkowym procencie VAT. Czy dzięki tej rzeszy urzędników państwo jest sprawniejsze?
W Polsce najłatwiej oszczędza się na edukacji i kulturze. Zamknąć kilka tysięcy przedszkoli, dwa tysiące bibliotek, ograniczyć pieniądze na zakupy biblioteczne przychodzi polskim politykom łatwo i, co dziwne, obywatele się z tym godzą. Gdyby Polska była krajem, w którym inwestuje się w biblioteki i nowoczesne szkolnictwo, przywiązuje wagę do umiejętności czytania i wysławiania się, to lepiej byśmy sobie poradzili z VAT-em na książki. I być może spadek sprzedaży byłby krótkotrwały. Ale Polska takim krajem nie jest.
Dlatego ministrowie kultury Bogdan Zdrojewski i finansów Jacek Rostowski ciągle zabiegają w UE o utrzymanie zerowego VAT-u.
- Kibicuję im i czekam na czasy, kiedy deklaracje polityczne zostaną poparte działaniami na rzecz walki z funkcjonalnym analfabetyzmem. Potrzebujemy - na wzór innych społeczeństw - narodowego programu upowszechniania książki i czytelnictwa adresowanego do różnych grup wiekowych. Na razie nie widzę woli politycznej, żeby się tym zająć. W USA programy takie od przeszło 60 lat inicjują prezydenci i gubernatorzy stanów.
Polska od 20 lat ma inne problemy.
- Tak, wiem, pielęgniarki i górnicy. Ale i te pielęgniarki, i ci górnicy mają dzieci. Unikanie myślenia dziś o tym, jak kolejne pokolenia Polaków dadzą sobie radę w świecie, jest szkodliwe. Czekam na takiego męża stanu, który będzie się bił o edukację, naukę i kulturę w Polsce jak o niepodległość.
Z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w ciągu roku ponad połowa Polaków nie ma kontaktu nawet z jedną książką. Może nasi "mężowie stanu" też nie czytają?
- Nasi politycy potrafią, zresztą wzorem Berlusconiego i Sarkozy'ego, publicznie się przyznać, że nie czytają książek. A gdyby tak zacytowali Słowackiego w Roku Słowackiego i Miłosza w Roku Miłosza i zainteresowali się, dlaczego Polacy właściwie nie znają tych pisarzy, i wyciągnęli z tego wnioski? Zrozumieliby, dlaczego amerykańscy prezydenci raz na jakiś czas na oczach całej Ameryki czytają dzieciom w przedszkolu bajki.
Na razie panuje u nas neoliberalny, prymitywny dyktat, że rodacy jakoś sobie poradzą (zacisną pasa i wyślą dziecko do prywatnej szkoły albo na studia do miasta bez szans na stypendium), a jak sobie nie poradzą, to znaczy, że nie zdali egzaminu z kapitalizmu. Wówczas najwyżej staną pod krzyżem i się pomodlą.
Mamy coraz więcej "orlików" i coraz mniej bibliotek z coraz uboższymi księgozbiorami. Życzyłabym sobie jako obywatelka niezainteresowana piłką nożną, by traktować kulturę fizyczną jako ważną część kultury - ale z zachowaniem właściwych proporcji.
Polska potrzebuje programu promocji czytelnictwa na poziomie przedszkolnym i nauczania początkowego rozpisanego na przynajmniej 15 lat. By był on skuteczny, potrzebuje także kampanii społecznej uświadamiającej rodzicom, nauczycielom i politykom znaczenie umiejętności czytania ze zrozumieniem i wysławiania się w rozwoju krytycznego i twórczego myślenia. Edukacji kulturalnej i dostępu do kultury potrzebujemy bardziej niż festiwalowej karuzeli, kongresów, akademii ku czci i fajerwerków.
Zwłaszcza że część tej garstki czytających Polaków sięga tylko po tzw. bestsellery, które trudno traktować jako literaturę.
- Gdy byłam na oddziale położniczym w 1988 r., umęczone porodem kobiety nic nie czytały. Cztery lata później prawie wszystkie miały w rękach harlequiny. Dobre i to, bo podtrzymuje zdolność czytania. I sprawia, że dziecko widzi rodzica z książką. Badania mówią, że lepsze wyniki w testach osiągają dzieci, w których domach są książki i których przynajmniej jeden rodzic ma średnie lub wyższe wykształcenie. Biblioteka w domu oznacza, że dziecko będzie miało więcej szans w życiu. Pytanie: czy biblioteka z samymi sezonowymi bestsellerami wystarczy?
Powieść wymaga skupienia, tymczasem przez telewizję, internet przyzwyczajamy się do lakonicznych informacji, zatracamy powoli tę zdolność koncentracji. Może to nieunikniony kierunek ewolucji?
- Internet sprawił, że człowiek wrócił do alfabetu, ćwiczy sztukę czytania. Problemem jest co innego. Polscy politycy obciążyli podatnika wprowadzeniem np. religii do szkół, a nie mają woli, żeby - wzorem społeczeństw zachodnich - wprowadzić lekcje biblioteczne czy inwestować w księgozbiory bibliotek. Przecież w Polsce istnieją biblioteki, które mają pieniądze na zakup ledwie siedmiu książek rocznie! Jeśli wejdzie VAT, będą kupować jeszcze mniej.
Większość państw europejskich - z wyjątkiem Wlk. Brytanii, Irlandii i Norwegii - ma książki mniej lub bardziej opodatkowane, Dania ma aż 25-procentowy VAT.
- I fantastyczne czytelnictwo, a biblioteki - jedne z najlepszych w Europie. W krajach skandynawskich - o czym pisała ostatnio w "Tygodniku Powszechnym" prof. Jadwiga Kołodziejska - biblioteki publiczne i czytelnictwo od stu lat są priorytetem polityki kulturalnej. Społeczeństwo duńskie jest świadome znaczenia kultury w jego rozwoju. Jest też zamożniejsze i może taki VAT unieść. Podobnie jest w Niemczech, w których 7-proc. VAT nie zachwiał pierwszym miejscem Niemców na świecie, jeśli chodzi o zakup książek na głowę mieszkańca. Statystyczny Polak nie kupuje nawet pół książki rocznie, a Niemiec aż trzy, cztery. Mamy za sobą 20 lat ignorancji. I nie stać nas na więcej.
Jednak niemiecki czytelnik zarabia kilka razy więcej niż statystyczny Polak.
- Ma też inną kulturę książki. To kraj, w którym spotkanie z pisarzem jest wydarzeniem, tak jak pójście do kina czy teatru, Niemcy płacą za spotkania autorskie i uważają, że to jest jak najbardziej na miejscu. U nas ludzie są ubożsi, ale też nie mają zwyczaju inwestowania w książki. Nie mamy też takich edukatorów bibliotecznych, jakich dorobił się Zachód. Przecież tam także mówi się o kryzysie czytelnictwa, ale oni postanowili się ratować.
Państwa zachodnie mają specjalne programy edukacyjne, kampanie społeczne i inny podział pieniędzy budżetowych. Np. we Francji jest ustawa o książce i cena katalogowa, czyli ta, którą na książce drukuje wydawca, i nikt nie ma prawa jej zmieniać, chyba że książkę przeceni sam wydawca. Odrębne prawa regulują górne granice marż hurtowników i księgarzy i nie można ich podnosić. Tego w polskim prawie nie ma. Dalej: Francja, widząc, że duże sieci niszczą małe księgarnie, wprowadziła prawo, która te mniejsze chroni. Tam nie można z dnia na dzień zamknąć księgarni, która działa 50 lat, a władzom zależy na tym, żeby na mapie miasteczka były nie tylko bank i sklep telefonii komórkowej.
Jak zachowa się polski rynek, jeśli VAT wejdzie?
- Do końca nie wiadomo. Najpewniej cena książki wzrośnie o VAT, być może niektórzy wydawcy zdecydują się na jakiś czas zmniejszyć jej rentowność. To byłoby ryzykowne, bo polski rynek jest płytki. Być może paleta tytułów zubożeje - o klasykę i książki ambitne, bo wydawnictwa chętniej będą sięgać po literaturę popularną, światowe bestsellery.
Są wśród wydawców opinie o Vacie jako narzędziu porządkowania rynku, czyli eliminowania małych i średnich wydawnictw. To zgubne myślenie. Mali i średni wydawcy bywają zdolni do dużego ryzyka, przykładem wspaniałe małe polskie oficyny skoncentrowane na literaturze dziecięcej, które wyznaczają jej wysoki poziom edytorski.
Inne prognozy dotyczą relacji cenowej między książką elektroniczną i papierową. VAT miałby ceny te wyrównać. Dzisiaj mamy w Polsce 22-procentowy VAT na audiobooki i e-booki, co jest kolejną aberracją. Ujednolicenie podatku do tych 5-8 procent mogłoby wywołać skokowy rozwój rynku książki elektronicznej. Ale do tego też potrzebna jest wola polityczna.
Pozostaje jeszcze pytanie: czy wzrost cen podręczników o VAT, często jedynych książek, jakie trafiają do polskich domów i mają - z nie do końca dla mnie zrozumiałych powodów - jednoroczny żywot, zmieni politykę zakupów? W Kalifornii uczniowie korzystają z podręczników zakupionych ze stanowych funduszy w drodze przetargu i umieszczonych w internecie. W ten sposób oszczędza się pieniądze m.in. na biblioteki szkolne. Dla nas to jest pieśń przyszłości.
Jestem tym, co czytam - mawiał Brodski. A pani mówi, że wizerunek człowieka z książką to w Polsce kiepski wizerunek.
- U nas książka jest nieobecna w życiu publicznym. Celebryci, VIP-y niechętnie pokazują się z książką. Ile jest postaci w naszych serialach, które czytają książkę, żartują, spierają się na jej temat? Amerykanie robią zabawne filmy o klubach czytelniczek Jane Austen. BBC w sobotnim prime-timie puszcza godzinny program o książkach, który nie spada, dlatego że drgnęły wyniki oglądalności, bo konkurencja transmitowała mecz piłki kopanej. W Polsce ten, kto czyta, stał się w medialno-ludowym odbiorze jakimś, za przeproszeniem, frajerem, który nie wie, na czym polega prawdziwe życie, gdzie są pieniądze i, jak to się teraz elegancko mówi, fun.
*Beata Stasińska współzałożycielka wydawnictwa W.A.B. W 2002 roku wraz ze wspólnikami otrzymała od "Polityki" wyróżnienie Kreator Kultury. W 2006 - Order Kawalera Zasługi od prezydenta Francji za promowanie literatury francuskiej i europejski program wydawniczy. W 2008 - Brązowy Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", w tym samym roku "Polityka" przyznała jej pierwsze miejsce w rankingu najbardziej wpływowych postaci w dziedzinie promowania literatury polskiej.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz