Co by nam dzisiaj powiedział ks. Tischner?
Sokrates z Łopusznej
Polskość jest propozycją etyczną – pisał Tischner. A skoro jest propozycją, to można się do niej nie przyznać, a przyznawszy się, można od niej jednak odejść. Nie ma przymusu polskości. „Między człowiekiem a polskością – rozwijał swą myśl – istnieje wolność. Rodzimy się jako członkowie narodu, ale Ojczyznę zawsze jakoś wybieramy sobie. I ona nas wybiera, jeśli jej dobrze służymy. Polskość promieniuje ku nam rozmaitymi blaskami, między innymi tymi właśnie, że możemy ją wybrać. Wybierając Polskę, potwierdzamy w sobie naszą wolność”.
Myślenie Tischnera jest myśleniem o wolności. A czy jest ważniejszy temat w świecie, w jakim dziś żyjemy? Może jest: solidarność. Lecz w związku z wolnością. To trudny związek, ale wciąż ma przyszłość. Tischner zmagał się z tą trudnością z szacunkiem. Nazywany był przecież kapelanem Solidarności, a zarazem w początkach wolnej Polski fascynował się środowiskiem gdańskich liberałów. W tym, co mówił i pisał, bronił wizji społeczeństwa, które ma te dwa fundamenty – wolność i solidarność – i ich sobie nie przeciwstawia. Cytował zarazem zdanie XIX-wiecznego polskiego filozofa Karola Libelta, że „wiara i wolność to dwa potężne ognie w narodzie”.
Witał powstające po 1989 r. społeczeństwo demokratyczne z nadzieją i optymizmem. Kiedy wybuchły spory o nowy kształt Polski, przyznał rację środowisku Jerzego Turowicza, z którym był związany. To w „Tygodniku Powszechnym” pod redakcją Turowicza drukował swe najważniejsze teksty. Turowicz uważał, że polski katolicyzm powinien otworzyć się na kulturę; że przyszłość Kościoła polega na reformach soborowych, że program gospodarczy Balcerowicza należy poprzeć, a nie zwalczać z pozycji antyliberalnych. Poparł w ten sposób pewną koncepcję nowej Polski. Tischner był chrześcijaninem demokratą, nie życzył ani Polsce, ani Kościołowi państwa wyznaniowego. Ale mówił jasno: „Aborcja jest miarą i oskarżeniem demokracji”. Nie ma co robić z Tischnera apostoła wolności bez granic, bo nim nie był.
Co by nam dziś miał do powiedzenia? Po ponad 20 już latach naszych doświadczeń z demokracją, wolnością, rynkiem? To pytanie wraca na różnych spotkaniach poświęconych myśli Tischnera. Wyraża wdzięczność i podziw, ale także niepokój o to, co będzie z Polską. Zwłaszcza z tą Tischnerowską „Polską, która jest Ojczyzną”. Jedno z takich spotkań, „IV Wypominki Tischnerowskie”, działo się w ukochanej przez autora „Etyki solidarności” podhalańskiej Łopusznej w 2007 r. Uczestnicy, z których wielu znało Tischnera osobiście, debatowali właśnie nad tym, co by on nam dzisiaj miał do powiedzenia.
Myśleć według Tischnera
To gdybanie ma sens, bo jest próbą myślenia według Tischnera. Krzysztof Kozłowski, były redaktor „Tygodnika Powszechnego”, minister i senator RP, zapytany, jaki tekst by mu teraz zadał – spotkanie było wkrótce po wyborach 2007 r., w których Platforma Obywatelska odsunęła od władzy PiS – powiedział tam: „Po pierwsze Józef Tischner wiedział, co ma mówić, i tak naprawdę nie musiał pytać innych. Ale przez szacunek dla drugiego człowieka chciał wiedzieć, co kto myśli i czego potrzebuje. Jeżeli pytacie, co powiedziałby nam dzisiaj Tischner, to ja dokładnie nie wiem, ale wiem, czego by na pewno nie powiedział. Otóż nie wykrzykiwałby, nie potępiał, nie odgrywał się. Nie lubił ludzi myślących schematami. On wymagał od człowieka i społeczeństwa, żeby co jakiś czas otrząsnąć się, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: A może ty głupstwa gadasz? A może to tamci mają rację? I z tego powodu byłby chyba na nas zezłoszczony” (cały zapis tej debaty można przeczytać w doskonałej książce Witolda Beresia i Artura Więcka „Tischner. Życie w opowieściach”).
Tischner mógłby być zezłoszczony złą antropologią, antyewangelicznym podejściem do człowieka w ojczyźnie Jana Pawła II. Kozłowski, doktor filozofii po KUL, zaznaczył na wspomnianym spotkaniu w Łopusznej, że Tischner sporo wiedział (choćby jako spowiednik) o ludzkiej małości, ale czarną stroną życia człowieka się nie fascynował. Wolał być jako filozof i kapłan przy człowieku starającym się „zrobić krok do przodu”. I taki krok do przodu Tischnera cieszył jak mało co. W ostatnich latach w polskiej polityce, w polskim Kościele mało kto pragnie tak towarzyszyć ludziom w ich dylematach. Jest za to fascynacja złem, niegodziwością, obnażaniem ludzkich słabości i upadków i publicznymi pręgierzami. Nie wiemy, co ks. Tischner powiedziałby nam o sprawie ks. Michała Czajkowskiego, wieloletniego współpracownika peerelowskiej policji politycznej, ale zapewne nie zostawiłby go samemu sobie jak trędowatego.
Wojciech Bonowicz, biograf Tischnera, nazywa go antropologicznym optymistą. Można to wyrazić prościej: był chrześcijaninem, więc wierzył, że człowiek, z pomocą Boga, ale i ludzi, może się wyzwolić od zła. Na sprawy społeczne przekłada się ten Tischnerowski optymizm antropologiczny tak, że demokracja nie jest od gnębienia człowieka. Demokracja stoi prawem i pluralizmem, ale jej celem jest wolność, szukanie dróg wyzwolenia od tego, co blokuje rozwój rzeczy dobrych, pożytecznych, pięknych i mądrych.
Komunikacja mass-owa
Wielu nie podobało się, że Tischner królował w mediach, że przyjmował prawie każde zaproszenie na najrozmaitsze spotkania publiczne. Tymczasem ks. Józef szybko się zorientował, jaki potencjał niosą w sobie wolne mass media. Że można przez nie komunikować się z ludźmi w sprawach duchowych. Mówić o wartościach nie jakąś kościelną nowomową, tylko po prostu. Tischner po 1989 r. okazał się największym polskim kaznodzieją telewizyjnym. Nigdy przy tym nie przekroczył granicy, za którą zaczyna się celebryctwo. Owszem, lubił być w mediach, ubierał się po cywilnemu, a nie po księżowsku (choć zwykle nosił do marynarki koloratkę), chętnie nakładał strój góralski, ale to pasowało do niego jak ulał i było prawdziwe.
Tischner był rodzajem współczesnego polskiego Sokratesa; chciał rozmawiać z ludźmi na wiele sposobów i zachęcać ich do niezależności myślenia. Jeśli media mogły mu w tej rozmowie pomóc, czemu miał z nich nie korzystać? Dziś mamy wielu telewizyjnych kaznodziei, ale jest pewna różnica między nimi a ks. Tischnerem. Dość podstawowa. On rozmawiał, oni pouczają. Tischner myślał na głos, stawiał problem i szukał odpowiedzi tak, żeby widz nadążał za jego pracą umysłową. Podobnie jest z pisaną twórczością Tischnera. To dzieło w tworzeniu, w stawaniu się, nie zawsze dopracowane, ale bliskie współczesnej wrażliwości. Dziś dochodzenie do prawdy ciekawi ludzi tak samo jak prawda.
Słówko o słynnych Tischnerowskich kawałach. Nie sypał powiedzonkami i dowcipami dla samych dowcipów. Były mu potrzebne do przełamywania bariery między nim a rozmówcą czy słuchaczem. Do wyrywania ludzi ze schematów myślowych. „[Kiedy] mówią, że jestem jakimś tam autorytetem, chciałbym momentalnie zrobić jakieś świństwo, żeby się skompromitować, bo ja naprawdę nie chcę być traktowany jako autorytet, że tak powiem, moralny. Ja chcę przekonywać i chcę, żeby ludzie brali ze mnie przede wszystkim to, do czego ja ich przekonam, dlatego śmieję się czasem, że jestem taki jak drogowskaz. Stoi przy drodze, ale sam do miasta nie lezie” – tłumaczył w rozmowie telewizyjnej z Markiem Palczewskim.
Nawet w śmiertelnej chorobie – a pod koniec bardzo cierpiał – bronił się przed popadaniem w patos i rozpacz. Napisał wtedy jedną z najważniejszych swych książek – „Ksiądz na manowcach” – z przejmującymi rozważaniami o Bożym miłosierdziu. Tischnerowi nic jednak nie było oszczędzone, jak to w Polsce. Przezywany przez wrogów „tak zwanym księdzem” do ostatka dostawał listy pełne nienawiści. Przypomniał o tym podczas mszy żałobnej w Krakowie (Tischner został pochowany, tak jak chciał, w Łopusznej i bez mów pożegnalnych) abp Józef Życiński. Nazwał Tischnera współczesnym Hiobem i dodał: „Kamienowanie Hioba proponowano jako przejaw pryncypialnego ratowania ducha narodu”.
Czym Tischner zasłużył sobie na te ataki? Tym, że miał inną wizję człowieka, Polski i Kościoła niż ta, która za jego życia się odradzała, a teraz zaczyna dominować. Gdy przed wielu laty doszło do sporu o obecność krzyża na żwirowisku oświęcimskim, napisał, że symbol krzyża został oddany na własność emocji zwanej uczuciem patriotyzmu. Starał się zrozumieć motywy tego zawłaszczenia. Uważał, że stoi za nim zagubienie i strach o polskość budowaną na katolicyzmie. Tylko czy na strachu da się zbudować społeczeństwo korzystające z wolności?
Radio Maryja kontra demokracja
O Radiu Maryja też miał sąd nietypowy. Radio dzieli Polaków dziś i dzieliło pod koniec lat 90. Ks. Tischner napisał wtedy w „Gazecie Wyborczej”, że widzi dobre strony Radia Maryja. Pomaga ludziom się modlić, broni życia nienarodzonego. Pojęcie wykluczenia społecznego nie było wówczas jeszcze w powszechnym obiegu, ale Tischner nieraz zwracał uwagę, że Radio Maryja przygarnęło tę część społeczeństwa, która na zmianie systemu nie skorzystała tak bardzo jak wielkie miasta, ludzie młodzi i wykształceni. Ale dostrzegał, oczywiście, i drugą stronę tego maryjnego ryngrafu. Polityczną. Polityka go pasjonowała. Bo w demokracji jest ona jeszcze ważniejsza niż w systemach niedemokratycznych. W demokracji demokrację można krytykować z różnych pozycji. Tischner uważał, że Radio Maryja poszło w stronę krytyki radykalnej: „gdy Polska z ogromnym trudem wychodziła z totalitaryzmu, dowiadywaliśmy się z katolickiego radia, jak wielkim niebezpieczeństwem jest demokracja”. Nic się od tamtego tekstu Tischnera sprzed 12 lat nie zmieniło w tej sprawie. A jeśli się zmieniło, to raczej na gorsze.
Fascynował go Hegel, Norwid i mistycy – Mistrz Eckhart, święta Faustyna Kowalska. Inspirował go Karol Wojtyła, z którym Tischner się przyjaźnił, jeszcze zanim Wojtyła został papieżem. Być może ta przyjaźń z papieżem osłaniała Tischnera przed atakami ze strony katolickiej prawicy. Ale nie do końca. Bezcenny wkład Tischnera w debaty o polskości, wolności, chrześcijaństwie, Kościele, był i jest odrzucany przez nacjonalistów i antyliberałów w Kościele i polityce. Na szczęście dziedzictwo Tischnerowskie jest twórczo podtrzymywane przez jego uczniów i miłośników. Są ośrodki badania jego idei, są poważne i tłumnie nawiedzane tischnerowskie imprezy.
Może to wystarczy, abyśmy wciąż byli ciekawi, co by nam dziś powiedział Tischner. A jednak bardzo go brak. Chyba jego miejsce w Polsce jest naprawdę nie do zapełnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz