Temat na mnie czekał. Od dawna z nim chodziłem po (już) moim Oświęcimiu. Często zastanawiałem się nad sąsiedztwem Muzeum Auschwitz. Kiedy w styczniu tego roku widziałem w TV nowy dokument o potomkach hitlerowskich oprawców (Hoess, Himmler...) otrzymałem zastrzyk energii. Wnuczek pierwszego komendanta Obozu śmierci był tu niedawno. Odwiedził willę, gdzie mieszkał jego niesławny dziadek, a ojciec bawił się pod (dobrze zbudowanym maskującym) murem... Ktoś wspomniał historię, że jego babcia pouczała o konieczności dobrego mycia truskawek, bo są całe pokryte prochem. Zmiękłem.
Temat na konkurs był dla mnie tylko pretekstem. Oczywiście zdążyłem ostatniego dnia. Pojechałem do Muzeum oddać pracę. Przecież nie wyślę jej pocztą. To za Sołą. Wchodzę - pokonawszy w ten piękny dzień odwilży błota i wodę na chodnikach - do budynku informacji itp. Chciałem tylko zostawić teczkę. Dzwonią. "Proszę do bloku nr 12" - słyszę. Zmiękłem. Chciałem protestować, że niby to tylko papier, więc zostawię i już. Trzeba samemu, za duży tu rozgardiasz mimo niedużej liczby wycieczek. Portier, bramka i... "Arbeit macht frei". Znam to na pamięć. Mijam Azjatów. Grzęznę w błocie. Nieswojo, a przecież u siebie, w Oświęcimiu. Nie, ta część ziemi nie należy do miasta. Jest specjalna. Należy do wszystkich, do ludzi dobrej i złej woli. Nieswojo. Oddałem pracę. Wracam obok Ściany śmierci. A tam żywej duszy. Ale czuję tych dusz wiele rzędów. Stoję chwilę sam. Muszę wracać. Chyłkiem, bokiem, z podkulonym ogonem. A taki byłem pewniak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz