13 września 2009

Smutny wniosek i nie ostatni

Prymitywizm - oto prawdopodobnie jedno ze słów najlepiej opisujących postawę pracowników mojej korporacji. Przykre jest ono dla mnie i zarazem konieczne w użyciu. Najczęściej z resztą przychodzi mi do głowy, kiedy nią walę w mur prostackich zachowań czy stylu myślenia (a pewnie bardziej niemyślenia). Usprawiedliwiam się. Fakt. Bo może nie powinienem stosować aż takiego słowa. A jednak żadne inne nie nadaje się namówić do tej niewdzięcznej roli beznadziejnej krytyki.
Czy wszyscy? Nigdy wszyscy i zawsze, lecz wielu i często, bez względu na płeć, staż pracy i wykształcenie. Sam też nie jestem od niego wolny. Sądzę, że okazuje się w korporacji jako zasłona, gra, zmęczenie, wpływ grupy. W pojedynkę przeciętny fizyczny jest po prostu zatroskaną mamą lub wykończonym pracą ojcem. To także nie jest reguła. Niektórzy wydają się tacy wszędzie. Jakby ich skórą było grubiaństwo zaprawione przekleństwem. Mówią, że takie życie, że inaczej zginiesz, że tak wszyscy, bo cię nie będą szanować. Ale istnieje prymitywizm ukryty pod stosami kartek, wyciągający igły przed monitorami, w prawie każdym pozornie taktownym zawodowo słówku, przytyku, półsłówku, geściku pani/pana mgr. Biurowy prymitywizm działa jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Prymitywizm jest cholernie dokuczliwy.