Pieniądze to większe tabu niż seks. Łatwiej pójść ze sobą do łóżka niż do banku
Panie marszałku, czego świat wielkich finansów mógłby nauczyć ludzi układających budżety domowe? - pytam Marka Borowskiego, posła, niegdyś marszałka Sejmu, wicepremiera i ministra finansów.
- Ci, którzy mają mało pieniędzy, wiedzą, jak oszczędzać. A ci, którzy mają więcej, nie powinni udzielać im rad.
- Ale pytam nie o oszczędzanie, tylko o to, jak tworzyć budżet rodzinny. Lepsze są dwa osobne konta czy jedno wspólne?
- Jeżeli ma to być wspólne gospodarowanie, to lepiej z jednej kupki. Chociaż ja pokrywam wydatki stałe, a resztę pieniędzy oddaję żonie. A jak potrzebuję na coś, to mówię i dostaję.
- Żona jest w pana domu ministrem finansów?
- Na pewno. Prezesa NBP nie mamy, zamiast niego jest dwuosobowa Rada Polityki Pieniężnej wybrana na nieokreśloną kadencję, która planuje inwestycje długofalowe. I jeszcze premier, który określa bieżące kierunki.
- Kto jest u państwa premierem?
- Wymiennie. Jak trzeba kupić odkurzacz albo żelazko i znaleźć odpowiednią proporcję między ceną i jakością, to ja. A w kwestiach obuwia, ubrania decyduje żona.
- O pańskich ubraniach też?
- Zwłaszcza o moich. Inaczej nie wyglądałbym dobrze. Premier powinien być kolegialny. A kto będzie ministrem finansów na bieżąco administrującym kasą, to sprawa drugorzędna.
Ewa: Chciałam pralkę, a on nie
Ewa (40 lat, miesięczny budżet ok. 3 tys. zł) miała z mężem wspólne konto. W cudownych dla biznesu latach 90. założyli spółkę w branży ogrodniczej (w 80 proc. należała do niej). - Kiedy zdobywaliśmy miejsce na rynku, mieliśmy wspólny cel. Kiedy z firmy zaczęły płynąć pieniądze, zaczęły się problemy.
On miał pensję 15 tys. zł, ona comiesięczny odpis też 15 tys. - Ja utrzymywałam rodzinę, inwestowałam w drugi zakład, wybudowałam dom. A on? Jak zobaczyłam wrzucone w koszty reprezentacyjne firmy faktury ze sklepów z damską bielizną, to wiedziałam, na co wydaje - opowiada Ewa. - Starał się tak dowartościować. Bo ja byłam młodsza, z pomysłami, szefowa w firmie, nie mógł tego znieść.
Kiedy Ewa urodziła dziecko, mąż przelał pieniądze ze wspólnego konta na swoje. - Musiałam prosić o pieniądze na kosmetyki. Chciałam płaszcz, a on - po jaką cholerę, skoro mam tyle kurtek. Chciałam pralkę, a on, że jego matka czwórkę dzieci wychowała bez pralki.
Wtedy Ewa założyła własne konto. - Każda kobieta powinna mieć swoje konto. Z szacunku dla samej siebie - uważa dziś.
Potem był rozwód, bankructwo firmy, upadek kolejnej. Ewa przeprowadziła się z Mazur do Warszawy. Nie jeździ już autem z salonu, tylko tramwajami, kupuje produkty z niższej półki i denerwują ją dekoracje świąteczne.
Katarzyna: Czasem coś kupię i ukrywam
- Po urodzeniu dzieci pracowałam na pół etatu i czułam się jak nędzarz. Ciuchów prawie nie kupowałam, fryzjer raz na trzy miesiące, książka czy płyta podobnie - opowiada Katarzyna z Torunia (35 lat, budżet rodzinny ok. 10 tys. zł). - Mąż niczego mi nie zabraniał, tylko informował o stanie konta. Raz się pokłóciliśmy, czy kupić pralkę, czy telewizor. Mąż mi potem powiedział: "Albo przestań marudzić, albo zmień pracę". Zmieniłam, on awansował, spłaciliśmy mieszkanie i stanęliśmy na nogi.
Mają jedno konto, nie muszą liczyć każdej złotówki, ale uzgadniają większe wydatki. Czasem mąż mówi Katarzynie, że musi się wstrzymać z ciuchami, bo trzeba pomalować kuchnię albo zapłacić ubezpieczenie za samochód. Z jedzeniem nie szaleją, wakacje tylko w Polsce, zgodnie wydają na dzieci (szkoła społeczna, wycieczki, treningi), Katarzyna na książki, a jej mąż na płyty.
- Czasem coś kupię i ukrywam, bo czuję, że przegięłam. Ale zaraz się przyznaję, bo czuję, że i tak się wyda - przyznaje Katarzyna. - My chyba jesteśmy nudni, za bardzo robimy wszystko razem, nie rozdzielamy "twoje-moje". Nigdy nie miałam poczucia, że wydając na siebie, coś zabieram jemu. Jeśli już - to, że odbieram nam.
- Ci, którzy mają mało pieniędzy, wiedzą, jak oszczędzać. A ci, którzy mają więcej, nie powinni udzielać im rad.
- Ale pytam nie o oszczędzanie, tylko o to, jak tworzyć budżet rodzinny. Lepsze są dwa osobne konta czy jedno wspólne?
- Jeżeli ma to być wspólne gospodarowanie, to lepiej z jednej kupki. Chociaż ja pokrywam wydatki stałe, a resztę pieniędzy oddaję żonie. A jak potrzebuję na coś, to mówię i dostaję.
- Żona jest w pana domu ministrem finansów?
- Na pewno. Prezesa NBP nie mamy, zamiast niego jest dwuosobowa Rada Polityki Pieniężnej wybrana na nieokreśloną kadencję, która planuje inwestycje długofalowe. I jeszcze premier, który określa bieżące kierunki.
- Kto jest u państwa premierem?
- Wymiennie. Jak trzeba kupić odkurzacz albo żelazko i znaleźć odpowiednią proporcję między ceną i jakością, to ja. A w kwestiach obuwia, ubrania decyduje żona.
- O pańskich ubraniach też?
- Zwłaszcza o moich. Inaczej nie wyglądałbym dobrze. Premier powinien być kolegialny. A kto będzie ministrem finansów na bieżąco administrującym kasą, to sprawa drugorzędna.
Ewa: Chciałam pralkę, a on nie
Ewa (40 lat, miesięczny budżet ok. 3 tys. zł) miała z mężem wspólne konto. W cudownych dla biznesu latach 90. założyli spółkę w branży ogrodniczej (w 80 proc. należała do niej). - Kiedy zdobywaliśmy miejsce na rynku, mieliśmy wspólny cel. Kiedy z firmy zaczęły płynąć pieniądze, zaczęły się problemy.
On miał pensję 15 tys. zł, ona comiesięczny odpis też 15 tys. - Ja utrzymywałam rodzinę, inwestowałam w drugi zakład, wybudowałam dom. A on? Jak zobaczyłam wrzucone w koszty reprezentacyjne firmy faktury ze sklepów z damską bielizną, to wiedziałam, na co wydaje - opowiada Ewa. - Starał się tak dowartościować. Bo ja byłam młodsza, z pomysłami, szefowa w firmie, nie mógł tego znieść.
Kiedy Ewa urodziła dziecko, mąż przelał pieniądze ze wspólnego konta na swoje. - Musiałam prosić o pieniądze na kosmetyki. Chciałam płaszcz, a on - po jaką cholerę, skoro mam tyle kurtek. Chciałam pralkę, a on, że jego matka czwórkę dzieci wychowała bez pralki.
Wtedy Ewa założyła własne konto. - Każda kobieta powinna mieć swoje konto. Z szacunku dla samej siebie - uważa dziś.
Potem był rozwód, bankructwo firmy, upadek kolejnej. Ewa przeprowadziła się z Mazur do Warszawy. Nie jeździ już autem z salonu, tylko tramwajami, kupuje produkty z niższej półki i denerwują ją dekoracje świąteczne.
Katarzyna: Czasem coś kupię i ukrywam
- Po urodzeniu dzieci pracowałam na pół etatu i czułam się jak nędzarz. Ciuchów prawie nie kupowałam, fryzjer raz na trzy miesiące, książka czy płyta podobnie - opowiada Katarzyna z Torunia (35 lat, budżet rodzinny ok. 10 tys. zł). - Mąż niczego mi nie zabraniał, tylko informował o stanie konta. Raz się pokłóciliśmy, czy kupić pralkę, czy telewizor. Mąż mi potem powiedział: "Albo przestań marudzić, albo zmień pracę". Zmieniłam, on awansował, spłaciliśmy mieszkanie i stanęliśmy na nogi.
Mają jedno konto, nie muszą liczyć każdej złotówki, ale uzgadniają większe wydatki. Czasem mąż mówi Katarzynie, że musi się wstrzymać z ciuchami, bo trzeba pomalować kuchnię albo zapłacić ubezpieczenie za samochód. Z jedzeniem nie szaleją, wakacje tylko w Polsce, zgodnie wydają na dzieci (szkoła społeczna, wycieczki, treningi), Katarzyna na książki, a jej mąż na płyty.
- Czasem coś kupię i ukrywam, bo czuję, że przegięłam. Ale zaraz się przyznaję, bo czuję, że i tak się wyda - przyznaje Katarzyna. - My chyba jesteśmy nudni, za bardzo robimy wszystko razem, nie rozdzielamy "twoje-moje". Nigdy nie miałam poczucia, że wydając na siebie, coś zabieram jemu. Jeśli już - to, że odbieram nam.
Koszyk Katarzyny, czyli jak przeżyć za 11 tys. zł
Katarzyna przesłała mi swój ostatni "wyciąg z konta":
700 zł - czesne za szkołę dwójki dzieci (2 razy 350 zł);
610 zł - czynsz z garażem;
248 zł - energia elektryczna za dwa miesiące;
80 zł - telefon stacjonarny;
100 zł - komórki łącznie;
500 zł - paliwo na dwa samochody;
520 zł - ubezpieczenie za samochód (jakaś rata, nie wiem, chyba za pół roku);
162 zł - ubezpieczenie męża na życie;
900 zł - na jedzenie;
610 zł - ubrania i buty dla całej rodziny;
160 zł - treningi dzieci;
230 zł - książki i płyty;
170 zł - teatr i kino;
6000 zł - przelew na subkonto oszczędnościowe.
Programiści: Proponujemy pięć kont
Katarzynę Ciurzyńską, współwłaścicielkę firmy oferującej m.in. program Domowe-finanse, dziwi, że do dziś jej produkt się sprzedaje: - Częściej kupują go kobiety, ale w tańszej wersji elektronicznej. Przed świętami więcej schodziło wersji pudełkowych. Pewnie mężczyźni kupują kobietom w prezencie pod choinkę.
Program pozwala analizować stałe rachunki, wydatki bieżące pogrupowane np. na odzież, żywność, kosmetyki. - Napisał go mój mąż. Męczyło mnie wpisywanie każdej butelki coli, ale na koniec miesiąca było widać, ile wydaliśmy na używki. Chcieliśmy wtedy zaoszczędzić na wyjazd w góry i udało się.
Na początku w programie można było wprowadzić tylko jedno małżeńskie konto bankowe. - My tak mamy. Ale moich teściów to dziwi, bo oni mają dwa osobne konta. A jak teściowa prosi teścia, żeby ją gdzieś zawiózł, to płaci mu za paliwo. Dla mnie to chore.
Katarzyna przesłała mi swój ostatni "wyciąg z konta":
700 zł - czesne za szkołę dwójki dzieci (2 razy 350 zł);
610 zł - czynsz z garażem;
248 zł - energia elektryczna za dwa miesiące;
80 zł - telefon stacjonarny;
100 zł - komórki łącznie;
500 zł - paliwo na dwa samochody;
520 zł - ubezpieczenie za samochód (jakaś rata, nie wiem, chyba za pół roku);
162 zł - ubezpieczenie męża na życie;
900 zł - na jedzenie;
610 zł - ubrania i buty dla całej rodziny;
160 zł - treningi dzieci;
230 zł - książki i płyty;
170 zł - teatr i kino;
6000 zł - przelew na subkonto oszczędnościowe.
Programiści: Proponujemy pięć kont
Katarzynę Ciurzyńską, współwłaścicielkę firmy oferującej m.in. program Domowe-finanse, dziwi, że do dziś jej produkt się sprzedaje: - Częściej kupują go kobiety, ale w tańszej wersji elektronicznej. Przed świętami więcej schodziło wersji pudełkowych. Pewnie mężczyźni kupują kobietom w prezencie pod choinkę.
Program pozwala analizować stałe rachunki, wydatki bieżące pogrupowane np. na odzież, żywność, kosmetyki. - Napisał go mój mąż. Męczyło mnie wpisywanie każdej butelki coli, ale na koniec miesiąca było widać, ile wydaliśmy na używki. Chcieliśmy wtedy zaoszczędzić na wyjazd w góry i udało się.
Na początku w programie można było wprowadzić tylko jedno małżeńskie konto bankowe. - My tak mamy. Ale moich teściów to dziwi, bo oni mają dwa osobne konta. A jak teściowa prosi teścia, żeby ją gdzieś zawiózł, to płaci mu za paliwo. Dla mnie to chore.
Ale w nowej wersji programu można już wprowadzić trzy numery kont, którym dysponuje rodzina. Ciurzyńska: - Dużo? Klienci pytają nas, czy nie możemy tego rozszerzyć do pięciu kont!
Analityk: Bank przypilnuje portfela
- Trzy konta - jedno wspólne i dwa osobne - mają sens - ocenia Michał Sadrak, analityk Open Finance. - Dobrze, jeśli są powiązane, żeby łatwo było przelewać między nimi pieniądze. Ludzie powinni przed ślubem ustalić jasne zasady zarządzania. Często mąż płaci ratę kredytu, bo chce wziąć na siebie większy ciężar, a żona resztę opłat. Odkąd istnieje bankowość internetowa, spadły koszty obsługi budżetu - i finansowe, i emocjonalne, bo nie trzeba już stać w kolejce na poczcie.
Sadrak zaznacza jednak, że poza wielkimi miastami "świadomość ekonomiczna" bywa różna: - Zwłaszcza ludzie starsi nie rozmawiają o pieniądzach. Często nie mają konta, bo mają opór, żeby zanieść pieniądze do banku i "zamienić banknoty na cyferki".
A przyszłość? Sadrak spodziewa się, że planowanie budżetu przejmą za nas banki: - Już dziś są serwisy internetowe, które pozwalają na analizę naszych wydatków. Można je wpisywać "z palca", ale można też podłączyć pod serwis naszą kartę kredytową. Ludzie się tego obawiają, ale znam już jeden bank, który oferuje aplikację zarządzającą budżetem.
Bolesław kontra Magdalena
Dyskusja, czy lepsze wspólne konto, czy dwa osobne, przypomina trochę spór o wyższość świąt wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem.
Bolesław z Krakowa (35 lat, budżet rodzinny ponad 7 tys., z lekkim wskazaniem na żonę) pracuje w produkcji filmowej: - W moim małżeństwie jest pełna komuna. Mamy jedno konto. Na początku mieliśmy osobne konta z czasów kawalerskich i panieńskich. Ale potem się przeprowadziliśmy, wzięliśmy kredyt na mieszkanie, trzeba było założyć do tego konto w banku. A jak już to zrobiliśmy, stare konta polikwidowaliśmy. Wszystkie ruchy wymusiło bardziej życie niż jakaś świadoma strategia. Wspólny budżet to fajny sprawdzian kompromisu, kolejne pole budowania relacji.
Magdalena z Warszawy (40 lat, budżet ok. 13 tys. zł), dyrektorka w korporacji: - Mamy rodzinę zrekonstruowaną: my z mężem po rozwodach, każde z nas ma dziecko z pierwszego związku i mamy jeszcze jedno wspólne. Wszyscy mieszkamy razem. Mamy z mężem osobne konta i składamy się na wspólne wydatki. Ty płacisz za wakacje, ja wydatki na miejscu, ty za benzynę do samochodu, ja za ubezpieczenie itp. Na życie składamy się razem do skrzyneczki. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie miała własnych pieniędzy, przyzwyczaiłam się do niezależności. Od podstawówki pracowałam w wakacje, na studiach utrzymywałam się sama. W pierwszym małżeństwie? Mieliśmy wspólne konto, którym bardziej ja zarządzałam. Ale w drugim związku jest inaczej. Liczą się nie tylko porywy serca, ale też koszty i zyski - w każdej sferze, nie tylko emocjonalnej. Koleżanka szuka teraz kogoś na stałe i chce, żeby dobrze zarabiał. Kiedyś pomyślałabym: materialistka. A dziś rozumiem, że chce, żeby mąż zapewnił jej bezpieczeństwo.
Koszyk Bolesława, czyli jak przeżyć za 7 tys. zł
Bolesław dał się namówić na oszacowanie miesięcznego koszyka wydatków swojej trzyosobowej rodziny:
1550 zł - rata kredytu mieszkaniowego (niestety we frankach szwajcarskich - więc ostatnio jest ból);
530 zł - czynsz;
60 zł - prąd (płacimy co dwa miesiące, ale przeliczyłem to na comiesięczne, podobnie jak gaz, wodę, ubezpieczenie samochodu, święta czy wakacje); 80 zł - woda;
30 zł - gaz;
Czyli łącznie mieszkanie (w nowym osiedlu) kosztuje 700 zł plus rata - razem 2250 zł.
Na życie idzie 1,4 tys.:
400 zł - zakupy na bazarku (owoce, warzywa, mięso, wędlina - raz w tygodniu po 100 zł);
600 zł - pozostałe produkty - z Biedronki (po 150 zł raz na tydzień);
400 zł - zakupy doraźne pod domem (np. pieczywo albo garmażerka, jak nie chce nam się robić obiadu);
Analityk: Bank przypilnuje portfela
- Trzy konta - jedno wspólne i dwa osobne - mają sens - ocenia Michał Sadrak, analityk Open Finance. - Dobrze, jeśli są powiązane, żeby łatwo było przelewać między nimi pieniądze. Ludzie powinni przed ślubem ustalić jasne zasady zarządzania. Często mąż płaci ratę kredytu, bo chce wziąć na siebie większy ciężar, a żona resztę opłat. Odkąd istnieje bankowość internetowa, spadły koszty obsługi budżetu - i finansowe, i emocjonalne, bo nie trzeba już stać w kolejce na poczcie.
Sadrak zaznacza jednak, że poza wielkimi miastami "świadomość ekonomiczna" bywa różna: - Zwłaszcza ludzie starsi nie rozmawiają o pieniądzach. Często nie mają konta, bo mają opór, żeby zanieść pieniądze do banku i "zamienić banknoty na cyferki".
A przyszłość? Sadrak spodziewa się, że planowanie budżetu przejmą za nas banki: - Już dziś są serwisy internetowe, które pozwalają na analizę naszych wydatków. Można je wpisywać "z palca", ale można też podłączyć pod serwis naszą kartę kredytową. Ludzie się tego obawiają, ale znam już jeden bank, który oferuje aplikację zarządzającą budżetem.
Bolesław kontra Magdalena
Dyskusja, czy lepsze wspólne konto, czy dwa osobne, przypomina trochę spór o wyższość świąt wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem.
Bolesław z Krakowa (35 lat, budżet rodzinny ponad 7 tys., z lekkim wskazaniem na żonę) pracuje w produkcji filmowej: - W moim małżeństwie jest pełna komuna. Mamy jedno konto. Na początku mieliśmy osobne konta z czasów kawalerskich i panieńskich. Ale potem się przeprowadziliśmy, wzięliśmy kredyt na mieszkanie, trzeba było założyć do tego konto w banku. A jak już to zrobiliśmy, stare konta polikwidowaliśmy. Wszystkie ruchy wymusiło bardziej życie niż jakaś świadoma strategia. Wspólny budżet to fajny sprawdzian kompromisu, kolejne pole budowania relacji.
Magdalena z Warszawy (40 lat, budżet ok. 13 tys. zł), dyrektorka w korporacji: - Mamy rodzinę zrekonstruowaną: my z mężem po rozwodach, każde z nas ma dziecko z pierwszego związku i mamy jeszcze jedno wspólne. Wszyscy mieszkamy razem. Mamy z mężem osobne konta i składamy się na wspólne wydatki. Ty płacisz za wakacje, ja wydatki na miejscu, ty za benzynę do samochodu, ja za ubezpieczenie itp. Na życie składamy się razem do skrzyneczki. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie miała własnych pieniędzy, przyzwyczaiłam się do niezależności. Od podstawówki pracowałam w wakacje, na studiach utrzymywałam się sama. W pierwszym małżeństwie? Mieliśmy wspólne konto, którym bardziej ja zarządzałam. Ale w drugim związku jest inaczej. Liczą się nie tylko porywy serca, ale też koszty i zyski - w każdej sferze, nie tylko emocjonalnej. Koleżanka szuka teraz kogoś na stałe i chce, żeby dobrze zarabiał. Kiedyś pomyślałabym: materialistka. A dziś rozumiem, że chce, żeby mąż zapewnił jej bezpieczeństwo.
Koszyk Bolesława, czyli jak przeżyć za 7 tys. zł
Bolesław dał się namówić na oszacowanie miesięcznego koszyka wydatków swojej trzyosobowej rodziny:
1550 zł - rata kredytu mieszkaniowego (niestety we frankach szwajcarskich - więc ostatnio jest ból);
530 zł - czynsz;
60 zł - prąd (płacimy co dwa miesiące, ale przeliczyłem to na comiesięczne, podobnie jak gaz, wodę, ubezpieczenie samochodu, święta czy wakacje); 80 zł - woda;
30 zł - gaz;
Czyli łącznie mieszkanie (w nowym osiedlu) kosztuje 700 zł plus rata - razem 2250 zł.
Na życie idzie 1,4 tys.:
400 zł - zakupy na bazarku (owoce, warzywa, mięso, wędlina - raz w tygodniu po 100 zł);
600 zł - pozostałe produkty - z Biedronki (po 150 zł raz na tydzień);
400 zł - zakupy doraźne pod domem (np. pieczywo albo garmażerka, jak nie chce nam się robić obiadu);
250 zł - na ubrania, buty;
Na dziecko - około 400 zł (ale trzeba dodać jedzenie i ubrania).
Ściślej: 200 zł - piłka nożna (50 zł opłaty za zajęcia, a reszta to zakup dresów, butów, wpisowe na turnieje, opłata za obozy);
100 zł - obiady;
35 - "wyprawka" do szkoły.
Blisko 500 zł na samochód: 250 zł - benzyna; 170 zł - ubezpieczenie; 60 zł wymiana opon, olej itp.
Około 2 tys. zł wydajemy na tzw. przyjemności:
150 zł - telefony komórkowe;
80 zł - telewizja i internet;
60 zł - filmy z wypożyczalni;
30 zł - prasa;
30 zł - książki, płyty;
120 zł - moje bieganie (ubranie, buty, wyjazdy na maratony, wpisowe, izotoniki);
60 zł - narty (karnety, dokupywanie sprzętu w przeliczeniu na miesiąc);
250 zł - odkładanie na wakacje;
400 zł - wyjazdy do rodziców na drugim końcu Polski;
150 zł - święta (prezenty i zakupy);
120 zł - alkohol; 150 zł - wyjście do restauracji (raz w miesiącu);
300 zł - wyposażenie mieszkania (żona co miesiąc dokupuje jakiś drobiazg, raz tańszy, raz droższy);
Oprócz tego co miesiąc odkładamy 1,4 tys. zł na konto oszczędnościowe. Ale to zależnie od kategorii "nieprzewidziane wydatki". Ostatnio popsuł mi się laptop, a naprawa kosztowała 600 zł.
Na dziecko - około 400 zł (ale trzeba dodać jedzenie i ubrania).
Ściślej: 200 zł - piłka nożna (50 zł opłaty za zajęcia, a reszta to zakup dresów, butów, wpisowe na turnieje, opłata za obozy);
100 zł - obiady;
35 - "wyprawka" do szkoły.
Blisko 500 zł na samochód: 250 zł - benzyna; 170 zł - ubezpieczenie; 60 zł wymiana opon, olej itp.
Około 2 tys. zł wydajemy na tzw. przyjemności:
150 zł - telefony komórkowe;
80 zł - telewizja i internet;
60 zł - filmy z wypożyczalni;
30 zł - prasa;
30 zł - książki, płyty;
120 zł - moje bieganie (ubranie, buty, wyjazdy na maratony, wpisowe, izotoniki);
60 zł - narty (karnety, dokupywanie sprzętu w przeliczeniu na miesiąc);
250 zł - odkładanie na wakacje;
400 zł - wyjazdy do rodziców na drugim końcu Polski;
150 zł - święta (prezenty i zakupy);
120 zł - alkohol; 150 zł - wyjście do restauracji (raz w miesiącu);
300 zł - wyposażenie mieszkania (żona co miesiąc dokupuje jakiś drobiazg, raz tańszy, raz droższy);
Oprócz tego co miesiąc odkładamy 1,4 tys. zł na konto oszczędnościowe. Ale to zależnie od kategorii "nieprzewidziane wydatki". Ostatnio popsuł mi się laptop, a naprawa kosztowała 600 zł.
Ekonomista: Twarda ręka żony albo męża
- Powszechne myślenie, że banknot traci na rzecz plastikowego pieniądza, jest nieprawdziwe. Banknotów jest w obiegu coraz więcej, bo gotówka jest anonimowa - mówi Arkadiusz Słodkowski, rzecznik Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. - Pan myśli, że wszyscy mają konta? W klubie piłkarskim, w którym trenuje moje dziecko, nie możemy się doprosić możliwości wpłacania pieniędzy na konto. Prezes klubu woli gotówkę, bo dzięki temu ma tylko wewnętrzny obrót pieniądza.
- Gotówka wizualizuje stan posiadania - ciągnie Słodkowski. - Ludzie lubią, jak pieniążki szeleszczą. Albo kwestia zdrobnień - jeśli do czegoś się odnosimy z miłością, mamy na to zdrobnienia. Pieniążki, moniaczki, pensyjka. Czy można powiedzieć "budżecik domowy"? Pewnie! Za to od długu nie ma zdrobnień, bo to przykra rzecz, choć druga strona medalu, czyli kredycik, już jest zdrabniana, bo kojarzy nam się z tym, co nam przybywa. Spłacamy go w ratach, a nie w ratkach. Wie pan, skąd się wziął boom kredytowy? Ludzie nie szeleszcząc pieniędzmi, mają zbyt dużą łatwość ich wydawania.
- Przy planowaniu budżetu radziłbym ostrożność. Unikałbym kredytów w walutach obcych, bo wahania kursu mogą spowodować, że rata wzrośnie nagle o 10-20 proc. - mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista, doradca premiera. - Jeśli obliczymy, że stać nas na 10 tys. zł kredytu, lepiej weźmy 8 tys.
- A kto w rodzinie ma być ministrem finansów, premierem, szefem NBP?
- Szefa NBP nie ma, bo rodzina nie ma prawa drukowania własnego pieniądza. To parlament rodzinny powinien ustalić ramy budżetowe. A ministrem finansów powinna być w związku ta osoba, która ma twardszą rękę.
Mateusz: Tylko z trzeciego konta
Mateusz (45 lat, budżet rodziny ok. 8 tys. zł) z Gdańska, branża reklamowa: - My mamy trzy konta, każde swoje, a trzecie wspólne. To dla "wygody emocjonalnej".
Magda, żona Mateusza, jest po rozwodzie, mieszkają razem z jej córką z pierwszego małżeństwa. Magda ma jedno konto, na które spływają alimenty i jej nauczycielska pensja. Mateusz córkę z pierwszego małżeństwa, która mieszka z matką - płaci córce alimenty, zabiera na wakacje, kupuje drobiazgi. To wszystko ze swojego konta.
- To komfortowe - tłumaczy Mateusz. - Moja żona ma poczucie, że alimenty od jej pierwszego męża wyda na pewno na potrzeby swojej córki, a nie mojej. A ja - że jak kupuję starszej córce kurtkę na zimę, to nie "zabieram" tej kurtki mojej żonie, bo to z innych pieniędzy.
Oprócz tego mają trzecie, wspólne konto - na jedzenie, benzynę, stałe opłaty. Zrzucają się "proporcjonalnie do zarobków", czyli głównie płaci Mateusz. - Tu pilnujemy rygoru - opowiada. - A ściślej, żona pilnuje, bo ona ma zamówione powiadomienia SMS-em o stanie konta. Jak pod koniec miesiąca zostaje sto złotych, to żywimy się taniej, wyjadamy wszystko z zamrażalnika, z wyjściem do restauracji czekamy do pierwszego. Staramy się nie dopłacać wtedy z własnych pieniędzy, bo one są też po to, żeby coś nam się uzbierało, np. na wakacje.
Feministka: Osobne konta to fatalny pomysł
- Pieniądze są znaczące - to, co się z nimi dzieje, wiele nam mówi o stanie związku - uważa Agnieszka Graff, pisarka i feministka. Przytacza dwa tradycyjne modele: kobiety ubezwłasnowolnionej, która nie zarabia i nie ma dostępu do pieniędzy, bo trzyma je i wydziela na życie wszechwładny mąż, oraz rodziny górniczej, gdzie mąż postrzegany jako niezaradny oddaje wszystkie pieniądze żonie. A co pomiędzy?
- Trzeba rozmawiać - odpowiada Graff. - Pieniądze to tabu większe niż seks. Wstydliwa sprawa, bo negocjowanie postrzega się jako przejaw nieufności. Ludzie wynoszą jakieś modele z domu i to nie podlega debacie. A powinno.
Graff wskazuje kilka etapów w finansowym życiu związku:
- kiedy się jeszcze razem nie mieszka i ma się całkiem odrębne pieniądze, można czerpać emocjonalne profity z tego, że się sobie nawzajem coś stawia, kupuje prezenty, robi niespodzianki;
- kiedy się żyje razem, powstaje mniejsza lub większa wspólnota majątkowa - teraz wydatki na kosmetyki dla żony czy na wiertarkę dla męża powinny być tak samo negocjowalne;
- kiedy ma się małe dzieci i to kobieta najczęściej zawiesza na pewien czas życie zawodowe - teraz ważne, by pensja męża była w pełni wspólna, żeby ona nie musiała prosić go o pieniądze. Bo przecież dziecko jest wspólne. Opieka nad nim musi mieć status równy pracy zarobkowej.
- Pieniądze są tradycyjnie instrumentem męskiej władzy. Przemoc w rodzinie - ta psychiczna i ta fizyczna - często łączy się z pełną kontrolą mężczyzny nad domowym budżetem, wydzielaniem kasy, niedawaniem na potrzeby kobiety, deprecjonowaniem jej, a nawet upokarzaniem - dodaje Agnieszka Graff.
- Właśnie dlatego do pani zadzwoniłem - żeby powiedziała pani, że nowoczesna kobieta powinna mieć własne konto.
- Powszechne myślenie, że banknot traci na rzecz plastikowego pieniądza, jest nieprawdziwe. Banknotów jest w obiegu coraz więcej, bo gotówka jest anonimowa - mówi Arkadiusz Słodkowski, rzecznik Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. - Pan myśli, że wszyscy mają konta? W klubie piłkarskim, w którym trenuje moje dziecko, nie możemy się doprosić możliwości wpłacania pieniędzy na konto. Prezes klubu woli gotówkę, bo dzięki temu ma tylko wewnętrzny obrót pieniądza.
- Gotówka wizualizuje stan posiadania - ciągnie Słodkowski. - Ludzie lubią, jak pieniążki szeleszczą. Albo kwestia zdrobnień - jeśli do czegoś się odnosimy z miłością, mamy na to zdrobnienia. Pieniążki, moniaczki, pensyjka. Czy można powiedzieć "budżecik domowy"? Pewnie! Za to od długu nie ma zdrobnień, bo to przykra rzecz, choć druga strona medalu, czyli kredycik, już jest zdrabniana, bo kojarzy nam się z tym, co nam przybywa. Spłacamy go w ratach, a nie w ratkach. Wie pan, skąd się wziął boom kredytowy? Ludzie nie szeleszcząc pieniędzmi, mają zbyt dużą łatwość ich wydawania.
- Przy planowaniu budżetu radziłbym ostrożność. Unikałbym kredytów w walutach obcych, bo wahania kursu mogą spowodować, że rata wzrośnie nagle o 10-20 proc. - mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista, doradca premiera. - Jeśli obliczymy, że stać nas na 10 tys. zł kredytu, lepiej weźmy 8 tys.
- A kto w rodzinie ma być ministrem finansów, premierem, szefem NBP?
- Szefa NBP nie ma, bo rodzina nie ma prawa drukowania własnego pieniądza. To parlament rodzinny powinien ustalić ramy budżetowe. A ministrem finansów powinna być w związku ta osoba, która ma twardszą rękę.
Mateusz: Tylko z trzeciego konta
Mateusz (45 lat, budżet rodziny ok. 8 tys. zł) z Gdańska, branża reklamowa: - My mamy trzy konta, każde swoje, a trzecie wspólne. To dla "wygody emocjonalnej".
Magda, żona Mateusza, jest po rozwodzie, mieszkają razem z jej córką z pierwszego małżeństwa. Magda ma jedno konto, na które spływają alimenty i jej nauczycielska pensja. Mateusz córkę z pierwszego małżeństwa, która mieszka z matką - płaci córce alimenty, zabiera na wakacje, kupuje drobiazgi. To wszystko ze swojego konta.
- To komfortowe - tłumaczy Mateusz. - Moja żona ma poczucie, że alimenty od jej pierwszego męża wyda na pewno na potrzeby swojej córki, a nie mojej. A ja - że jak kupuję starszej córce kurtkę na zimę, to nie "zabieram" tej kurtki mojej żonie, bo to z innych pieniędzy.
Oprócz tego mają trzecie, wspólne konto - na jedzenie, benzynę, stałe opłaty. Zrzucają się "proporcjonalnie do zarobków", czyli głównie płaci Mateusz. - Tu pilnujemy rygoru - opowiada. - A ściślej, żona pilnuje, bo ona ma zamówione powiadomienia SMS-em o stanie konta. Jak pod koniec miesiąca zostaje sto złotych, to żywimy się taniej, wyjadamy wszystko z zamrażalnika, z wyjściem do restauracji czekamy do pierwszego. Staramy się nie dopłacać wtedy z własnych pieniędzy, bo one są też po to, żeby coś nam się uzbierało, np. na wakacje.
Feministka: Osobne konta to fatalny pomysł
- Pieniądze są znaczące - to, co się z nimi dzieje, wiele nam mówi o stanie związku - uważa Agnieszka Graff, pisarka i feministka. Przytacza dwa tradycyjne modele: kobiety ubezwłasnowolnionej, która nie zarabia i nie ma dostępu do pieniędzy, bo trzyma je i wydziela na życie wszechwładny mąż, oraz rodziny górniczej, gdzie mąż postrzegany jako niezaradny oddaje wszystkie pieniądze żonie. A co pomiędzy?
- Trzeba rozmawiać - odpowiada Graff. - Pieniądze to tabu większe niż seks. Wstydliwa sprawa, bo negocjowanie postrzega się jako przejaw nieufności. Ludzie wynoszą jakieś modele z domu i to nie podlega debacie. A powinno.
Graff wskazuje kilka etapów w finansowym życiu związku:
- kiedy się jeszcze razem nie mieszka i ma się całkiem odrębne pieniądze, można czerpać emocjonalne profity z tego, że się sobie nawzajem coś stawia, kupuje prezenty, robi niespodzianki;
- kiedy się żyje razem, powstaje mniejsza lub większa wspólnota majątkowa - teraz wydatki na kosmetyki dla żony czy na wiertarkę dla męża powinny być tak samo negocjowalne;
- kiedy ma się małe dzieci i to kobieta najczęściej zawiesza na pewien czas życie zawodowe - teraz ważne, by pensja męża była w pełni wspólna, żeby ona nie musiała prosić go o pieniądze. Bo przecież dziecko jest wspólne. Opieka nad nim musi mieć status równy pracy zarobkowej.
- Pieniądze są tradycyjnie instrumentem męskiej władzy. Przemoc w rodzinie - ta psychiczna i ta fizyczna - często łączy się z pełną kontrolą mężczyzny nad domowym budżetem, wydzielaniem kasy, niedawaniem na potrzeby kobiety, deprecjonowaniem jej, a nawet upokarzaniem - dodaje Agnieszka Graff.
- Właśnie dlatego do pani zadzwoniłem - żeby powiedziała pani, że nowoczesna kobieta powinna mieć własne konto.
- Osobne konta dla kobiet i mężczyzn żyjących razem nie są rozwiązaniem równościowym, bo kobiety statystycznie zarabiają mniej o ok. 30 proc. No i wykonują ogromną większość pracy domowej, która jest nieodpłatna. Jeśli przyjmiemy, że sprzątanie czy opieka nad dzieckiem to wysiłek nic niewart, bo nikt za to nie płaci, lub wart tyle, co na rynku, czyli ok. 10 zł za godzinę, to okaże się, że osoba, która wykonuje w rodzinie pracę domową - czyli zwykle kobieta - jest darmozjadem. Rozdział majątkowy przy obecnym niedoszacowaniu pracy kobiet jest utrwalaniem nierówności - przenoszeniem jej do sfery prywatnej i do relacji. To fatalny pomysł.
- To jak powinno być?
- Modele są rozmaite - to zależy od poziomu zaufania, etapu życia, indywidualnej potrzeby odrębności czy wspólnoty. Każdy w związku powinien mieć poczucie bezpieczeństwa i pewność, że jego i jej potrzeby są równie istotne. Ważny jest pełny dostęp do informacji: żadnych tajemnic, wspólne planowanie finansowej przyszłości. I szacunek do pracy, do wysiłku, a nie do kwoty, którą się przynosi do domu. Osobne konto czy oszczędności na czarną godzinę niezależne od wspólnej kasy - tak. To mogą być np. pieniądze ze spadku czy zarobione przed rozpoczęciem związku. Ale to jest coś oprócz, nie zamiast wspólnoty majątkowej.
Psychoterapeuta: Najważniejsze jest spoiwo
- Ludzie się kłócą o pieniądze?
- Oczywiście, ale z innych pozycji niż kiedyś - odpowiada psychoterapeuta Robert Rutkowski z kliniki Vertimed na warszawskich Kabatach. - Wśród naszych klientów zniknął patriarchat, obserwuję wręcz wojującą emancypację. Niedawno jeden z moich klientów dowiedział się, że żona ma na drugim koncie ukryte pieniądze. To brak zaufania. On poczuł się jak ostatni ciemięga i natychmiast wystąpił o rozwód.
- Przyczyną kryzysu były pieniądze?
- Przyczyną kryzysu zawsze jest to, co się wyniosło z domu rodzinnego, tzw. skrypt rodzinny. Jeśli ta kobieta wyniosła strach, że zabraknie pieniędzy, to powinna pójść z tym strachem do terapeuty, a nie chować zaskórniaki przed mężem.
- A pieniądze są czym?
- Pieniądze to główny czynnik poczucia bezpieczeństwa. Moi klienci często mają swoje firmy, a małżeństwo staje się holdingiem dwóch firm. Pan prezes sypia z panią prezes, ich relacja przypomina kontrakt. Jak przychodzą na sesję rodzinną, to płacą ze swoich kont. To nowe zjawisko, dawniej w restauracji albo w gabinecie płacił mężczyzna. Teraz kobiety nie pozwalają na to, nie chcą zobowiązań. Moi klienci to zwykle ludzie z intercyzą. Łatwiej im się przed sobą obnażyć i zespolić fizycznie niż ekonomicznie.
- Łatwiej pójść ze sobą do łóżka niż do banku.
- Właśnie. Ale nie zawsze. Są rodziny związane wartościami, w których kobieta jest na urlopie macierzyńskim, a mężczyzna bez obaw powierza jej wtedy zarabiane przez siebie pieniądze. Pieniądze w rodzinie pojawiają się wtedy, kiedy przestają być spoiwem działalności. Spoiwem może być religia, bieganie, filatelistyka, co pan chce. Ale to daje związkowi power. Pieniądze nie powiększają energii życiowej.
- Kto powinien zarządzać w domu pieniędzmi?
- To drugorzędna kwestia, czysto administracyjna. Najważniejsze jest spoiwo. Pieniądz nie jest w stanie zalepić pustki uczuciowej.
Adam: Bufor bezpieczeństwa
Adam z Anną z Warszawy (po 30 lat, budżet rodziny 6 tys. zł) są bankowcami i mają trzy konta.
- Jedno założyliśmy, jak braliśmy kredyt mieszkaniowy. Z niego płacimy ratę, ja tam przelewam pensję i płaciliśmy z niego opłaty. Właściwie żona się tym zajmuje, chociaż konto jest na mnie.
- A żona ma konto?
- W drugim banku. Założyliśmy je jako wspólne, ale wydają tylko jedną kartę, którą wzięła żona. Ja z niego nie korzystam. Bo mam trzecie konto. Założyłem je niedawno w banku, w którym pracuję, dzięki temu miałem świetną zniżkę na ubezpieczenie samochodu. I teraz tu będę przelewał pensję i z niego będę płacił rachunki. Żonie się nie chce tym dalej zajmować, nawet nie zna PIN-u do tego konta.
- Przestaję rozumieć.
- To jak powinno być?
- Modele są rozmaite - to zależy od poziomu zaufania, etapu życia, indywidualnej potrzeby odrębności czy wspólnoty. Każdy w związku powinien mieć poczucie bezpieczeństwa i pewność, że jego i jej potrzeby są równie istotne. Ważny jest pełny dostęp do informacji: żadnych tajemnic, wspólne planowanie finansowej przyszłości. I szacunek do pracy, do wysiłku, a nie do kwoty, którą się przynosi do domu. Osobne konto czy oszczędności na czarną godzinę niezależne od wspólnej kasy - tak. To mogą być np. pieniądze ze spadku czy zarobione przed rozpoczęciem związku. Ale to jest coś oprócz, nie zamiast wspólnoty majątkowej.
Psychoterapeuta: Najważniejsze jest spoiwo
- Ludzie się kłócą o pieniądze?
- Oczywiście, ale z innych pozycji niż kiedyś - odpowiada psychoterapeuta Robert Rutkowski z kliniki Vertimed na warszawskich Kabatach. - Wśród naszych klientów zniknął patriarchat, obserwuję wręcz wojującą emancypację. Niedawno jeden z moich klientów dowiedział się, że żona ma na drugim koncie ukryte pieniądze. To brak zaufania. On poczuł się jak ostatni ciemięga i natychmiast wystąpił o rozwód.
- Przyczyną kryzysu były pieniądze?
- Przyczyną kryzysu zawsze jest to, co się wyniosło z domu rodzinnego, tzw. skrypt rodzinny. Jeśli ta kobieta wyniosła strach, że zabraknie pieniędzy, to powinna pójść z tym strachem do terapeuty, a nie chować zaskórniaki przed mężem.
- A pieniądze są czym?
- Pieniądze to główny czynnik poczucia bezpieczeństwa. Moi klienci często mają swoje firmy, a małżeństwo staje się holdingiem dwóch firm. Pan prezes sypia z panią prezes, ich relacja przypomina kontrakt. Jak przychodzą na sesję rodzinną, to płacą ze swoich kont. To nowe zjawisko, dawniej w restauracji albo w gabinecie płacił mężczyzna. Teraz kobiety nie pozwalają na to, nie chcą zobowiązań. Moi klienci to zwykle ludzie z intercyzą. Łatwiej im się przed sobą obnażyć i zespolić fizycznie niż ekonomicznie.
- Łatwiej pójść ze sobą do łóżka niż do banku.
- Właśnie. Ale nie zawsze. Są rodziny związane wartościami, w których kobieta jest na urlopie macierzyńskim, a mężczyzna bez obaw powierza jej wtedy zarabiane przez siebie pieniądze. Pieniądze w rodzinie pojawiają się wtedy, kiedy przestają być spoiwem działalności. Spoiwem może być religia, bieganie, filatelistyka, co pan chce. Ale to daje związkowi power. Pieniądze nie powiększają energii życiowej.
- Kto powinien zarządzać w domu pieniędzmi?
- To drugorzędna kwestia, czysto administracyjna. Najważniejsze jest spoiwo. Pieniądz nie jest w stanie zalepić pustki uczuciowej.
Adam: Bufor bezpieczeństwa
Adam z Anną z Warszawy (po 30 lat, budżet rodziny 6 tys. zł) są bankowcami i mają trzy konta.
- Jedno założyliśmy, jak braliśmy kredyt mieszkaniowy. Z niego płacimy ratę, ja tam przelewam pensję i płaciliśmy z niego opłaty. Właściwie żona się tym zajmuje, chociaż konto jest na mnie.
- A żona ma konto?
- W drugim banku. Założyliśmy je jako wspólne, ale wydają tylko jedną kartę, którą wzięła żona. Ja z niego nie korzystam. Bo mam trzecie konto. Założyłem je niedawno w banku, w którym pracuję, dzięki temu miałem świetną zniżkę na ubezpieczenie samochodu. I teraz tu będę przelewał pensję i z niego będę płacił rachunki. Żonie się nie chce tym dalej zajmować, nawet nie zna PIN-u do tego konta.
- Przestaję rozumieć.
- To jeszcze nic. Mamy w pracy takiego mistrza, który ma siedem kont i potrafi tak między nimi przelewać pieniądze, że nie płaci podatku Belki. Ale to dziwna rodzina. Żona przed świętami dostała kupony do sklepu, to mu oferowała, żeby od niej odkupił.
- A jak wy się rozliczacie? Wydatki na fryzjera albo kosmetyki?
- Do takich drobnych wydatków nikt się nie strąca. Razem zastanawiamy się dopiero od 500 zł, ostatnio urządzaliśmy urodziny starszego synka. Zapłaciliśmy z pierwszego konta.
- Sielanka?
- Jest sielanka, bo przed kryzysem były dużo większe dochody. A jak mnie zwalniali, to dali sporą odprawę. Teraz jak brakuje, to się dobiera z tej puli. Mamy taki bufor finansowy. Gdyby nie to, to kłułoby mnie w oczy, kiedy żona wydawałaby moim zdaniem niepotrzebnie na ciuchy. Zwłaszcza na brzydkie.
- Jaki musi być ten bufor, żeby czuć się bezpiecznie?
- 50 tysięcy.
Barbara: Z sekretem od maja do października
Barbarę z Nowego Targu (37 lat, z zawodu obuwnik, mąż ślusarz, budżet 2,5 tys. zł, a przy dodatkowych wypłatach dochodzi do 3,5 tys.) znalazłem na gazetowym forum "Oszczędzamy".
Barbara: - Nie mamy wspólnych kont, dawniej tylko mąż miał swoje, ale teraz ja jestem trochę bardziej unowocześniona i pod wpływem forum założyłam konto internetowe. Zauważyłam, że to pomaga zapanować nad pieniędzmi.
Opłaty stałe oraz wszystkie koszta związane z samochodem płaci mąż, zakupy żywnościowe - ja. Tak postanowiliśmy zaraz po ślubie, mieliśmy po 20 lat. Mąż na pierwszym miejscu stawiał opłaty, a ja wolałam mieć na jedzenie i latami przejadaliśmy za dużo pieniędzy.
Zboże dla królików (hodujemy na działce) czy rzeczy do domu kupujemy na zasadzie, kto ma pieniądze. Teraz np. skończył nam się toner do drukarki, kupi go mąż. Dzieci dostają kieszonkowe po 20 zł ode mnie i po 10 zł od męża. Z ciuchami miałam szczęście, że pracując w szmateksie, trochę się obkupiłam.
Kosmetyki czy fryzjer to wszystko z puli na życie. A jak nie ma pieniędzy, tak jak w tym miesiącu, to do fryzjera nie idę.
Mydło kupuję w kostce, kremy dobre, a tanie, na perfumy zarabiamy z córką w sprzedaży bezpośredniej kosmetyków. Jakoś w tej sprzedaży jestem dość miękka, rozumiem, jak ludzie nie mają pieniędzy, bo sama ich nie mam, nie wciskam na siłę jak dawniej. Kosmetyki mężowi i synowi też kupuję z tej puli.
Zgrzyty się zdarzają np., gdy mąż uważa, że dzieci nie potrzebują kieszonkowego albo nowej bluzki. Ja wtedy popadam w drugą skrajność, bo mi się przypomina film "Galerianki".
Dzięki forum nauczyłam się robić zakupy z kartką. Otwieram lodówkę i patrzę, co mogę odłożyć na później. Często przesuwam dany zakup, np. ziemniaki 2,5 kg na obiad za 3 zł wymieniam na kaszę za 2,20, którą mam na dwa obiady.
Mamy jeszcze sekret: od maja do października jeździliśmy z mężem na giełdę spożywczą i zbieraliśmy warzywa oraz owoce, które wyrzucają handlarze. Niech mi pan wierzy, dużo można znaleźć. Raz przywieźliśmy do domu 15 kg brzoskwiń, kalafiory, kapustę, całe pęki kopru, pietruszki, młodego selera czy cebulki. Cały bagażnik mieliśmy tym zajęty. Innym razem całe wiadro truskawek, sześć worów kukurydzy, kilogramy pomidorów, papryki, worki buraków, ziemniaków. Naprawdę dużo nam to pomogło. Dzięki tym wyprawom miałam na książki dla dzieci do szkoły.
Dużo ludzi tak tam zbiera, tylko trzeba mieć umiar. Widziałam, jak się ze sobą biją o jedzenie. A niektórzy noszą ze sobą nożyk i odcinają zgniłe czy spleśniałe. Tego pilnowałam najbardziej, by nie naszła mnie pokusa brać takie nadpsute rzeczy.
Czy nam się opłacało? Jeździliśmy raz w miesiącu, na paliwo wydaliśmy 30-40 zł, a wracaliśmy z towarem co najmniej za 100.
Od stycznia ruszyłam z pracą dorywczą - inwentaryzacją. Może wreszcie ruszymy do przodu i zaczniemy nadrabiać to, z czego wiele razy musieliśmy rezygnować - kino, basen, pizza. Nie często, ale żeby chociaż raz w miesiącu wydać na przyjemność dla całej rodziny te 50 zł.
- A jak wy się rozliczacie? Wydatki na fryzjera albo kosmetyki?
- Do takich drobnych wydatków nikt się nie strąca. Razem zastanawiamy się dopiero od 500 zł, ostatnio urządzaliśmy urodziny starszego synka. Zapłaciliśmy z pierwszego konta.
- Sielanka?
- Jest sielanka, bo przed kryzysem były dużo większe dochody. A jak mnie zwalniali, to dali sporą odprawę. Teraz jak brakuje, to się dobiera z tej puli. Mamy taki bufor finansowy. Gdyby nie to, to kłułoby mnie w oczy, kiedy żona wydawałaby moim zdaniem niepotrzebnie na ciuchy. Zwłaszcza na brzydkie.
- Jaki musi być ten bufor, żeby czuć się bezpiecznie?
- 50 tysięcy.
Barbara: Z sekretem od maja do października
Barbarę z Nowego Targu (37 lat, z zawodu obuwnik, mąż ślusarz, budżet 2,5 tys. zł, a przy dodatkowych wypłatach dochodzi do 3,5 tys.) znalazłem na gazetowym forum "Oszczędzamy".
Barbara: - Nie mamy wspólnych kont, dawniej tylko mąż miał swoje, ale teraz ja jestem trochę bardziej unowocześniona i pod wpływem forum założyłam konto internetowe. Zauważyłam, że to pomaga zapanować nad pieniędzmi.
Opłaty stałe oraz wszystkie koszta związane z samochodem płaci mąż, zakupy żywnościowe - ja. Tak postanowiliśmy zaraz po ślubie, mieliśmy po 20 lat. Mąż na pierwszym miejscu stawiał opłaty, a ja wolałam mieć na jedzenie i latami przejadaliśmy za dużo pieniędzy.
Zboże dla królików (hodujemy na działce) czy rzeczy do domu kupujemy na zasadzie, kto ma pieniądze. Teraz np. skończył nam się toner do drukarki, kupi go mąż. Dzieci dostają kieszonkowe po 20 zł ode mnie i po 10 zł od męża. Z ciuchami miałam szczęście, że pracując w szmateksie, trochę się obkupiłam.
Kosmetyki czy fryzjer to wszystko z puli na życie. A jak nie ma pieniędzy, tak jak w tym miesiącu, to do fryzjera nie idę.
Mydło kupuję w kostce, kremy dobre, a tanie, na perfumy zarabiamy z córką w sprzedaży bezpośredniej kosmetyków. Jakoś w tej sprzedaży jestem dość miękka, rozumiem, jak ludzie nie mają pieniędzy, bo sama ich nie mam, nie wciskam na siłę jak dawniej. Kosmetyki mężowi i synowi też kupuję z tej puli.
Zgrzyty się zdarzają np., gdy mąż uważa, że dzieci nie potrzebują kieszonkowego albo nowej bluzki. Ja wtedy popadam w drugą skrajność, bo mi się przypomina film "Galerianki".
Dzięki forum nauczyłam się robić zakupy z kartką. Otwieram lodówkę i patrzę, co mogę odłożyć na później. Często przesuwam dany zakup, np. ziemniaki 2,5 kg na obiad za 3 zł wymieniam na kaszę za 2,20, którą mam na dwa obiady.
Mamy jeszcze sekret: od maja do października jeździliśmy z mężem na giełdę spożywczą i zbieraliśmy warzywa oraz owoce, które wyrzucają handlarze. Niech mi pan wierzy, dużo można znaleźć. Raz przywieźliśmy do domu 15 kg brzoskwiń, kalafiory, kapustę, całe pęki kopru, pietruszki, młodego selera czy cebulki. Cały bagażnik mieliśmy tym zajęty. Innym razem całe wiadro truskawek, sześć worów kukurydzy, kilogramy pomidorów, papryki, worki buraków, ziemniaków. Naprawdę dużo nam to pomogło. Dzięki tym wyprawom miałam na książki dla dzieci do szkoły.
Dużo ludzi tak tam zbiera, tylko trzeba mieć umiar. Widziałam, jak się ze sobą biją o jedzenie. A niektórzy noszą ze sobą nożyk i odcinają zgniłe czy spleśniałe. Tego pilnowałam najbardziej, by nie naszła mnie pokusa brać takie nadpsute rzeczy.
Czy nam się opłacało? Jeździliśmy raz w miesiącu, na paliwo wydaliśmy 30-40 zł, a wracaliśmy z towarem co najmniej za 100.
Od stycznia ruszyłam z pracą dorywczą - inwentaryzacją. Może wreszcie ruszymy do przodu i zaczniemy nadrabiać to, z czego wiele razy musieliśmy rezygnować - kino, basen, pizza. Nie często, ale żeby chociaż raz w miesiącu wydać na przyjemność dla całej rodziny te 50 zł.
Koszyk Barbary, czyli jak przeżyć za 2,5 tys. zł
438 zł - mieszkanie. Plus za prąd 110 zł (co drugi miesiąc rachunki między 211 a 229 zł) i gaz (butla 49 zł). Razem wychodzi jakieś 600 zł.
320 zł - rata kredytu.
120 zł - telefon, internet i telewizja. 80 zł - telefony komórkowe (po 25 zł dla mnie i dla męża, dwójka młodszych dzieci po 10-20 zł, a najstarszy rozprowadza startery, więc ma na doładowanie z prowizji).
Razem to kolejne 500 zł.
800 zł - żywność i inne zakupy (środki czystości kupuję w Biedronce lub w Lidlu, nauczyłam się omijać Auchan, Tesco i Carrefoura, gdyż zawsze coś wpadnie dodatkowo do koszyka, bez czego można się potem obejść albo znaleźć tańszy zamiennik).
50 zł - szkoła średnia moja i męża (opłata 20 zł miesięcznie plus na papier ksero).
70 zł - karma dla królików (to inwestycja, bo ze sprzedaży królików mamy od 50 do 150 zł miesięcznie i coś do jedzenia; teraz mamy 22, w tym dwie samice zakocone).
Przyjemności? 23 zł - basen (ale to nie przyjemność, tylko konieczność, bo skolioza u mnie i u dzieci, mężowi też się przydaje, więc raz w miesiącu jeździmy); 40 zł - kino (w jednym miesiącu idę ja z mężem, w następnym córka z koleżankami, w kolejnym synowie; ale częściej oglądam filmy w internecie). Razem 63 zł.
100 zł - paliwo do samochodu.
200 zł - tyle staram się odłożyć, jak mam w pracy nadgodziny (płatne pod stołem po 5 zł) albo mąż dostanie w pracy karpiowe czy inną większą wypłatę. Mam taki sposób na oszczędzanie: wieczorem, kładąc się spać, przelewam pieniądze na ROR, a rano, jak tylko wstanę, z powrotem na konto oszczędnościowe. Może to śmieszne, ale na mnie działa, bo za kolejny przelew w miesiącu musiałabym oddać bankowi 8 zł, więc mnie to mobilizuje, żeby nie ruszać oszczędności.
Kulturoznawca: Weekend domyka budżet
Prof. Roch Sulima, antropolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że taki typ budżetu jak w ostatniej historii dominował w PRL: - Po wypłacie mąż z żoną szli do sklepu, kupowali kaszę, cukier, mąkę i ziemniaki na cały miesiąc. Budżet był w ręku pana domu, a żona była wykonawcą. Każdą wypłatę w PRL-u trzeba było oblać, więc od razu dokonywał odpisu na kulturę towarzyską. Cała reszta była zadekretowana przez państwo, nie było ruchu nawet we własnej kuchni.
Po 1989 roku zamiast stałych dochodów pojawiły się wyzwania przedsiębiorczości. A zamiast katalogu potrzeb podstawowych coraz bogatsza oferta konsumpcyjna: - Idea skarbonki jest już tylko wspomnieniem z dzieciństwa, bo dziś trudno zaplanować budżet w cyklu dłuższym niż tygodniowy. Bo budżet jest ciągle narażany przez impulsy przemysłu konsumpcyjnego. To współczesny model życia klasy średniej, ale rzutujący na całe społeczeństwo.
Skoro posiadacze kont nie widzą swoich pieniędzy, idea budżetu robi się "mglista": - Budżet miał sens, kiedy mieliśmy pieniądze w garści.
Wydaje nam się, że panujemy nad budżetem, ale to nieprawda: - Zamiast budżetu mamy rezerwuar pieniędzy i morze pokus dookoła. Pieniądze są potrzebne zaraz, natychmiast, stąd instytucja bankomatu i karty płatniczej. To, z czego płacimy, jest mgliste, a to, co kupujemy impulsowe i przypadkowe. Budżet planują za nas teraz kredytodawcy, tylko przy spłacaniu rat funkcjonujemy w rygorze ekonomicznym.
Brak wspólnej skrzynki z miesięcznym budżetem zmienia więzi rodzinne: - Rozszerzyło się pole indywidualnych wyborów, jesteśmy coraz bardziej nastawieni na własne ekspresje. Zamiast stanu bilansowania mamy stan balansowania. Rozpad budżetu to rozpad tradycyjnych więzi rodzinnych. Jesteśmy w fazie budowania nowych form zaufania. Co z tego wypączkuje?
438 zł - mieszkanie. Plus za prąd 110 zł (co drugi miesiąc rachunki między 211 a 229 zł) i gaz (butla 49 zł). Razem wychodzi jakieś 600 zł.
320 zł - rata kredytu.
120 zł - telefon, internet i telewizja. 80 zł - telefony komórkowe (po 25 zł dla mnie i dla męża, dwójka młodszych dzieci po 10-20 zł, a najstarszy rozprowadza startery, więc ma na doładowanie z prowizji).
Razem to kolejne 500 zł.
800 zł - żywność i inne zakupy (środki czystości kupuję w Biedronce lub w Lidlu, nauczyłam się omijać Auchan, Tesco i Carrefoura, gdyż zawsze coś wpadnie dodatkowo do koszyka, bez czego można się potem obejść albo znaleźć tańszy zamiennik).
50 zł - szkoła średnia moja i męża (opłata 20 zł miesięcznie plus na papier ksero).
70 zł - karma dla królików (to inwestycja, bo ze sprzedaży królików mamy od 50 do 150 zł miesięcznie i coś do jedzenia; teraz mamy 22, w tym dwie samice zakocone).
Przyjemności? 23 zł - basen (ale to nie przyjemność, tylko konieczność, bo skolioza u mnie i u dzieci, mężowi też się przydaje, więc raz w miesiącu jeździmy); 40 zł - kino (w jednym miesiącu idę ja z mężem, w następnym córka z koleżankami, w kolejnym synowie; ale częściej oglądam filmy w internecie). Razem 63 zł.
100 zł - paliwo do samochodu.
200 zł - tyle staram się odłożyć, jak mam w pracy nadgodziny (płatne pod stołem po 5 zł) albo mąż dostanie w pracy karpiowe czy inną większą wypłatę. Mam taki sposób na oszczędzanie: wieczorem, kładąc się spać, przelewam pieniądze na ROR, a rano, jak tylko wstanę, z powrotem na konto oszczędnościowe. Może to śmieszne, ale na mnie działa, bo za kolejny przelew w miesiącu musiałabym oddać bankowi 8 zł, więc mnie to mobilizuje, żeby nie ruszać oszczędności.
Kulturoznawca: Weekend domyka budżet
Prof. Roch Sulima, antropolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że taki typ budżetu jak w ostatniej historii dominował w PRL: - Po wypłacie mąż z żoną szli do sklepu, kupowali kaszę, cukier, mąkę i ziemniaki na cały miesiąc. Budżet był w ręku pana domu, a żona była wykonawcą. Każdą wypłatę w PRL-u trzeba było oblać, więc od razu dokonywał odpisu na kulturę towarzyską. Cała reszta była zadekretowana przez państwo, nie było ruchu nawet we własnej kuchni.
Po 1989 roku zamiast stałych dochodów pojawiły się wyzwania przedsiębiorczości. A zamiast katalogu potrzeb podstawowych coraz bogatsza oferta konsumpcyjna: - Idea skarbonki jest już tylko wspomnieniem z dzieciństwa, bo dziś trudno zaplanować budżet w cyklu dłuższym niż tygodniowy. Bo budżet jest ciągle narażany przez impulsy przemysłu konsumpcyjnego. To współczesny model życia klasy średniej, ale rzutujący na całe społeczeństwo.
Skoro posiadacze kont nie widzą swoich pieniędzy, idea budżetu robi się "mglista": - Budżet miał sens, kiedy mieliśmy pieniądze w garści.
Wydaje nam się, że panujemy nad budżetem, ale to nieprawda: - Zamiast budżetu mamy rezerwuar pieniędzy i morze pokus dookoła. Pieniądze są potrzebne zaraz, natychmiast, stąd instytucja bankomatu i karty płatniczej. To, z czego płacimy, jest mgliste, a to, co kupujemy impulsowe i przypadkowe. Budżet planują za nas teraz kredytodawcy, tylko przy spłacaniu rat funkcjonujemy w rygorze ekonomicznym.
Brak wspólnej skrzynki z miesięcznym budżetem zmienia więzi rodzinne: - Rozszerzyło się pole indywidualnych wyborów, jesteśmy coraz bardziej nastawieni na własne ekspresje. Zamiast stanu bilansowania mamy stan balansowania. Rozpad budżetu to rozpad tradycyjnych więzi rodzinnych. Jesteśmy w fazie budowania nowych form zaufania. Co z tego wypączkuje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz