Jestem pod wrażeniem: wspaniały dziennikarz, okropne zbrodni w Afryce oraz prości ludzie, którzy przeszli (ile to już ich było w XX wieku) holocaust...
Jean Hatzfeld z nagrodą im. R. Kapuścińskiego
Beata Kęczkowska 2010-05-16
Jean Hatzfeld za książkę "Strategia antylop" i jej tłumacz Jacek Giszczak zostali laureatami pierwszej edycji Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki
Odebrali ją w niedzielny wieczór w Teatrze 6. Piętro w Pałacu Kultury w Warszawie. laureat otrzymał 50 tys. zł, a 15 tys. tłumacz - jacek Griszczak.
Ustanowione przez miasto stołeczne Warszawa wyróżnienie docenia książki reporterskie wydane w danym roku w Polsce, bierze pod uwagę przekłady. Jury pod przewodnictwem dziennikarki i pisarki Małgorzaty Szejnert (zasiedli w nim: antropolożka kultury Joanna Bator, pisarka i krytyk literacki Iwona Smolka, reżyser i scenarzysta Maciej J. Drygas oraz szwedzki tłumacz literatury polskiej, slawista i romanista Anders Bodegard) wybierali w tym roku spośród 50 nadesłanych książek 38 autorów polskich i 12 zagranicznych.
Nagrodzona "Strategia antylop" Jeana Hatzfelda to trzecia książka tego reportera o Ruandzie. W 2000 r. opublikował "Dans le nu de la vie. Récits des marais rwandais", nagrodzoną m.in. Prix Pierre Mille i Prix France Culture, w 2003 r. "Une saison de machettes", za którą otrzymał Prix Joseph Kessel i Prix Femina Essai oraz "Strategię antylop" (pierwsza, która doczekała się przekładu na język polski), nagrodzoną w 2007 roku Prix Médicis. W "Strategii antylop" Hatzfeld - reporter, pisarz, wieloletni korespondent wojenny z miejsc różnych konfliktów - udziela głosu zabójcom i ofiarom.
Laureat nagrody im. Kapuścińskiego o reportażu i przewadze faktów nad fabułą
- Ci, którzy myślą, że Ruanda jest za daleko, mylą się. To też ich historia. Rodzi przemyślenia uniwersalne. I nie ma już wielkiego znaczenia, czy jest się Ruandyjczykiem, Żydem, Francuzem, Polakiem, Niemcem - mówi Jean Hatzfeld "Gazecie". - Wiele osób sądzi, że jeśli coś się dobrze opowie, to lepiej to zrozumiemy. A jeśli lepiej zrozumiemy, to tego nie powtórzymy. Ja tak nie uważam. Nie łudźmy się, by literatura mogła powstrzymać jakąś wojnę, tym bardziej ludobójstwo.
Prowadząca uroczystość wręczenia Nagrody Katarzyna Janowska, redaktor naczelna "Przekroju", zamykając wczorajszą galę, przypominała, że z tą chwilą zaczyna się druga edycja Nagrody. Czytelnicy, autorzy i wydawcy już mogą nadsyłać zgłoszenia.
Współorganizatorem konkursu jest "Gazeta". Patronat honorowy objęła żona pisarza Alicja Kapuścińska.
Beata Kęczkowska
Nyamata zadaje pytania
Małgorzata Szejnert 2010-05-16,
Laudacja przewodniczącej jury Małgorzaty Szejnert dla Jeana Hatzfelda
Książka Jeana Hatzfelda dotyczy pojednania - jednej z najważniejszych kwestii, z jaką borykają się ludzie i borykali zawsze, bo zawsze były morderstwa, wojny i systemy nieliczące się z człowiekiem. I zawsze były krzywdy indywidualne, prywatne, domowe, sąsiedzkie. Każdy z nas coś wie na ten temat.
Już od początku swych prac jury było przekonane o wielkiej wartości dzieła Jeana Hatzfelda i decyzja o przyznaniu mu nagrody przyszła nam łatwo, chociaż samej książki łatwą nazwać nie można. Przeciwnie, jest to książka o nieszczęściu trudnym do wyobrażenia i niezrozumiałym, o pojednaniu wymuszonym, ale czy możliwym? Zadaje pytania, które dotyczą nas wszystkich, i nie udziela na nie odpowiedzi.
Jean Hatzfeld od 16 lat powraca do tematu ludobójstwa w Ruandzie, które pochłonęło 800 tys. ofiar. Poświęcił mu trzy książki reportażowe. Nagrodzona dzisiaj "Strategia antylop" dotyczy ostatniego etapu tego dramatu. Rząd Ruandy, organizacje humanitarne i religijne narzuciły mieszkańcom tego kraju projekt współżycia i mieszkańcy przyjęli go do wiadomości jako jedyny możliwy sposób przetrwania.
Reporter Jean Hatzfeld przygląda się temu nowemu współżyciu w gminie Nyamata, gdzie Hutu w dniach od 11 kwietnia 1994 roku (od jedenastej rano) do 14 maja tegoż roku (do drugiej po południu) zabili około 50 tys. z 59 tys. swych sąsiadów Tutsich. Autor "Strategii antylop" dotyka tematu pojednania w jego apokaliptycznym natężeniu. (...) Opisuje konkretne wydarzenia, w określonym miejscu, i pomagają mu w tym świadkowie i uczestnicy, których przedstawia z imienia i nazwiska. Dzięki gruntownemu przygotowaniu, wielokrotnym powrotom, cierpliwie zdobywanemu zaufaniu, gotowości na wszelkie możliwe trudy udaje mu się stopniowo przełamać milczenie tych, którzy pozostali przy życiu. To - na tle licznych reportaży innych autorów o tym, co się stało w Ruandzie - osiągnięcie niezwykłe. Głos tych, którzy wywinęli się śmierci, był dotąd słabo słyszalny, ponieważ nie chcieli mówić. Relacje zgromadzone w książce pozwalają odkryć przyczyny tego milczenia. Ludzie nie chcą opowiadać obcym, co ich spotkało, bo sądzą, że nikt nie da im wiary. Czują się winni, że przeżyli, bo odbyło się to często kosztem bliskich - na przykład dziecka porzuconego w ucieczce. Wstydzą się dawnego zezwierzęcenia, bo podczas rzezi musieli żyć jak zwierzęta. Milczą, bo nie rozumieją tego, co się stało. Nie umieją się znaleźć w nowej sytuacji, kiedy im przychodzi mieszkać przez płot z mordercami swoich najbliższych. Marie-Louise mówi Hatzfeldowi: "Pokazać serce obcemu, mówić o tym, co czujemy, to wstrząsa nami ponad wszelką miarę". Zdaniem Innocenta, który pomaga mu jako tłumacz, "sekrety ludobójstwa należą do ocalonych, to oni muszą je w sobie nosić, tego nie dzieli się z byle kim".
Przełamawszy milczenie ofiar, które przeżyły, a także zabójców, których na mocy układu o kohabitacji wypuszczono z więzień, Hatzfeld hojnie udziela im głosu. Opowiadają.
Śluzy zostały otwarte. Strumienie opowieści nakładają się na siebie, uzupełniają, współzawodniczą. Hatzfeld ich nie tamuje. Mamy do czynienia ze świadomym zastosowaniem nadmiaru, które ukazuje szaleństwo ludobójstwa. (...) Jak opowiedzieć o ofiarach i katach, którzy znów zamieszkali koło siebie? Za sprawą ich mikrohistorii, zgromadzonych przez Hatzfelda, powstaje narracja o ogromnej sile, obsesyjna i pełna powtórzeń opowieść o pragnieniu i niemożności pojednania, o pamięci i konieczności zapomnienia, o przetrwaniu i o tym, że są rzeczy, których się nie da przetrzymać. Te wydarzenia ciągle jeszcze trwają i nie wiemy - nikt nie wie - jak się rozwiną.
Narracyjna strategia mnożenia mikrohistorii spełnia dwa doniosłe zadania. Po pierwsze, nadaje godność prywatnym opowieściom. Z bezimiennych "ocalonych" czyni ludzi z imieniem, nazwiskiem i własnym losem. (...) Żywi, którym autor daje głos w swojej książce, podejmują też wysiłek ocalenia pamięci tych, którzy nie mogą już nic powiedzieć, najbliższych, przyjaciół. Po drugie, mikrohistorie odsyłają do tego co ponadindywidualne, do lokalnej i ponadlokalnej historii i polityki. Tylko tyle i aż tyle można zrobić, by odpowiedzieć na pytanie: "Co się wtedy stało?". To odpowiedź, która wstrząsa i prowokuje do dalszych pytań.
Dzięki wielkiej dokładności dokumentarnej z jednej strony i wielkiemu taktowi z drugiej Hatzfeld buduje obraz, który wstrząsa, lecz nie pobudza złej wyobraźni. Powściągliwość w opisach fizycznych okrucieństw nie jest ucieczką przed dramatem. Świadczy o szacunku dla ludzi dotkniętych nieszczęściem i dla czytelników, i budzi z kolei szacunek dla reportera, który główną uwagę kieruje na przeżycia psychiczne mieszkańców Nyamaty.
Autor nie różnicuje językowo ich głosów, i to także jest zamierzone. O autentyczności relacji świadczy nie forma, zawsze podobna, prosta i oczywista, ale zawarte w nich opis i refleksja. Ten świadomy zabieg narracyjny stanowi o wielkości tej książki jako reportażu literackiego. Hatzfeld pisze, że zadaniem, jakie przed nim stało, było stworzenie narracji z tego, co powiedziane, i z tego, co równie ważne, a niepowiedziane. Z intensywnych, obsesyjnych, nielinearnych historii, emocji, braku słów, powtarzanego czasownika "ściąć" stworzył język traumy. Bohaterowie mikronarracji zwracają się do czytelnika tak, że czujemy ich oddech i spojrzenie, i pytają. Siebie, nas, każdego, kto po tej książce będzie musiał uwierzyć w to, co niewyobrażalne, i co zdarzyło się raz jeszcze:
Czy pojednanie po czymś tak strasznym jest w ogóle możliwe?
Czy pojednanie musi być poprzedzone rozliczeniem win?
Czy musi być poprzedzone wybaczeniem?
Czy pojednanie w imię tego, by dało się jakoś żyć dalej, jest sprawiedliwe?
Czy pojednanie jest zdradą?
Czy chodzi o pojednanie się z wrogiem?
Czy chodzi o pojednanie się z samym sobą?
Co to w ogóle jest pojednanie?
Może należy użyć innego słowa?
Jakiego słowa?
(...)
Czy ludobójstwo może powrócić?
Czy musi mieć powód?
Czy to prawda, że powód jest zawsze, ale nikt go nie zna?
Te myśli ludzi, którzy fizycznie, lecz nie duchowo, wyszli z zagłady, stanowią rodzaj przesłania dla czytelników "Strategii antylop". Podjęcie trudu napisania tego reportażu jest wyznaniem wiary w sens stawiania zasadniczych pytań, nawet jeśli zawisają w powietrzu, i w sens zbliżenia do tych, których spotkało nieszczęście. Do wartości reportażu Jeana Hatzfelda należy także brak łatwych pocieszeń. Ostatnie zdanie książki wypowiada kobieta, która znowu urodziła dzieci, ma dobrego męża, jej blizny fizyczne są już mniej widoczne, lecz ciągle jest niespokojna. "- Bo tak naprawdę - mówi - jeśli dusza opuściła człowieka chociaż na chwilę, będzie mu bardzo trudno powrócić do życia".
Małgorzata Szejnert
Jak pisać słowa innych
Anders Bodegard 2010-05-16,
Laudacja Andersa Bodegarda dla Jacka Giszczaka, który przełożył "Strategię antylop" Jeana Hatzfelda
"Same słowa nie przyniosą nigdy przebaczenia ani zapomnienia, bo to niemożliwe, ale mogą przynieść ulgę. Natomiast milczenie prowadzi do wzgardy, rodzi podejrzenia. Roznieca strach i nienawiść, pokusę, by chwycić rękojeść maczety". (Sylvie Umubyeyi w rozmowie z autorem).
"La strategie des antilopes", dzieło francuskojęzycznego reportera i pisarza Jeana Hatzfelda o ludobójstwie w Ruandzie w 1994 roku (zakończenie trylogii), jest książką o "mowie" w przeciwieństwie do "milczenia", świadczy o swoistej metamorfozie: milczenie staje się mową, słowem, przez współdziałanie pewnych ludzi - około trzydzieściorga kobiet i mężczyzn, ocalonych ofiar i oprawców, jednej kobiety ocalonej z Auschwitz - oraz autora. Chodzi o narrację, która trwała przez długi czas, fragmenty, które dzięki ciągłości i spójności pozwalają autorowi przejść od mowy do pisma. Pisarz chce przezwyciężyć "zniszczenie wspomnień wraz ze zgładzeniem ludzi".
O drodze do czytelników pisze: "Historia, ludzie, spotkania, zdania i obrazy mieszają się w tekście, który w odmienny sposób oddaje przebieg wydarzeń. Taka literatura jest bardziej zawiła, rozwija się powoli, spóźnia, jest bardziej metaforyczna, bardziej natchniona, ale z tym samym skutkiem potrafi przekazać informację z jednego punktu w drugi, gdy linia prosta, droga bezpośrednia, którą posługują się zwłaszcza dziennikarze, jest zamknięta".
Czytelnik stoi wobec całego szeregu mówiących "ja", z których każdy coś przekazuje autorowi i pośrednio czytelnikom.
Autor-reporter jest przez swoją pracę pewnego rodzaju tłumaczem - obcej kultury, nieznanych rzeczywistości (tak jak stwierdził o sobie Ryszard Kapuściński).
Każdego świadka tu można by nazwać "tłumaczem", który opisując i opowiadając przekazuje - przekłada - swoje przeżycia i uczucia. "Przekłady" te autor redaguje i zestawia, przedstawia i wyjaśnia.
Hatzfeld nie potrafiłby tego zrobić bez tłumacza mówiącego po francusku. Tłumaczem tym podczas długiej pracy jest nauczyciel, który (pięknie!) nazywa się Innocent Rwililiza.
Zawdzięczamy więc książkę "Strategia antylop" szeregowi różnych tłumaczy. Chodzi o długi, zawiły łańcuch, którego ostatnim, ostatecznym i dla nas niezbędnym ogniwem jest Jacek Giszczak, który napisał polską wersję i zrobił to znakomicie.
Mimo że chodzi o słowo drukowane, odczuwa się tutaj jako ustne. Czuje się bliskość, oddech mówiącego.
Tłumacz Jacek Giszczak nie wydłuża zdań, pisze zwięźle, odnajduje w sposób ścisły i zarazem odważny odpowiednie polskie wyrazy, zwroty. Tempo i rytm tego tekstu są takie, że chciałoby się czytać na głos. Pomyślałem: te monologi to już słuchowiska.
Z opisami tłumacz też daje sobie wyśmienicie radę. Oto na przykład: „ gromada dzieciaków” po raz pierwszy przeżywa samochód: „Patrzę przez tylną szybę, stoją i kucają przy burcie, trzymając się, czego mogą, radośni, promienni, wybuchają śmiechem, chichoczą, parskają, szczerzą zęby. Nigdy nie zbliżyli się tak bardzo do »muzungu «, nigdy nie jechali samochodem ”.
Co prawda, Jean Hatzfeld daje pierwszeństwo słowu mówionemu przed obrazem. W rozdziale "To tylko obraz" opisuje przykrą scenę z ekipą filmową, która przy ogromnym zamieszaniu, ze wszystkimi przyborami, beznadziejnie kręci statystów udających trupy w mule.
Jacek Giszczak jest pisarzem i tłumaczem literatury napisanej po francusku. Przekłada ostatnio "czarną literaturę frankofońską": Ken Bugul z Beninu, Dany Laferriere i Lyonel Trouillot z Haiti, Alaina Mabanckou z Konga.
I przełożył "Strategię antylop" Jeana Hatzfelda, za co dziękujemy.
Anders Bodegard
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz