Powyższy tytuł nie odnosi się do
jakichś „wszystkich”, bo takich po prostu nie ma. Zbiór niepewny, jednak
istnieją elementy tego zbioru. Gdzie? W mojej korporacji. To znaczy nie mojej,
lecz „mojej” przez zależność finansową. A więc tam są idioci. Wszystko na to
wskazuje, że gdyby nakręcić film (obyczajowy, sensacyjny, erotyczny też, a już
na pewno tasiemcowy serial), to dałbym mu taki tytuł. Tyle słowem wstępu
tytułowego.
Bohaterami filmu są oczywiści
idioci. To zwykli ludzie, przeciętni i nudni jak flaki z olejem, dla których
(dla ludzi owych - nie flaków) cytuję: „Szkło to jest szkło, a puszka to jest
puszka” (Bronek). O co chodzi wie ten, kto choć raz wdał się w dyskusję o
czymkolwiek, na jakikolwiek temat. Przesadzam oczywiście. Celowo. Przecież
wszyscy nie są tacy sami. Łączy jednak idiotów stosunek do pracy. O tak! To brzemienne w treść
słowo znane jest bardziej jako „robota”, „harówa”, „zmiana”… Ona dosłownie
wszystkich idiotów zrównuje, ścina wszelkie nierówności, wali w pysk każdego bez wyjątku, wykańcza pod koniec zmiany, deprawuje i głaszcze szorstką zarobioną ręką robolską, a wreszcie karmi, co Dziesiątego każdego miesiąca, ku czci Matki
Boskiej Pieniężnej.
W takim krótkim odcinku trzeba
odpowiedzieć sobie na pytanie stawiane jak mantra po każdorazowej porażce,
błędzie, pomyłce: dlaczego? Dlaczego
my robotnicy „jesteśmy idiotami”? Właśnie tu jest istota problemu. Nie jesteśmy
bowiem idiotami sami z siebie (choć to zapewne możliwe), nie jesteśmy idiotami,
bo chcemy nimi być. Idiotami jesteśmy, gdyż takimi nas widzi naczelne oko
korporacji oraz podległe rozmaite mu mniejsze oczka tej piętrzącej się
nie-do-ogarnięcia struktury firmy. One widzą nas idiotami i kropka. Przejawy
tego idiototwornego wzroku i skutki zidiocenia później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz