Jak ten listopad biegnie. Liście przegnał, chlodem powiał, deszczem trochę nas pokropił. Niestety zmroził też to coś między ludźmi. Jakby dalej są od siebie. Sąsiedzi chyłkiem do swoich spraw, znajomi zapracowani - a czy ja nie? Trudno kogokolwiek z ciepła wyciągnąć. Pozostała mi nadzieja w "moich dziadkach". Mam na myśli pierwszy amatorski turniej szachowy w Galerii Książki, bo teraz tak zwie się gmach - na serio ACH! - biblioteka. Dostaję tam w skórę... Lecz myślę sobie: w drugim pójdzie lepiej. Musi być wzrost :). Jednak wysoko nad naszymi bibliotecznymi nasiadówkami góruje pojedynek pokoleń szachowych - Carlsen vs Anand. I dziś nie nowina, bo już prawie pewnik: młodość wygrała i to bardzo przyzwoicie. Cieszy mnie ten indyjski mecz! Wielkie gratulacje dla Norwega! Dobra już schodzę na moją oświęcimską ziemię. W domu nowe meble. Panie świeć nad duszami inżynierów, co te meble projektowali i nad duszami zdemolowanych śrubokrętów krzyżaków. Prawa ręka zaczyna wracać do żywych. Dobra, w sumie wyszło całkiem ok. Nawet żona pochwaliła... Za to po 1. spóźnionej wywiadówce syna w klasie 1. nie było niestety tak kolorowo. Oj szkoło moja szkoło! Czy nie miało być wesoło? A dziś, proszę, w zeszytach dwa razy A, czyli Alleluja i do... Ciekawyś jest listopadzie. I co mi jeszcze przyniesiesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz