Byłem zatopiony w letnim morzu nad Łebą. Potem chorowaliśmy we wrześniu rodzinnie, czyli wszyscy solidarnie po kolei. Aż tu nagle jesień. Uciekłem przed chaosem nad stawy, na Kruki moje kochane. Spotkałem jezioro nasycone światłem i ciepłem. Zapraszało do spaceru, kusiło dojrzałymi owocami. Było tak ciche - jakby zapatrzone w siebie. Czułem to. Rozmyśla o pracowitych miesiącach lata. A teraz wyciąga do mnie serdeczną dłoń pełną kolorów. Poszedłem więc szukać barw wczesnojesiennych. I zaskoczyła mnie soczysta zieleń brzóz oraz jaskrawożółte kwiaty paradujące przed taflą wody. Wiedziały, że w ten sposób są najlepiej widoczne. Jakby sobą chciały zasłonić resztę świata. Krzaki dzikich jeżyn, wyschłe już, skąpane w słońcu. Po liśćmi dębu nieznane mi "jabłka", czerwone, okrągłe, ale niepokojące. Pełno traw ukrywających wczorajszy deszcz. Mam już mokre buty. W zagajniku para sójek i "łzy" na pajęczynie sytego właściciela. Niewiele pszczół, os, nawet brak szerszeni, które lubiły tu dawniej przylatywać. Wychodzę spod cienia dużego drzewa wprost do rzeki światła nad brzegiem stawu. Pełno różowych kwiatów pochylonych w rytmie promieni. Dalej pośród krzaków te same kwiaty wyższe ode mnie szukają słońca rosnąc bez opamiętania. Dotykam ich twardych łodyg. Mijam "Pana z żelaza" i dostrzegam nerkę jeziora, odciętą, z boku. Oddycha z trudem, mieni się srebrem, czeka. Idę nad Sołę. Wał rozkopany, mnóstwo ciężarówek, błoto. A Soła ta sama. Wesoło spada ze sztucznego progu. Lecz chwilę wcześniej zwalnia głaskana słońcem, paruje, z nadmiaru przystaje. Dwa brzegi, nie ma gdzie uciec. Rusza przed siebie. Jak ja. Jeszce spojrzenie na bukiet polnych kwiatów, lichy, ale mi wystarcza. Dawno tam nie byłem. Gęstwina coraz większa nie pozwala mi wejść. Ziemia wilgotna i śliska. Krzaki zamykają się nade mną. Chcą czegoś więcej. Chcą zapomnieć o nadchodzącej zimie, o upływie czasu, o chłodzie. Samowystarczalne i pyszne oszukują mnie. Płoszą intruzów, nowinkarzy. Gąszcz rozrasta się niepokojąco. Brnę starą ścieżką do skrótu nad wałem Soły. Nade mną wielkie stare drzewo poorane piorunami. Konary uginają się, skrzypią. W stronę brzegu rzeki małe przejścia dla dzikich wędkarzy. Zmierzam jednak w przeciwną stronę. Wyrywam się gęstwinie. Wracam, żeby zdążyć na zachód.
Bardzo ładne opisy (fotografie też) i przemyślenia jesienne.
OdpowiedzUsuńZ uporem maniaka te samo jeziora i ta sama rzeka. Pozdrawiam z południa!
OdpowiedzUsuń