28 września 2012

Wodne zmarszczki

Miałem nadzieję, że przemówi do mnie,
olśni nagle,
zada temat, pytanie.
I nic.
Tylko staw, chmury, słońce, wiatr.
Siedzę więc jak na tureckim kazaniu
obok plecaka książek,
który milczy zaklęty mimo
Gombrowiczów ciętych nadętych,
Różewiczów, których znów nie rozumiem,
starych Zielonych Gęsi,
Baranów i Stasiuków,
nawet zadań szachowych.
Nic tam i nic we mnie.
I nic stamtąd nie może
do mnie się przedostać.
Siedzę
na wędkarskiej ławce
dziwiąc się wodzie,
gapię się na cumulusy i samoloty.
Po drugiej stronie stawu
droczą się sroki, dzwony na cmentarzu,
człowiek uderza młotem.
Coś się dzieje.

23 września 2012

Jesienny fiołek





Śliczna dziś jesień wczesna zawitała. Obsiadła drzewa niektóre. Jabłka dzikie postrącała. Wiatrem chłodnym z rana w twarz czerwoną, a w południe ciepłem, słońcem, wręcz gorącem. Oj, się samo to pisze. Aż się boję spacji przestojem. Bo tak to było: nad stawy przed południem, wzrok rozpiąć na horyzoncie linii wody poszedłem. Szerszenie nas pogoniły. Przysiadłem wreszcie - z synem u boku - żeby na kaczki spojrzeć, ale zwiały niecnoty. Nic złego. Jeżynki (Rubus caesius) słodkie wiszą jeszcze, wyżej jarzębina (Sorbus aucuparia) ciemno-czerwona  nie dla nas, a jeszcze wyżej żołędzie (Quercus) z liśćmi zielonymi dębu na tle nieba czystego. Pogoda, ryby biorą i nie ma komu w mordę dać.

A teraz oczywiście K. I. Gałczyńskiego (nie Cyrulik jesienny):






List z fiołkiem

Do tygodnika „Przekrój”
Exp. : K. I. Gałczyński
Obywatelu Redaktorze!
Poezja to jest złoty szerszeń,
co kąsa, więc się pisze wiersze —
cóż, człowiek pisze tak, jak może,
Obywatelu Redaktorze.

Jesień jest na Krakowie dzisiaj
i tyle kwiatów! tyle brzoskwiń!
Wiaterek dmucha, słonko skrzy się,
więc chodzę śliczny i beztroski
cóż, człowiek chodzi tak, jak może,
Obywatelu Redaktorze.

Czy mam zmartwienia? Tak, czasami,
niewielkie, tak jak w niebie gwiazdy
właściwie jedno (między nami),
że życie ukochałem nazbyt —
cóż, człowiek kocha tak, jak może,
Obywatelu Redaktorze.

Wiec kiedy przyjdzie dzień przeklęty,
że śmierć utopi w czarnym winie
wszystkie muzyczne instrumenty,
kwiaty i wiersze, i brzoskwinie,
to przykro, lecz cóż płacz pomoże,
Obywatelu Redaktorze.

A jednak żal. Odejść niełatwo.
Taak. Kończę wiersz ten ze łzą w oku.
Lecz może, dzięki mym kontaktom,
będę aniołkiem na obłoku?
Cóż, człowiek fruwa tak, jak może,
Obywatelu Redaktorze.

1946

22 września 2012

Ferdydurke przyłapany

Kiedy słyszę tytuł Ferdydurke staje mi przed oczami nastoletni ja. Rok (?) przed maturą idziemy wesoło "paczką oazową" nad stawy myrczkowskie. Ciepła noc, gwiazdy skrzą się, żaby rechoczą, w ogóle przyroda żyje mimo ciemności. My też  żywi i młodzi. Oj łydki świerzbią. Każdy rozmawia z każdym jak w sejmie. Radość, iskry w oczach dziewczyn, tej dziewczyny, tamtego chłopaka. Musiałem się popisać. Recytowałem z pamięci Gombrowicza z pasją, bez zająknięcia, z akcentem na "pupę" i "gębę". No, nie całego... stronę raczej lub dwie. Z resztą teraz to nieważne. Nikt chyba z nas nie miał pojęcia, "co autor miał na myśli?" i dobrze, bo zabawa była świetna .

Kiedy czytam po latach Ferdydurke odczuwam tamte młodzieńcze stawy (i łydki!). Szukam ich teraz w szkolnej lekturze. Myślałem: na pewno ten fragment mnie poruszy, coś przypomni... Ale nie ma go. Ze wstydem skończyłem fascynującą książkę i bomba!, czyli nic nie ma. Mnie tamtego już nie ma. Liczyłem na powrót do przeszłości. Został zaledwie ślad wspomnień. Kiedy oglądam zdjęcia z tzw. spotkań klasowych po latach (sam nie mam jeszcze odwagi tam pojechać) zadaję koledze pytania: "a to kto? a ten z dziwną brodą? ten zaś na pewno nie nasz, za stary, nie?" Rozczarowanie. Wszyscy to znajomi, inni, nie ci sami, jacyś pomalowani czasem, a raczej trochę zmarszczeni, smutniejsi, udający tamtych młodzieniaszków, zwłaszcza dziewczyny - na nich jakoś bardziej widać ślad lat, więc niektóre udają, że nic się nie dzieje, ale jest inaczej. wiemy to: żadne z nas nie jest tamtym sprzed lat 25.

W 1. rozdz. Ferdydurke jest taki cytat ciotek autora i licznych ćwierćmatek doczepionych, przyłatanych, ale szczerze kochających:
- Józiu - mówiły pomiędzy jednym mamlęciem a drugim - czas najwyższy, dziecko drogie. Co ludzie powiedzą? Jeżeli nie chcesz być lekarzem, bądź że przynajmniej kobieciarzem lub koniarzem, ale niech będzie wiadomo... niech będzie wiadomo...

A ja w zasadzie dalej nie wiem, a jestem o 7 lat starszy od Józia-Witolda-Ferdydurke. Bo tym, kim chciałem - zostałem. Potem wszystko rzuciłem, zakwestionowałem, rozprawiłem się krytycznie ze swym "ja", zmieniłem prawie wszystko: miłość, zawód, powołanie, życie rodzinne, codzienne zajęcia, nawet wiele zainteresowań. I... "nie wiadomo". Dobrze się mówiło wyroczni greckiej o poznaniu siebie. Tego się nie da zrobić. Tego nie można robić w czasie dokonanym. To proces bez końca, bez konkretnego początku. Wiem, że nie jestem tym sprzed lat 30, 20 nawet 10. Zmiana. Naprawdę także nie wiem czy tkwi we mnie jakichś hardcore, splot wartości, przywiązań, które decydują o mnie. Nie wiem. Sam decyduję na wariackich papierach, bo snem wariata śnionym nieprzytomnie jest to życie (Gałczyński, a myślałem, ze Gombrowicz).

"A teraz przybywajcie, gęby! Nie, nie żegnam się z wami, obce i nieznane facjaty obcych, nie znanych facetów, którzy mnie czytać będziecie, witam was, witam, wdzięczne wiązanki części ciała, teraz niech się zacznie dopiero - przybądźcie i przystąpcie do mnie, rozpocznijcie swoje miętoszenie, uczyńcie mi nową gębę, bym znowu musiał uciekać przed wami w innych ludzi i pędzić, pędzić, pędzić przez całą ludzkość. Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach." (Ferdydurke, rozdział XIV, Hulajgęba i nowe przyłapanie)


PS
wszystkie foto moje z Oświęcimia (ostatnie nieco symboliczne w domu)

19 września 2012

"...pod narkozą"

Mam w ręku świeżutki numer Zeszytów Literackich (nr 119), a w nim wiersze Adama Zagajewskiego. Lubię czytać tego poetę. Trafia do mnie prostotą słowa i głębią. Bez niepotrzebnej erudycji czuję, że dociera do mojej duszy. Nie zapomnę chyba wrażenia w miejskiej bibliotece podczas lektury wiersza o swym ojcu, który słucha... - ale o tym kiedyś.

Teraz przede mną "Kwitną lipy":

Znów kwitną lipy i znowu jestem
jak pod narkozą - a ci, co idą aleją,
pewnie też desperacko próbują
zrozumieć, czego chcą kwiaty,
jakiej ekstazy domagają się od nas,
czy to śmierć w nich mówi, pomysłowa
i hojna, czy miłość, lakoniczna miłość,
bo chyba nic innego nie ma na świecie,
jeszcze tylko oszołomienie, niepewność
i pytania, i wiersz, i dużo milczenia,
i czarne ramy, które długo czekają,
i światło niezłomne, które świeci.

Adam Zagajewski


Tego roku pięknie kwitły lipy. Gałęzie uginały się pod kwitami, a zapach przyciągał setki pszczół. Stanąłem pod jedną z nich, kazałem synowi choć na chwilę zamilknąć i słuchałem brzęczenia. Drzewo niemal unosiło się, falowało, odlatywało na owadzim silniku. "Czego chcą kwiaty" nie wiem. Mnie kazały zatrzymać się i podziwiać. Aż tyle. To była pewnie moja ekstaza, chwila „wyjścia z siebie”; kontakt z pytaniami, które wokół mnie krążą; moment milczenia niepewnego, co przyniesie; oczekiwania na wypełnienie ram życia sensem. Można by mnożyć. Ostatecznie – jak pisał Jan Lechoń w  Srebrne i czarne:

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno

Do nich sprowadza się trud drzewa: wydać owoc i odejść. Czy tylko? Chcę zaprzeczyć, lecz to nic nie zmieni. Chcę pogodzić thanatosa z erosem – nie próżno. Pozostaje mi wejść z powrotem do ich kręgu, dąć się ponieść rytmowi pór roku, spełniać role społeczne, zarabiać, umierać pomysłowo w każdym dniu, by rodzić się na nowo i kochać lakonicznie, fizycznie, niefizycznie. To jest taniec. A ja nie lubię tańczyć. Czy ktoś mnie zapraszał? Pytał czy chcę? Nikt. Wewnętrzna konieczność Wszechświata, genetyka. Jak zwał, tak zwał. Taniec sprzeczności wewnątrz mojej głowy nikomu nie przeszkadza. Żyj człowieku i nie myśl! – zdaję się słyszeć – I po co ci te pytania?! Zadzieram głowę słysząc rój pszczół, obok mój syn, zapach lipy wdziera się do oczu. „Tato czemu płaczesz?”



Nie opuszczaj mnie, nim noc skończy się, 
Nim na brzegu dnia złota słońca łza
Znów obwieści nam, że skończona gra, 
Że już czas, by w nas zgasić światło gwiazd
I wyruszyć znów przez labirynt dróg
I zapomnieć noc i mrok, co był jak port...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...

Lub raczej stąd idź, bo cóż warte są łzy, 
Gdy braknie już słów i gdy braknie już tchu?
Niech poranny wiatr, znów uniesie w świat
Ten żal, co nam pod dach się wkradł.
Lecz gdy spadnie znów zmierzch, niech w pamięci na dnie
Znów pojawi się coś, co uniesie nas stąd ;
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...

Nie opuszczaj mnie, zobacz - pada deszcz! 
Nienajlepszy to czas, by nadzieję kraść, 
Której tak nam brak, gdy dzień staje w drzwiach...
Dokąd więc chcesz iść, gdy ja zostać mam pośród czterech ścian?
Więc wróć, wszystko rzuć, wróć do naszych snów, 
Wróć i zostań tu...!
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...

Lub raczej stąd idź, bo cóż warte są łzy, 
Gdy braknie już słów i gdy braknie już tchu?
Niech poranny wiatr, znów uniesie w świat
Ten żal, co nam pod dach się wkradł.
Lecz gdy spadnie znów zmierzch, niech w pamięci na dnie
Znów pojawi się coś, co uniesie nas stąd ;
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...
Nie opuszczaj mnie...

Nie opuszczaj mnie, nim noc skończy się...

Jacques Brel

17 września 2012

Ostateczne rozwiązanie kwestii książkowej uf

to jeszcze m.in. poleci w świat
Czekałem na to rozwiązanie 6, słownie: sześć, lat. I chyba się udało. Zostały 3 pudła na sprzedaż lub rozdanie, w domu na rozdanie jeszcze ponad jedno (1 sztuka pudła!), a przed chwilą poszło na makulaturę prawie 60 kg starych bezwartościowych książek, czasopism etc. za jedyne 8 zł (15 gr/kg makulatury okropne!!!); już nie liczę dwóch (2 sztuki!) plecaków zaniesionych do antykwariatu przed kilkoma laty i okazyjnie dla znajomych i bibliotek oddanych może jedno (1 sztuka!) pudło "papieru". UFFF...powiedziałem sobie. To wprawdzie nie koniec, bo kilka pudeł czeka, jak pisałem wyżej, ale wyraźny postęp jest i będzie. Jeśli sprzedaż na Allegro się nie powiedzie - dam byle gdzie, byle na nie nie patrzeć  i wąchać ich po wyjęciu z piwnicy. Głównie poszła teologia, historia i biblistyka oraz stare Horyzonty Techniki, Wiedza i Życie, Fronda, z masą literatury tzw. pobożnościowej. Pożegnanie bez żalu. I tak zostało dużo, ale lepszej jakości i treści. To był ciężki kawał wiedzy zupełnie dziś niepotrzebny; "dziś" to jest dla mnie dziś i jutro, jak sądzę, bo do biblistyki i żadnej teologii nie chcę już wracać. Gdzie to słyszałem: to, co masz, ma i ciebie. Ja mam o wiele mniej :)

15 września 2012

Mój Pan Tadeusz

Owszem na półce obok Tischnera i Klasyka na luzie stoi niemłody Pan Tadeusz. Ten jest pierwszy, i ma od kupna w Kazimierzu Dolnym równe 10 lat. Wracałem naprawdę z Litwy... byłem piękny i nieważne. Jaki więc on jest? Przede wszystkim dawno nie czytany. Czasem tylko zerkam, najczęściej w 8. księgę, bo tam ciekawostki z astronomii. Obiecuję sobie, lecz do klasyki trzeba silnego postanowienia. Nowości bowiem atakują. A zżółknięty Pan Tadeusz niczym stare wino. Jeszcze poczeka.

Astronomia Wojskiego (księga VIII):

Mrok gęstniał; tylko w gaju i około rzeczki
W łozach, błyskały wilcze oczy jako świeczki,
A dalej, u ścieśnionych widnokręgu brzegów,
Tu i ówdzie ogniska pastuszych noclegów.
Nareszcie księżyc srebrną pochodnię zaniecił,
Wyszedł z boru i niebo, i ziemię oświecił.
One teraz, z pomroku odkryte w połowie,
Drzemały obok siebie, jako małżonkowie
Szczęśliwi: niebo w czyste objęło ramiona
Ziemi pierś, co księżycem świeci posrebrzona.

Już naprzeciw księżyca gwiazda jedna, druga
Błysnęła; już ich tysiąc, już milijon mruga.
Kastor z bratem Polluksem jaśnieli na czele,
Zwani niegdyś u Słowian Lele i Polele;
Teraz ich w zodyjaku gminnym znów przechrzczono,
Jeden zowie się Litwą, a drugi Koroną.

Dalej niebieskiej Wagi dwie szale błyskają;
Na nich Bóg w dniu stworzenia (starzy powiadają)
Ważył z kolei wszystkie planety i ziemię,
Nim w przepaściach powietrza osadził ich brzemię;
Potem wagi złociste zawiesił na niebie:
Z nich to ludzie wag i szal wzór wzięli dla siebie.

Na północ świeci okrąg gwiaździstego Sita,
Przez które Bóg (jak mówią) przesiał ziarnka żyta,
Kiedy je z nieba zrucał dla Adama ojca,
Wygnanego za grzechy z rozkoszy ogrojca.

Nieco wyżej Dawida wóz, gotów do jazdy,
Długi dyszel kieruje do polarnej gwiazdy.
Starzy Litwini wiedzą o rydwanie owym,
Że niesłusznie pospólstwo zwie go Dawidowym,
Gdyż to jest wóz Anielski. Na nim to przed czasy
Jechał Lucyper, Boga gdy wyzwał w zapasy,
Mlecznym gościńcem pędząc w cwał w niebieskie progi,
Aż go Michał zbił z wozu, a wóz zrucił z drogi.
Teraz popsuty między gwiazdami się wala,
Naprawiać go archanioł Michał nie pozwala.

I to wiadomo także u starych Litwinów
(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów),
Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby,
Który gwiaździste wije po niebie przeguby,
Którego mylnie Wężem chrzczą astronomowie,
Jest nie wężem, lecz rybą, Lewiatan się zowie.
Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie
Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie,
Tak dla osobliwości jako dla pamiątki,
Anieli zawiesili jego martwe szczątki.
Podobnie pleban mirski zawiesił w kościele
Wykopane olbrzymów żebra i piszczele.

Takie gwiazd historyje, które z książek zbadał
Albo słyszał z podania, Wojski opowiadał;
Chociaż wieczorem słaby miał wzrok Wojski stary
I nie mógł w niebie dojrzeć nic przez okulary,
Lecz na pamięć znał imię i kształt każdej gwiazdy;
Wskazywał palcem miejsca i drogę ich jazdy.

Dziś mało go słuchano, nie zważano wcale
Na Sito ni na Smoka, ani też na Szale;
Dziś oczy i myśl wszystkich pociąga do siebie
Nowy gość, dostrzeżony niedawno na niebie;
Był to kometa pierwszej wielkości i mocy,
Zjawił się na zachodzie, leciał ku północy;
Krwawym okiem z ukosa na rydwan spoziera
Jakby chciał zająć puste miejsce Lucypera,
Warkocz długi w tył rzucił i część nieba trzecią
Obwinął nim, gwiazd krocie zagarnął jak siecią
I ciągnie je za sobą, a sam wyżej głową
Mierzy, na północ, prosto w gwiazdę biegunową.

PS
Specjalna pieczątka z Biblioteki oświęcimskiej.