Coraz bardziej cenię sobie wolny czas z rodziną. Wypad rowerami w deszczu z żoną na zakupy, na rynek. Albo we trójkę nad Sołę. Do schroniska dla zwierząt z synem, na spacer z jakimś pieskiem. Albo - no już częściej samemu - nad moje Kruki, trzy jeziora.
Co tam właśnie słychać i po drodze, sprawdziłem w niedzielę.
Wreszcie zimno. Wiatr spory, im niżej nad stawy. Na szczęście bez deszczu. Ponad dwa miesiące skwarów sprawiły, że taki dzień, to odpoczynek. Rzadkie uczucie chłodu. Drzew uginających się pod naporem wiatru, fal bijących w wędkarski brzeg.
Liść lipy całkiem żółty. Już jesień? Inny w gęstwinie nad rzeką ledwo dotknięty czasem zmiany. Fascynująca pomarszczona gruszka. Jak stary człowiek. Dopiero powiększenie wydobywa więcej prawdy. Następna zjedzona, bez zrywania. Dzieło ptaków. I owoce lata: orzechy, kasztany, dzikie jabłka, róże, słodkie (próbowałem:) jeżyny, jarzębiny.
Zaczyna padać. Żona dzwoni zmartwiona, że zimno, wieje. Wracam. Żal lata. Żal ognisk, przytulnej trawy, słońca nawet w nadmiarze, czerwonych wschodów księżyca, ciepłych długich wieczorów, zapachu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz