Połowa sierpnia dobija nieuchronnie.
Koniec zatem bliski mojej kanikuły.
W sumie półtora miesiąca miłego
luzu plus minus.
No, ale 2 tygodnie bitej wolności od
pracy (co za straszne słowo!).
Piękna była Warszawa i nie zapomnę
Gór Sowich.
Koniec końców jest dom,
w którym (poza moimi Krukami-stawami i
Sołą) mi najmilej.
No, może jeszcze tu w Oświęcimiu lasu
mi brak.
Przemyślawszy więc sprawę długiej
absencji blogowej,
krótko piszę: upał cholerny zabija
mnie.
Wrzucam zatem kilka zdjęć jak summę
antytemperaturową,
no bo co robić, kiedy obok soku w
chłodzie na balkonie leżę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz