Leżę na kocu nad rzeką. Dziwne, że brak zajęć, czas bez zegarka, tyko książka trochę kusi na trawie. Nawet syn znalazł kolegów daleko od domu. Rzadka pozycja obserwacji. Obłożnie chorzy wiedzą o niej wszystko. Ja nie umiem nic nie robić. Leżeć. Patrzeć. Co dalej? Pytam co chwilę, rozglądam się, szukam jakiegoś punktu zaczepienia. Drzewo. Niebo. Chmura. Potem trawa. Podlewam ją mową Zaratustry. Klikam zdjęcia. Kładę się na brzuchu, pod Słońce, na boku. Uciekam. Wszystko za blisko. Za daleko także. Ludzie przechodzą obok. Ptaki, psy, mrówki. Nie umiem tego objąć. Gubię się. Gubię siebie. Łudzę się, że jestem przyjacielem przyrody. Nie pasuję do niej. Podbiegł syn, przytulił się. I pobiegł znów na karuzelę. Po co kombinuję. Wszystko już było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz