Dziś 23. stycznia, czyli długo mnie nie było na blogu - więc "nadrabiam".
Przed Świętami Bożego Narodzenia wziąłem z biblioteki kilka książek: poezje Świetlickiego, Gałczyńskiego, Kapuścińskiego (trafiła mi do rąk całkiem przypadkiem) oraz trochę wesołej prozy (Listy z fiołkiem, Poradnik dla nerwowych :). Zaglądam i czytam, aż tu w mojej radiowej Dwójce słyszę rano w kalendarium, że dziś:
- Ryszard Kapuściński umarł przed trzema laty
- Konstanty Ildefons Gałczyński ma swe 105. urodziny.
Myślę, że warto zestawić dwa wiersze obu panów. Kapuściński poza ambitną prozą zostawił bowiem także tomik poezji "Prawa natury" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006). z tej pozycji najbardziej lubię następujące (wszystkie bez tytułu podaje stąd pierwszą linijkę wiersza):
- Śniłem że leżymy na łące
- Liść
- Jak ona chodzi między nami
- Trąbka Armstronga
- Kto to jest
- Odszedłem tak daleko od siebie.
Poniżej obiecane zestawienie. Będą to utwory "muzyczne": Gałczyńskiego z Zielonej Gęsi "Hamlet" a Kapuścińskiego "Trąbka Armstronga". Lektura wspaniała i wesoła.
--------------------
Konstanty Ildefons Gałczyński - Teatrzyk Zielona Gęś
ma zaszczyt przedstawić
Hamleta
Występuje:
Hamlet
Hamlet:
Wielki Wóz z lewej strony.
Straże śpią... Trąby
Hamlet:
i w dali - Trąby
Hamlet:
Biedny Yorrick! Trąby
Hamlet:
...sam sobie sterem. Trąby
Hamlet:
...żeglarzem, Trąby
Hamlet:
...okrętem, trąby. Trąby
Hamlet:
Litości! Trąby
Hamlet:
(milczy) Trąby
Hamlet:
Bardzo żałuję, ale ja w tych warunkach pracować nie mogę. (schodzi ze sceny) Trąby
K U R T Y N A
Pierwodruk: «Przekrój» 1946, nr 60
--------------------
Ryszard Kapuściński
***
Trąbka Armstronga
szczerzy złote zęby
zanosi się
zatacza złote koła
wibruje
o ye
o ye ye baby
robi
salta
pętle
śruby
spirale
leci
w górze spotyka trąby anielskie
razem grają
When the Saints go Marching in
stamtąd
lotem koszącym spada na estradę
widownia szaleje
krzyczy i bije brawo
na końcu trąbki
spocony Satchmo
ociera czoło białą chustką
Prawa natury, Kraków 2006, s.43
23 stycznia 2010
2 stycznia 2010
Przez uszy
W Gazecie Wyborczej na 01-01-10 (to nie jest kod zero-jedynkowy:) znalazłem ładny tekst Drago Jančara.
dB, czyli krótka historia hałasu
Drago Janear 2010-01-01, ostatnia aktualizacja 2009-12-29 14:18:22.0
Na początku była cisza. Dziś głośniki i wzmacniacze stały się powietrzem, w którym żyjemy
Na początku była cisza. Dziś głośniki i wzmacniacze stały się powietrzem, w którym żyjemy
Jakiś czas temu ze szwedzkim dziennikarzem, który przyleciał do Lublany, żeby przeprowadzić ze mną wywiad, poszedłem na obiad do znanej lublańskiej restauracji. Po kilku minutach stwierdziliśmy, że nic nie będzie z naszej rozmowy, jeśli nie zaczniemy do siebie krzyczeć, jakby każdy z nas znalazł się na przeciwległym pagórku albo na dwóch brzegach szerokiej rzeki; z głośników bowiem rozlegała się tak głośna muzyka, że bez krzyku nie mogliśmy się porozumieć co do obiadu, nie mówiąc już o samej rozmowie.
Spytałem wobec tego uprzejmego kelnera (to znaczy - krzyknąłem), czy może trochę ściszyć muzykę w swoim lokalu. Kelner uprzejmie odkrzyknął, że niektórzy goście chcą jednak słuchać muzyki i że się obrażą, jeśli się ją wyłączy. Uprzejmie wrzasnąłem, że mamy do tego prawo - chciałem raczej powiedzieć, że wcale nie trzeba jej wyłączać, lecz jedynie nieco ściszyć, tyle tylko, żebym mógł spokojnie porozmawiać z moim gościem. Ale kelner na dźwięk słowa "prawo" wpadł w zły humor, po czym odparł bardzo głośno i nie mniej zdecydowanie, że oni, czyli goście - a zapewne też i on - mają prawo do słuchania muzyki.
*
To mnie zaskoczyło. Fundamentalnym stanem świata jest cisza, nie hałas; o pozwolenie i wyrozumiałość musi prosić ten, kto chce słuchać głośnej muzyki, a nie ten, kto chce mieć przy obiedzie spokój. Ale zagadnieniem hałasu i ciszy przy tamtym obiedzie już się nie zajmowaliśmy, uzgodniliśmy bowiem, że kelner mimo wszystko muzykę trochę przyciszy, nie na tyle jednak, by cisza miała przeszkadzać innym gościom.
Kompromis, jaki udało nam się osiągnąć w restauracji, nie zawsze jest możliwy. Pamiętam, że w młodości, kiedy porannym pociągiem jeździłem do Lublany, podróże te przeżywałem jak piekielną mękę, ponieważ maszynista był miłośnikiem muzyki dalmatyńskiej, co poniedziałek więc, kiedy wsiadałem do pociągu w Mariborze, już o szóstej zaczynało się: "Dziś wieczorem świętujemy, wino do rana pijemy, wszyscy sobie wesoło śpiewamy, bo jesteśmy Dalmatyńczykami ". Jeszcze dzisiaj pamiętam teksty, których wbrew swojej woli nauczyłem się wtedy w pociągu.
Próbowałem przekonać konduktora, żeby choć trochę ściszyli muzykę albo przynajmniej nieco zmienili repertuar. Bez skutku. Napisałem pismo do dyrekcji kolei, a kiedy nie dostałem odpowiedzi, zadzwoniłem. Powiedziano mi, że dyrekcja nie ma wpływu na dobór muzyki w pociągach. Kupiłem zatyczki do uszu, ale to niewiele pomogło.
Od tamtego czasu wiem, że wojny z głośną muzyką i jej zwolennikami nie można wygrać. Właściwie znam tylko jeden przykład w historii wojen o ciszę, który zakończył się sukcesem. Kiedy przed laty z przyjacielem wszedłem na kieliszek wina do jakiejś knajpki, mężczyzna za barem natychmiast włączył głośniki na cały regulator. Mój przyjaciel podszedł do niego, zamienili ze sobą kilka słów i straszliwa muzyka cudownie ucichła. Zaskoczony, pogratulowałem mu tego niewiarygodnego osiągnięcia i spytałem, jak mu się to udało. Drobnostka, odparł, zapłaciłem. Jak to - zapłaciłeś? Ano tak, dając mu pieniądze, kupił nam ciszę.
Ale w ten sposób wygrana była jedna niewielka bitwa, a nie cała wojna. Wojny z hałaśliwą muzyką nie sposób wygrać, choć gdzieniegdzie wtrącają się do niej władze. W nowojorskich taksówkach widziałem napisy, które mówią, że pasażer ma prawo podróżować bez muzyki, i że taksówkarz na jego prośbę powinien wyłączyć radio. W szwajcarskim mieście Solothurn w pobliżu fontann wyznaczono miejsca, gdzie wolno słuchać tylko szumu wody.
Kto jednak przekona właścicieli centrów handlowych, gdzie w wielkich halach rozlegają się głośne piosenki, kto przekona konduktorów w autobusach, którzy z lubością puszczają ludowe piosenki, czy młodego człowieka mieszkającego w bloku, który z taką mocą słucha techno, że drżą kieliszki na stołach w sąsiednich mieszkaniach? Ta wojna jest przegrana od chwili, gdy wynalazek nazwany głośnikiem przeniósł głos człowieka i wzmocnił go tysiąckrotnie.
Wszystkiemu są winni Alexander Graham Bell i Ernest Siemens. Każdy z nich na swoim końcu świata stworzył ów przedmiot, potem zaś wielu innych uczonych i wynalazców już w XX wieku jedynie go udoskonalało - wszystkie te fonografy, tonofony czy jak tam się nazywały urządzenia do robienia hałasu, aż po dzisiejsze systemy stereofoniczne, hi-fi, wszelkiego rodzaju wzmacniacze, w których człowiek, naciskając guzik, może wywołać mniejsze trzęsienie ziemi. No właśnie, tak się nazywał pierwszy z wielu systemów dźwiękowych używanych po dzień dzisiejszy - Earthquake. Głos człowieka i dźwięki instrumentów muzycznych przeszły drogę od swego zgodnego z naturą zasięgu po efekt grzmotu w czasie trzęsienia ziemi.
*
Chociaż poddałem się już dawno, zaskakujące słowa kelnera z lublańskiej restauracji, który mnie i szwedzkiego dziennikarza pouczył, że istnieje też prawo do słuchania głośnej muzyki, nie dawały mi spokoju. To prawda, że dzisiaj nie mamy już wyjścia i że musimy z nią żyć, co jednak jest źródłowym, pierwszym prawem: cisza czy hałas?
Na początku świata była cisza. To prawda, że najpierw był wielki wybuch, który nazywamy prawybuchem, ale potem przez miliony lat panowała cisza, mącił ją jedynie szum mórz i rzek, powiew wiatru w gałęziach drzew, grzmoty w czasie burzy i uderzenia fal o morski brzeg. Także wtedy, gdy pojawił się homo erectus i zaczął maczugą walić w pnie drzew, żeby przegnać zwierzęta dziksze niż on sam, nie zakłócało to zbytnio naturalnego porządku.
Dużo później słyszymy okrzyki tłumów oblegających Troję, mówców na rzymskim forum, którzy mocą swoich strun głosowych muszą przekonywać lud o pożytkach z republiki, uderzenia mieczy o tarcze, uderzenia młotów kowalskich wykuwających te miecze.
Najbardziej hałaśliwym wydarzeniem, jakie przypominamy sobie z dalekiej przeszłości, jest zburzenie murów Jerycha przez trąby, choć na dobrą sprawę nie mamy na to pewnych dowodów. W muzeum wojskowym w Stambule znajduje się wielki bęben, zapomniałem, jak się nazywa, którego używali janczarzy, żeby przestraszyć mieszkańców obleganego Wiednia; podobno ani wcześniej, ani później nie było straszliwszego dźwięku niż rytmiczne uderzenia tureckiego bębna - na jego dźwięk biednym chrześcijanom krzepła krew w żyłach. Potem pojawił się homo faber, zbudował fabryki i umieścił w nich maszyny parowe, wielkie piece, młoty, kowadła i krosna.
Cały ten przemysłowy hałas, którego natura i ludzkość do tej pory nie znały, koncentrował się w kilku miejscach świata, większa część mieszkańców Ziemi wciąż budziła się przy śpiewie ptaków i szła spać przy dźwięku kościelnych dzwonów, zawodzeniu muezina czy mamrotaniu szamana. Nawet ci, którzy zmieniali świat i wzywali w tym celu pomocy ludu, musieli używać - wraz z mocą argumentów - przede wszystkim mocy swojego głosu. Lenin (pamiętamy: na słynnym obrazie przechyla się przez krawędź trybuny i ponad głowami tłumu rzuca stanowcze słowa) wcale nie był w lepszej sytuacji niż mówcy z rzymskiego forum. Ale jego następcy już nie musieli wydzierać się na tłumy, postawili przed sobą mikrofony i ze wszystkich zakątków olbrzymich placów rozlegały się echem ich słowa.
Co było potem, wiemy. Głośniki i wzmacniacze już wkrótce służyły nie tylko przekazywaniu informacji, lecz z ich pomocą zaczęto organizować zabawy, stały się wręcz powietrzem, w którym żyjemy.
*
Niektórzy ludzie bez określonej liczby dB (decybeli) w głowie w ogóle nie mogą żyć, ale są też i tacy, co z powodu uzależnienia tych pierwszych zamieniają się w namiętnych poszukiwaczy ciszy. Ciszę znamy, ponieważ znamy hałas. Kochamy ją, ponieważ nienawidzimy hałasu.
Miłośnicy ciszy, do których i ja się zaliczam, uważają, że cisza pozwala nie tylko na kontemplację i odpoczynek, ale jest najbardziej naturalnym stanem rzeczy. Tymczasem miłośnicy hałasu znają ciszę tylko dlatego, że sprawia, iż stają się jakby puści i brak im pewności, wcale więc nie nienawidzą jej mniej, niż miłośnicy ciszy nienawidzą głośnej muzyki.
Spytałem wobec tego uprzejmego kelnera (to znaczy - krzyknąłem), czy może trochę ściszyć muzykę w swoim lokalu. Kelner uprzejmie odkrzyknął, że niektórzy goście chcą jednak słuchać muzyki i że się obrażą, jeśli się ją wyłączy. Uprzejmie wrzasnąłem, że mamy do tego prawo - chciałem raczej powiedzieć, że wcale nie trzeba jej wyłączać, lecz jedynie nieco ściszyć, tyle tylko, żebym mógł spokojnie porozmawiać z moim gościem. Ale kelner na dźwięk słowa "prawo" wpadł w zły humor, po czym odparł bardzo głośno i nie mniej zdecydowanie, że oni, czyli goście - a zapewne też i on - mają prawo do słuchania muzyki.
*
To mnie zaskoczyło. Fundamentalnym stanem świata jest cisza, nie hałas; o pozwolenie i wyrozumiałość musi prosić ten, kto chce słuchać głośnej muzyki, a nie ten, kto chce mieć przy obiedzie spokój. Ale zagadnieniem hałasu i ciszy przy tamtym obiedzie już się nie zajmowaliśmy, uzgodniliśmy bowiem, że kelner mimo wszystko muzykę trochę przyciszy, nie na tyle jednak, by cisza miała przeszkadzać innym gościom.
Kompromis, jaki udało nam się osiągnąć w restauracji, nie zawsze jest możliwy. Pamiętam, że w młodości, kiedy porannym pociągiem jeździłem do Lublany, podróże te przeżywałem jak piekielną mękę, ponieważ maszynista był miłośnikiem muzyki dalmatyńskiej, co poniedziałek więc, kiedy wsiadałem do pociągu w Mariborze, już o szóstej zaczynało się: "Dziś wieczorem świętujemy, wino do rana pijemy, wszyscy sobie wesoło śpiewamy, bo jesteśmy Dalmatyńczykami ". Jeszcze dzisiaj pamiętam teksty, których wbrew swojej woli nauczyłem się wtedy w pociągu.
Próbowałem przekonać konduktora, żeby choć trochę ściszyli muzykę albo przynajmniej nieco zmienili repertuar. Bez skutku. Napisałem pismo do dyrekcji kolei, a kiedy nie dostałem odpowiedzi, zadzwoniłem. Powiedziano mi, że dyrekcja nie ma wpływu na dobór muzyki w pociągach. Kupiłem zatyczki do uszu, ale to niewiele pomogło.
Od tamtego czasu wiem, że wojny z głośną muzyką i jej zwolennikami nie można wygrać. Właściwie znam tylko jeden przykład w historii wojen o ciszę, który zakończył się sukcesem. Kiedy przed laty z przyjacielem wszedłem na kieliszek wina do jakiejś knajpki, mężczyzna za barem natychmiast włączył głośniki na cały regulator. Mój przyjaciel podszedł do niego, zamienili ze sobą kilka słów i straszliwa muzyka cudownie ucichła. Zaskoczony, pogratulowałem mu tego niewiarygodnego osiągnięcia i spytałem, jak mu się to udało. Drobnostka, odparł, zapłaciłem. Jak to - zapłaciłeś? Ano tak, dając mu pieniądze, kupił nam ciszę.
Ale w ten sposób wygrana była jedna niewielka bitwa, a nie cała wojna. Wojny z hałaśliwą muzyką nie sposób wygrać, choć gdzieniegdzie wtrącają się do niej władze. W nowojorskich taksówkach widziałem napisy, które mówią, że pasażer ma prawo podróżować bez muzyki, i że taksówkarz na jego prośbę powinien wyłączyć radio. W szwajcarskim mieście Solothurn w pobliżu fontann wyznaczono miejsca, gdzie wolno słuchać tylko szumu wody.
Kto jednak przekona właścicieli centrów handlowych, gdzie w wielkich halach rozlegają się głośne piosenki, kto przekona konduktorów w autobusach, którzy z lubością puszczają ludowe piosenki, czy młodego człowieka mieszkającego w bloku, który z taką mocą słucha techno, że drżą kieliszki na stołach w sąsiednich mieszkaniach? Ta wojna jest przegrana od chwili, gdy wynalazek nazwany głośnikiem przeniósł głos człowieka i wzmocnił go tysiąckrotnie.
Wszystkiemu są winni Alexander Graham Bell i Ernest Siemens. Każdy z nich na swoim końcu świata stworzył ów przedmiot, potem zaś wielu innych uczonych i wynalazców już w XX wieku jedynie go udoskonalało - wszystkie te fonografy, tonofony czy jak tam się nazywały urządzenia do robienia hałasu, aż po dzisiejsze systemy stereofoniczne, hi-fi, wszelkiego rodzaju wzmacniacze, w których człowiek, naciskając guzik, może wywołać mniejsze trzęsienie ziemi. No właśnie, tak się nazywał pierwszy z wielu systemów dźwiękowych używanych po dzień dzisiejszy - Earthquake. Głos człowieka i dźwięki instrumentów muzycznych przeszły drogę od swego zgodnego z naturą zasięgu po efekt grzmotu w czasie trzęsienia ziemi.
*
Chociaż poddałem się już dawno, zaskakujące słowa kelnera z lublańskiej restauracji, który mnie i szwedzkiego dziennikarza pouczył, że istnieje też prawo do słuchania głośnej muzyki, nie dawały mi spokoju. To prawda, że dzisiaj nie mamy już wyjścia i że musimy z nią żyć, co jednak jest źródłowym, pierwszym prawem: cisza czy hałas?
Na początku świata była cisza. To prawda, że najpierw był wielki wybuch, który nazywamy prawybuchem, ale potem przez miliony lat panowała cisza, mącił ją jedynie szum mórz i rzek, powiew wiatru w gałęziach drzew, grzmoty w czasie burzy i uderzenia fal o morski brzeg. Także wtedy, gdy pojawił się homo erectus i zaczął maczugą walić w pnie drzew, żeby przegnać zwierzęta dziksze niż on sam, nie zakłócało to zbytnio naturalnego porządku.
Dużo później słyszymy okrzyki tłumów oblegających Troję, mówców na rzymskim forum, którzy mocą swoich strun głosowych muszą przekonywać lud o pożytkach z republiki, uderzenia mieczy o tarcze, uderzenia młotów kowalskich wykuwających te miecze.
Najbardziej hałaśliwym wydarzeniem, jakie przypominamy sobie z dalekiej przeszłości, jest zburzenie murów Jerycha przez trąby, choć na dobrą sprawę nie mamy na to pewnych dowodów. W muzeum wojskowym w Stambule znajduje się wielki bęben, zapomniałem, jak się nazywa, którego używali janczarzy, żeby przestraszyć mieszkańców obleganego Wiednia; podobno ani wcześniej, ani później nie było straszliwszego dźwięku niż rytmiczne uderzenia tureckiego bębna - na jego dźwięk biednym chrześcijanom krzepła krew w żyłach. Potem pojawił się homo faber, zbudował fabryki i umieścił w nich maszyny parowe, wielkie piece, młoty, kowadła i krosna.
Cały ten przemysłowy hałas, którego natura i ludzkość do tej pory nie znały, koncentrował się w kilku miejscach świata, większa część mieszkańców Ziemi wciąż budziła się przy śpiewie ptaków i szła spać przy dźwięku kościelnych dzwonów, zawodzeniu muezina czy mamrotaniu szamana. Nawet ci, którzy zmieniali świat i wzywali w tym celu pomocy ludu, musieli używać - wraz z mocą argumentów - przede wszystkim mocy swojego głosu. Lenin (pamiętamy: na słynnym obrazie przechyla się przez krawędź trybuny i ponad głowami tłumu rzuca stanowcze słowa) wcale nie był w lepszej sytuacji niż mówcy z rzymskiego forum. Ale jego następcy już nie musieli wydzierać się na tłumy, postawili przed sobą mikrofony i ze wszystkich zakątków olbrzymich placów rozlegały się echem ich słowa.
Co było potem, wiemy. Głośniki i wzmacniacze już wkrótce służyły nie tylko przekazywaniu informacji, lecz z ich pomocą zaczęto organizować zabawy, stały się wręcz powietrzem, w którym żyjemy.
*
Niektórzy ludzie bez określonej liczby dB (decybeli) w głowie w ogóle nie mogą żyć, ale są też i tacy, co z powodu uzależnienia tych pierwszych zamieniają się w namiętnych poszukiwaczy ciszy. Ciszę znamy, ponieważ znamy hałas. Kochamy ją, ponieważ nienawidzimy hałasu.
Miłośnicy ciszy, do których i ja się zaliczam, uważają, że cisza pozwala nie tylko na kontemplację i odpoczynek, ale jest najbardziej naturalnym stanem rzeczy. Tymczasem miłośnicy hałasu znają ciszę tylko dlatego, że sprawia, iż stają się jakby puści i brak im pewności, wcale więc nie nienawidzą jej mniej, niż miłośnicy ciszy nienawidzą głośnej muzyki.
Głośna muzyka jest dla swoich wielbicieli pełnią świata, daje im moc do działania. Dlatego nie można im odmówić prawa do jej słuchania, kelner miał rację, pytanie tylko, co zrobić, żeby upodobanie do straszliwego hałasu, który nie wiadomo dlaczego nazywamy muzyką, zechcieli zachować bardziej dla siebie.
przeł. Joanna Pomorska
* Drago Janear - ur. w 1948 r., słoweński prozaik, dramaturg, eseista i publicysta; więzień polityczny w byłej Jugosławii w 1974 r. W Polsce ukazały się jego książki: "Galernik" (1988), "Terra incognita" (1993), "Drwiące żądze" (1997), "Eseje" (1999), "Spojrzenie anioła" (2002). Esej pochodzi z książki "Jakobova lestev" ("Drabina Jakuba"), wyd. Modrijan, Lublana 2009
przeł. Joanna Pomorska
* Drago Janear - ur. w 1948 r., słoweński prozaik, dramaturg, eseista i publicysta; więzień polityczny w byłej Jugosławii w 1974 r. W Polsce ukazały się jego książki: "Galernik" (1988), "Terra incognita" (1993), "Drwiące żądze" (1997), "Eseje" (1999), "Spojrzenie anioła" (2002). Esej pochodzi z książki "Jakobova lestev" ("Drabina Jakuba"), wyd. Modrijan, Lublana 2009
Drago Janear
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA
Subskrybuj:
Posty (Atom)