Całkiem udana idea: w podróży czytaj... Herberta. Właściwie chodzi o kolejne podejście do tematu CZYTANIA. Ale najpierw kilka słów o podróży. Codziennie prawie jadę do/z pracy w autobusie. Co ludzie tam robią? ŚPIĄ - to jest podstawowa odpowiedź. Walka ze snem (dziś znów przegrałem) jest nierówna, bo silnik miło buczy; bo ten sam polski krajobraz nie skłania zbytnio do filozofii; bo trzęsie i lepiej się zapaść w fotelu; bo obok sąsiad słodko drzemie, a ja mam...; bo czuję w plecach zapach tytoniowo-piwny, więc...; bo nad głową nierzadko ryczy rmf. Mimo tylu argumentów dziś jednak czytałem. Jeden akt Iwony Gombrowicza. Musiałem się gryźć po ustach, żeby nie wybuchnąć śmiechem. W końcu padłem, ale było warto. Czyli, żeby nie spać musi być INTERESUJĄCA MOTYWACJA. Nie tyle - sądzę - czytać w podróży, ale coś ciekawego czytać w podróży. Zastanawiam się teraz jak udało się mi i koledze z pracy od czerwca do stycznia tego roku prawie codziennie przed/po zmianie grać w autobusie w szachy. (Na telefonie (MobiChess w trybie hot seat). Setki partii, nawet po "nockach", wiele rozłożoych na kilka dni. Niezapomniane chwile).
26 lutego 2013
16 lutego 2013
Prośba
Mój syn wstając rano zadał mi leżąc w łóżku pytanie: Tato, gdzie jest twoje szczęśliwe miejsce? Myślałem sobie - co jest? śniło mu się coś albo w przedszkolu jakiś temat? - czyli jak głupi dorosły, czyli zamknięty na inny świat dziecka, albo w ogóle na nieskrepowaną twórczą wyobraźnię. Zaczęliśmy więc rozmowę. Wnioski są następujące: szczęśliwe miejsce wiąże się z radością, z beztroską, z przyjemnością, z podróżami, z byciem razem. Przepis na szczęście? - pomyślałem i konkretnie docisłem małego filozofa: gdzie to jest? Odpowiedź nieco mnie zaskoczyła, choć wydaje się szczera i sensowna (wyjąwszy aspekt reklamowy): W Makdonaldzie. No i się wyjaśniło. W sumie zgadzam się z synem poza kwestią jedzeniową, bo wolę inne "miejsca szczęśliwego podniebienia", ale niech będzie Wojtek - jak mawia moja mama. W końcu mamy już dość zimy i chciałoby się wyrwać do grodu Kraka według naszego zwyczaju. Nie ukrywam, że Gaffczyński od razu mnie inspirował, stąd wspaniały wiersz jak ulał:
Prośba o wyspy szczęśliwe
A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.
Konstanty Ildefons Gałczyński
1930
7 lutego 2013
Trzy sceny z życia
Osoby:
Para (w średnim wieku)
Bibliotekarka (dziecięca)
Podmiot
Pani (starsza)
Inne osoby:
Rozbójnik Hotzenplotz
Tristan i Izolda
Pan Tadeusz
Bracia Karamazow
Figaro
Iwona, księżniczka Burgunda
Władca Pierścieni
Anielka i Antek
Czas i miejsce akcji
Biblioteka miejska, początek XXI wieku
Prolog
Są jak ludzie. Mają ciało i
wewnętrzny świat. Kocham ich zapach. Głaszczę je, pocieram o policzek – kiedy
nikt nie patrzy. Potem czytam. Bywa, że nie rozumiemy się od pierwszego
akapitu. Albo wracamy do siebie bez końca. W zasadzie ich nie zbieram, nie
kolekcjonuję. Pozwalam zaledwie pomieszkać.
Scena I
Pierwsze piętro
Bibliotekarka
i Podmiot (rozmawiają o Rozbójniku Hotzenplotzu i
rewelacyjnym pisarzu dla dzieci Otfriedzie Preusslerze)
Para
(podchodzi do rozmawiających, przerywa nieco
niegrzecznie wtrącając pytanie do Bibliotekarki)
Czy jest tu Tristan
i Izolda?
Bibliotekarka
(z poważną jeszcze miną)
Nie ma, są na
drugim piętrze.
Para (odchodzi szybko
acz z godnością)
Podmiot (z poważną miną)
Tam ich nie
zastaną.
Scena II
Drugie piętro
Podmiot (do siebie chodząc między regałami)
Nie szukam tu
Pana Tadeusza – to na pierwszym piętrze, bo podobno dla młodzieży. Chyba, że
Tadeusza Różewicza, ale Jego też nie szukam. Nie zgubił się. Pod „S” miały być
Sebalda „Pierścienie Saturna”. Próżno. Raczej znalazłbym Saurona, lecz to też
piętro niżej. Aaa! Bracia Karamazow – wreszcie ich doczytam. Co? „Bracia
Karamazow II”, a gdzie pierwszy brat? Mam dość. To dramatyczne. Figaro na
Weselu uczy Iwonę Tanga. To nie Pułapka.
(uśmiecha się, schodzi na parter mijając
tych od Tristana i Izoldy)
Scena III
Parter
Podmiot
(do siebie przed regałem Bookcrossing)
O, Anielka…
jaka żółta. Zestarzała się. Zaraz widzę ją z Rozalką od Antka na 3 zdrowaśki.
(otwiera i czyta)
1965.
Faktycznie stare. Pieczątka biblioteki zakładowej kopalni Brzeszcze. Pachnie
bosko. Normalnie „żółty kruk”.
Pani
(lekko niechcący trącając Podmiot kładzie
niewielką na półkę)
Dobra
fantastyka!
Podmiot (nie odrywając oczu od Anielki)
Taak…
Pani
Wolę tu
zostawić, bo córka – jak umrę – wszystko wyrzuci na śmietnik. Niech ktoś przeczyta.
Podmiot
(bez słowa odkłada smutny Anielkę
oboje wychodzą)
Epilog
Nie mam pojęcia z kim / z czym
spotykam się podczas lektury. Czy to:
- Osoba autora tekstu,
- Osoba i dzieło rysownika,
- Myśl zapisana autora w tekście,
- Forma zewnętrzna: okładka, rodzaj czcionki, fotografie, faktura papieru, kolorystyka, dodatki…,
- Własne myśli podczas czytania,
- Całość jako przedmiot podpisany, zwarty, historyczny, z rokiem i miejscem wydania-druku, noszący ślady zakupu, prezentu, kradzieży (z biblioteki), używania, kolisty odcisk herbaty, transportu, ważne zagięcia, dopiski na marginesach, wetknięte kartki, zasuszone kwiaty…?
Jest wymagająca, żąda skupienia i
czasu, opanowania ruchów gałek ocznych, rąk i kręgosłupa. Oferuje uśmiech,
mądrość rozrywkę, wiedzę, łzę albo zwykłą obecność – jak ktoś z imieniem,
twarzą, uczuciami.
Ostatecznie może służyć jako
podkład głośnika. Tę funkcję spełnia mój „Lenin”: Włodzimierz Lenin, „Dzieła
wszystkie tom 42” ,
Warszawa 1988, s. 584, cena 200 zł, z dopiskiem od ofiarodawczyń: „Poradnik
zdrowego mężczyzny, dzień chłopca, 28 IX 1990 r.”.
(Koniec)
6 lutego 2013
Nie lecę na Księżyc
Niestety.
Bo są takie dni - wczoraj na przykład - kiedy bardzo bym chciał. Choć na godzinę.
Dlaczego?
Oto zalety księżycowania: cisza, brak ludzi, ciemniej niż tu, brak betonu i internetu, nie dochodzą informacje ziemskie a zwłaszcza polityka, brak ludzi (powtarzam się, wiem), żadnych zajęć (w tym pracy pracy i jeszcze raz).
Słyszałem kiedyś o pomyśle wystrzelenia tam swych dzieci w tzw. trudne dni rodzinne. To zły pomysł. Trzeba samemu się wystrzelić. Ale się nie da. A wycieczki cywilów na Srebrny Glob strasznie drogie i kolejki dłuższe niż w PRl-u.
Najbardziej atrakcyjna perspektywa księżycowa polega na możliwości niesłuchania ludzkiej głupoty. Boszsz! Wczoraj właśnie musiałem tej głupoty sporo wysłuchać. O dziwo, moja żona też podobnie. Nie musielibyśmy znosić ludzkiej tępoty, tupetu, wmawiania, pseudomądrości na każdy chyba temat, własnego (to jedyna cecha sensowana) zdania na każdy chyba temat, "dobrych rad" lub zwykłego czczego gadania.
Chcę na Księżyc. Już!
Na razie jednak musi wystarczyć prysznic, kolacja i przytulny sen u boku żony. Ona też o tym marzy.
Bo są takie dni - wczoraj na przykład - kiedy bardzo bym chciał. Choć na godzinę.
Dlaczego?
Oto zalety księżycowania: cisza, brak ludzi, ciemniej niż tu, brak betonu i internetu, nie dochodzą informacje ziemskie a zwłaszcza polityka, brak ludzi (powtarzam się, wiem), żadnych zajęć (w tym pracy pracy i jeszcze raz).
Słyszałem kiedyś o pomyśle wystrzelenia tam swych dzieci w tzw. trudne dni rodzinne. To zły pomysł. Trzeba samemu się wystrzelić. Ale się nie da. A wycieczki cywilów na Srebrny Glob strasznie drogie i kolejki dłuższe niż w PRl-u.
Najbardziej atrakcyjna perspektywa księżycowa polega na możliwości niesłuchania ludzkiej głupoty. Boszsz! Wczoraj właśnie musiałem tej głupoty sporo wysłuchać. O dziwo, moja żona też podobnie. Nie musielibyśmy znosić ludzkiej tępoty, tupetu, wmawiania, pseudomądrości na każdy chyba temat, własnego (to jedyna cecha sensowana) zdania na każdy chyba temat, "dobrych rad" lub zwykłego czczego gadania.
Chcę na Księżyc. Już!
Na razie jednak musi wystarczyć prysznic, kolacja i przytulny sen u boku żony. Ona też o tym marzy.
2 lutego 2013
Dziwne, że nieswojo
Temat na mnie czekał. Od dawna z nim chodziłem po (już) moim Oświęcimiu. Często zastanawiałem się nad sąsiedztwem Muzeum Auschwitz. Kiedy w styczniu tego roku widziałem w TV nowy dokument o potomkach hitlerowskich oprawców (Hoess, Himmler...) otrzymałem zastrzyk energii. Wnuczek pierwszego komendanta Obozu śmierci był tu niedawno. Odwiedził willę, gdzie mieszkał jego niesławny dziadek, a ojciec bawił się pod (dobrze zbudowanym maskującym) murem... Ktoś wspomniał historię, że jego babcia pouczała o konieczności dobrego mycia truskawek, bo są całe pokryte prochem. Zmiękłem.
Temat na konkurs był dla mnie tylko pretekstem. Oczywiście zdążyłem ostatniego dnia. Pojechałem do Muzeum oddać pracę. Przecież nie wyślę jej pocztą. To za Sołą. Wchodzę - pokonawszy w ten piękny dzień odwilży błota i wodę na chodnikach - do budynku informacji itp. Chciałem tylko zostawić teczkę. Dzwonią. "Proszę do bloku nr 12" - słyszę. Zmiękłem. Chciałem protestować, że niby to tylko papier, więc zostawię i już. Trzeba samemu, za duży tu rozgardiasz mimo niedużej liczby wycieczek. Portier, bramka i... "Arbeit macht frei". Znam to na pamięć. Mijam Azjatów. Grzęznę w błocie. Nieswojo, a przecież u siebie, w Oświęcimiu. Nie, ta część ziemi nie należy do miasta. Jest specjalna. Należy do wszystkich, do ludzi dobrej i złej woli. Nieswojo. Oddałem pracę. Wracam obok Ściany śmierci. A tam żywej duszy. Ale czuję tych dusz wiele rzędów. Stoję chwilę sam. Muszę wracać. Chyłkiem, bokiem, z podkulonym ogonem. A taki byłem pewniak.
Subskrybuj:
Posty (Atom)